środa, 15 lutego 2012

Dziękuję ;* + WAŻNE INF na końcu notki

Gdy zaczęłam swoją osobistą przygodę z One Direction nie sądziłam, że wniosą oni tak wiele do mojego życia. Przypadkowo natrafiłam na bloga, którego swego czasu współprowadzącą była Klaudia. To była pierwsza poznana przeze mnie Directionerka, z którą niemal natychmiast znalazłam wspólny język. Zanim się obejrzałam, stała się ona moją przyjaciółką, jedną z najlepszych, jakie w życiu miałam. To wspaniała dziewczyna i to dzięki niej możecie czytać tego bloga.

Zawsze lubiłam pisać opowiadania, dać upust wytworom mojej wyobraźni. Kochałam też czytać, szczególnie książki o tematyce fantasy, bądź przygodowe. Kiedy rozpoczęła się moja fascynacja zespołem, szukałam różnych blogów i fansite'ów, wtedy znalazłam pewne opowiadanie (Baby you light up my world like nobody else), które wprowadziło i zapoznało mnie z bardzo ciekawym gatunkiem literackim (w Internecie), a mianowicie z fanfiction. Zaintrygowała mnie ta historia, czytałam z zapałem każdy rozdział. Wtedy też przyśnił mi się sen, który stał się początkiem tworzenia bloggerki o pseudonimie Sparkle. Jak to ze snami bywa, nie pamiętałam go dokładnie, jednak korciło mnie, by go opisać Klaudii. W połowie zaczęłam wymyślać, zupełnie spontanicznie. Gdy się do tego przyznałam, ona zasugerowała, żebym zaczęła pisać własne opowiadanie. Nie byłam przekonana, już raz prowadziłam z koleżanką bloga, na którym zamieszczałyśmy kolejne rozdziały opowieści, którą wymyśliłam. Nikt, absolutnie nikt tego nie czytał, a ja sama nie miałam tyle cierpliwości i chęci do pisania kolejnych notek. Tak samo działo się, gdy próbowałam napisać książkę. Parę stron, potem się poddawałam. Ale dla Klaudii postanowiłam spróbować, przetestować własne możliwości. I tak, w sobotę 24 grudnia, roku 2011 powstał rozdział pierwszy "What Makes Me Beautiful". Gdy go opublikowałam, przyszedł czas na wigilijną kolację. Louis Tomlinson miał 20 urodziny tego samego dnia.
Byłam bardzo zaskoczona, kiedy pojawiły się dwa pozytywne komentarze, a liczba wejść wzrosła o kilka osób. To zachęciło mnie do napisania kolejnej części. Mniej więcej po 3 rozdziale zorientowałam się, że coraz więcej ludzi to czyta, komuś się to podoba. Nie wiem, czy to wsparcie Klaudii, czy właśnie to zainteresowanie, ale wtedy dostałam kopa i ruszyłam naprzód. Nigdy przedtem nie byłam w nic aż tak mocno zaangażowana. Pisanie stało się moim sposobem na wyrażenie siebie, autoprezentację, na jaką bym się nie odważyła. Zżyłam się z bohaterką, z całym jej światem i siadając przed klawiaturą, otworzywszy okno bloga, czułam się, jakbym wchodziła do domu. Pomysły nachodziły nagle, zwykle około godziny pierwszej w nocy. Zapisywałam je w notatkach na telefonie, by potem rozbudować je i umieścić w rozdziale. Studiowałam charakter i osobowości chłopców, by lepiej stworzyć ich postacie. Czytałam mnóstwo innych blogów, szukałam natchnienia, uczyłam się. Jednak to, co mogłyście tu przeczytać, każdy rozdział, nie jest broń Boże plagiatem. Wszystko pochodzi z mojej głowy, jeśli coś zaczerpnęłam z innych opowiadań, to jedynie umiejętność dokładniejszego i bardziej wysmakowanego opisywania. Styl mam swój własny, potrzebowałam tylko wzoru, by potrafić oddać piękno czy dramatyzm danego momentu. Na szczęście przyszło mi to z łatwością, chociaż jestem dosyć oporna w stosunku do poetyckich opisów. Nie przepadam za poezją, szczególnie tą o miłości. Wydaje mi się taka nieprawdziwa, zbyt cudowna, zbyt wyolbrzymiona. W opowiadaniach nie ma czegoś takiego, wszystko jest bardziej realistyczne. Mimo to piękno nadal pozostaje, wreszcie zaczęłam dostrzegać cudowność uczuć, natury - i to mnie nie odrzucało. Czytałam wyszukane przeze mnie love stories z zapartym tchem, nie mdliło mnie na widok opisów otaczającego nas świata. Kierowałam się stereotypami, nie wierząc w to, że można coś takiego przedstawić w inny sposób, który by mnie nie odrzucał, który bym doceniła i się nim zachwyciła. 1D zmienili mój punkt widzenia...

Przyszedł czas na gorące podziękowania. Dziękuję:

- Klaudii, która we mnie wierzyła i mnie wspiera od początku mojej działalności, 
- Lexie, która jest o wiele milsza od tej z opowiadania i polubiła mnie za to, jaka jestem,
- Mańce, która jako pierwsza skomentowała Rozdział 1 (i był to komentarz pozytywny!)
- "Tej od długich komentarzy" za właśnie długie komentarze, które pozwalają mi dostrzec błędy, które popełniam, naprawiać je i się rozwijać,
- Agacie. :), czyli bloggerce, której opowiadanie było pierwszym i najlepszym, jakie czytałam. Dzięki niej poznałam najcenniejsze tajniki i całą charakterystykę fanfiction. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej nauczycielki. Chociaż ona nawet nie czytała tego opowiadania, dziękuję jej,
- hoodie_, autorce drugiego w kolejności uwielbianego przeze mnie opowiadania. Jesteś bardzo wymagającą, ale i życzliwą czytelniczką. Dziękuję Ci za konstruktywną krytykę, kiedy było trzeba i za pisanie 'Wspólnego Kierunku", który nauczył mnie większej powagi i dojrzałości,
- Wszystkim dziewczynom, które poznałam dzięki Klaudii i Lexie. Cenię sobie Was jako koleżanki i cieszę się, że chciałyście mnie poznać,
- Zuzannie, przyjaciółce Klaudii za to, że jest jej przyjaciółką i tak lubi czytać moje opowiadanie. Jesteś niesamowita, massive thanks!
- Zuzi i Martynie, które jako jedyne odważyły się do mnie napisać na GG, po tym, jak podałam mój nr pod rozdziałem 24. Cieszę się, że bierzecie mnie po ludzku ^^
- WSZYSTKIM czytelniczkom, dzięki którym mam już 31 071 wejść, mnóstwo komentarzy i głosy na stronie http://one-direction.com.pl/ , na której to mój blog został nominowany w kategorii "Opowiadanie lutego". Dziękuję za oddane głosy i zachęcam pozostałe dziewczyny, którym się podoba moja twórczość, do zagłosowania. To by wiele dla mnie znaczyło. Jesteście kochane.

DZIĘKUJĘ! ;*

Ważna informacja: z bólem serca muszę Was poinformować, że zawieszam bloga do końca miesiąca. Mam bardzo dużo nauki i konkurs wojewódzki z angielskiego, nie mam czasu na pisanie. Wiedzcie, że jeden rozdział powstaje średnio 4-5 godzin, ale zdarzają się takie (jak np. 25), które tworzę... 11 godzin. W marcu wrócę do Was, pomysły mam, wstawię sondę, będę odpowiadała na komentarze. Tylko rozdziałów brak.

wtorek, 14 lutego 2012

Rozdział 25

*
Harry potrząsnął głową, a błyszczące loki ułożyły się w niemal idealną fryzurę. Zmierzył w lustrze swoje odbicie, lustrzany Styles jakby zdawał się mówić "Kto wygląda dobrze? Mua". Czemu zatem ten prawdziwy nie czuł się tak pewnie? Chłopak oparł się na brzegu umywalki i ciężko westchnął. Dziewczyna, z którą miał spędzić dzisiejszy wieczór była kimś, kogo ledwo znał. Tylko te informacje na profilu, że niby mają identyczne zainteresowania. Nigdy przedtem jej nie widział, mogła okazać się... nie w jego typie, mówiąc delikatnie. Chociaż charakter miał dla Harry'ego pewne znaczenie, najpierw oceniał powierzchownie. Dobrze wiedział, że to nie jest godna pochwały cecha, ale czy nie każdy najpierw zwraca uwagę na wygląd? To pierwsze, co się widzi... Błagał w duchu, by nieznajoma nie była jakąś narwaną fanką. Umówili się w restauracji, ona miała być ubraną w czarną sukienkę w kropki, bez ramiączek,  rudowłosą panną. Chyba da się ją rozpoznać.
- Najwyżej spędzę te walentynki sam. Zamówię pizzę, zaszyję się w pokoju. Forever Alone - mruknął i wyszedł z łazienki. Idąc korytarzem wpadł na spieszącego z jakimiś torbami Louisa.
- O, Harry, już wychodzisz? Pozdrów ode mnie tę dziewczynę. I nie wracaj za wcześnie, potrzebuję pustego domu na wieczór. No dobra, na noc... Później ci wyjaśnię, reszta się zgodziła, żeby przenocować w hotelu. Czy to będzie jakiś problem? Proszę, zrób to dla mnie, koteeek - przymilał się Tommo, a Harry poczuł ścisk w gardle. No ekstra, bierz sobie Monicę, wygrałeś. Nie musisz nic mówić, wszystko wiem.
- Spoko, w zasadzie to zamierzam się zabawić - rzucił krótko i poszedł do samochodu. Szybko ruszył, zerkając tylko przelotnie na okno w domu naprzeciwko. Siedziała tam, miała niedbale upięte włosy i uczyła się, widział na jej twarzy skupienie. Nie gniewał się na nią, wybrała Louisa, bo to on pierwszy ją zaprosił na randkę. Na przyjaciela też nie był zły, w końcu Lou gust ma dobry i słusznie darzy Monicę uczuciem. Był wkurzony wyłącznie na siebie, że nie był samolubny i jej nie zaprosił od razu, mimo że mógł się spotkać z odmową. Za dużo myślał o niej, za bardzo się zagłębiał, a tymczasem ona czekała po prostu na konkretny ruch. I po chuja było ją całować, skoro teraz miała należeć do Louisa? Doh.
Podjechał pod lokal i zaparkował wóz na zatłoczonym parkingu. Poprawił kołnierz marynarki i wysiadł, kierując się do środka. Wzrokiem szukał pasującej do opisu dziewczyny, w końcu zatrzymał wzrok na niej. Szybka ocena, źle nie jest, trochę za dużo tapety, ale mógł trafić gorzej. Udał się do stolika.
- Cześć, to ty? To znaczy, Vizzy576? - spytał, podając nick z portalu.
- Mów mi Victoria, ewentualnie Vic, jak ci pasuje - odparła dziewczyna i strzeliła balona z gumy, co trochę zirytowało Harry'ego.
- "Dobrze, że chociaż jest ładna" - skwitował w myślach. - Jestem Ha...
- ...rry Styles, wiem. Przystojniak z ciebie - weszła mu w słowo Victoria, otwarcie z nim flirtując. Chłopak usiadł naprzeciwko niej, zamówił najdroższe pozycje z karty dań, żeby nie wyszedł na sknerę i zaczął rozmowę. Szybko odkrył, że w zasadzie to nic ich nie łączy, musiała po prostu nakłamać na swoim profilu, a teraz pali głupa i myli "Use Somebody" Kings Of Leon z  "Somebody That I Used To Know"
- "Nie, co ja wybrzydzam. Louis pewnie już się zabawia w najlepsze z Monicą, powinienem też sobie ulżyć. Mam pod nosem niezłą laskę, gapi się na mnie, jakby chciała mnie schrupać... muszę jakoś zapomnieć" - pomyślał sobie i skończył żenującą rozmowę, zapraszając ją na noc do hotelu. Zamówili do pokoju alkohol, Harry wlewał w siebie kolejne podsuwane mu przez Victorię kieliszki, czując się zupełnie zniszczony wewnętrznie. Szybko się upił, kolejne bariery moralne puszczały, przestawał myśleć, zgodnie z planem. Procenty skutecznie zagłuszały ten żal, tę zazdrość. Zanim się obejrzał, opowiedział rudej o wszystkim, język mu się już plątał. Dziewczyna zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem, który Harry ledwo zarejestrował. Sam nie wiedział, dlaczego i po co się z nią przespał. Ale wtedy było mu najzwyczajniej... dobrze.

*
Walentynki bez dziewczyny nie były czymś, co jakoś specjalnie załamywało Liama. Umówił się z kumplami na kręgle, a potem do kasyna, ot zwykły, męski wieczór. Oni też byli singlami, więc mogli spędzić ten wieczór w niczym nie skrępowanej atmosferze, swobodzie. Pomysł właśnie takiego celebrowania 14 lutego został przyjęty ochoczo, nie zmieniło to jednak faktu, że najchętniej świętowaliby z ukochaną. Tylko żadnej nie było na horyzoncie. Liam był rad, że ma okazję opuścić dom, atmosfera zrobiła się dziwnie gęsta od dnia ślubu Mike'a i Claire. Harry przestał się odzywać, był nienaturalnie oschły. To było jasne, że młody zorientował się o spisku... Liam zachował się lekko stronniczo i okazał więcej wsparcia Louisowi, udaremniając działanie lokowatemu, a to raczej go nie zachwyciło. Ale mimo to Payne wciąż uważał, że dokonał właściwego wyboru. Lou był idealny dla Monici, mógł jej dać wszystko, czego ona potrzebowała. Liam dobrze znał swoich przyjaciół, pewne cechy charakteru były aż nader widoczne: niezwykła wrażliwość Harry'ego, łudząco podobna do tej kryjącej się w Monice, była zarazem jego zaletą i wadą. Czy tak delikatny wewnętrznie chłopak poradziłby sobie z jej problemami? Najważniejsze było dobro tej dziewczyny, żeby nigdy więcej nie cierpiała z powodu złamanego serca, okrutnych ludzi, których jedynym celem było doprowadzenie losowo wybranej osoby do stanu psychicznego rozstrojenia. Chłopak sam pamiętał, jak kilkoro dzieci z jego podwórka szykanowało go, bo był trochę pulchny i musiał przyjmować zastrzyki, bo urodził się z jedną nerką... to nie jest coś, o czym się zapomina, co po człowieku spływa. Do dziś bolą go same wspomnienia, a pomyśleć, ile gorszych obelg nasłuchała się Monica...
- To nieludzkie - mruknął pod nosem, a oczy jego kolegów zwróciły się ku niemu.
- Co jest nieludzkie? Nie mów, że tobie też nie pasuje mój styl gry - odezwał się Casper z naburmuszoną miną. Od początku spotkania jego autorski sposób rzucania kulą do kręgli, czyli "na pijaną małpę", wzbudzał spore kontrowersje, szczególnie dlatego, że był bardzo skuteczny. Pozostali gracze próbowali wynaleźć argumenty przeciw użyciu tej techniki przez kolegę, głównie z powodu zazdrości o pozycję lidera w tej jakże ekscytującej grze. Liam ugryzł się w język i odparł wymijająco:
- Po prostu wkurza mnie, jak niektórzy są wobec innych nietolerancyjni i nieczuli. Bawią się, obrażając kogoś - kumple pokręcili potakująco głowami, okazując zrozumienie. To właśnie Liam w nich najbardziej lubił: nie wymagali szczegółowych wyjaśnień, nie zagłębiali się. Krótko i na temat, jest jak jest, nie zastanawiajmy się nad tym. Wziął do ręki kulę i pewnym ruchem rzucił ją, zbijając wszystkie kręgle. Przez myśl przeszła mu wizja całujących się Louisa i Monici, bo zgodnie z planem jego przyjaciela miało do tego dojść. I nie wiadomo, dlaczego, ale poczuł  wtedy dziwny ucisk w żołądku...

*
- Możesz otworzyć oczy - szepnął do ucha Claudii Niall. Dziewczyna zrobiła to i zaparło jej dech w piersiach. Znajdowali się na Wieży Eiffela, bardzo wysoko. Wokoło było tylko cudowne, nocne niebo, upstrzone milionami gwiazd, których blask przyćmiewał ogromny księżyc. Łagodna, srebrzysta poświata padała na twarz jej ukochanego blondyna i odbijała się od jego uroczego aparatu. Wziął ją pod rękę i zaprowadził do stolika, udekorowanego płatkami róż. Stał na nim półmisek apetycznie wyglądających owoców morza, szczególnie polecanych przez mistrzów kuchni na walentynki.
- Niall, to jest piękne - szepnęła wzruszona i usiadła naprzeciwko chłopaka. Ten nałożył sobie sporą porcję i zaczął ją dziubać widelcem, wpatrując się w swoją wybrankę. - No co? Co się tak patrzysz? Mam coś na sukience? - dziewczyna nerwowo zaczęła badać wygląd szmaragdowej sukienki , którą miała na sobie. Usłyszała tylko śmiech Nialla.
- Po prostu nie mogę wyjść z dumy, że mam taką piękną dziewczynę. Wolę na ciebie patrzeć, niż jeść.
- A ja wolę się przejść, niż jeść. Zawsze chciałam zobaczyć panoramę Paryża nocą.
- Mówisz, masz, kochanie - powiedział i wstał, by podejść do Claudii. Objął ją i zaczęli powoli spacerować. Podeszli do barierki, by spojrzeć na rozciągające się Pola Elizejskie. Nagle blondynka kurczowo chwyciła się jego dłoni i lekko zbladła. Niall zapomniał, że jego oblubienica ma lęk wysokości, a i ona starała się nie sprawiać takiego wrażenia, bo uznawała tę przypadłość za dość wstydliwą. Nikt poza jej przyjaciółkami i chłopakiem o tym nie wiedział, bo i nie było się czym chwalić. Na pokładach samolotów, na których odbywała podróże służbowe, albo takie jak ta, prywatne, albo spała całą drogę, albo zasłaniała szybkę w małym okienku i czytała gazety. Teraz miała obok tylko Nialla.
- Spokojnie, jestem przy tobie. Daj rękę, pomogę ci to przezwyciężyć. Oddychaj - rzekł chłopak. Claudia wtuliła się w niego, czując się bezpiecznie. Strach ustępował, wreszcie mogła podziwiać widok tego magicznego miasta. Niespodziewanie granatowy nieboskłon przykryły ciemne chmury. Ryknął grzmot, a w oddali błysnął piorun. Aż podskoczyli od tego huku, tym razem oboje wystraszeni. Burza szybko się zbliżała, stanie na szczycie wieży stało się średnio bezpiecznym i rozsądnym pomysłem.
- Chyba powinniśmy się stąd zmywać, szkoda tylko jedzenia - zmartwił się Niall, ale gwałtowny podmuch silnego wiatru utwierdził go w przekonaniu, że należy opuścić obiekt. Gdy zjechali windą na dół i wysiedli, na dworze rozszalała się prawdziwa nawałnica. Na domiar złego w pobliżu nie było żadnej taksówki, a żadne z nich nie pomyślało o parasolce (wyślij gdzieś blondynkę z Niallem). Z chmur lał deszcz, na ulicy było pusto, wokół tylko pozamykane kramiki i zielone krzewy. Chłopak odgarnął Claudii mokre kosmyki z twarzy i uśmiechnął się, przysuwając ją do siebie. Zaczęli się całować, wśród strumieni paryskiego deszczu, oświetlani przeszywającymi niebo błyskawicami. Wydawało się, jakby to ich miłość była winna tym wyładowaniom. Niall przerwał na chwilę, by roześmiać się perliście.
- Właśnie zdałem sobie sprawę, że ukradłem Hazzie jego wymarzony pocałunek w deszczu. Kocham cię.
- Je t'aime, Nialler. Złapmy jakąś taksówkę i pojedźmy do hotelu. Tam dam ci twój prezent walentynkowy - powiedziała uwodzicielskim tonem blondynka i pociągnęła chłopaka za krawat. Ona bawiła się świetnie, miała nadzieję, że Meg i Monica też mają udany wieczór.

*
Zayn próbował zignorować fakt, że jego dziewczyna wydaje się jakaś przygnębiona. Przywykł do jej trudnego charakteru i humorów, pewnie znów zdarzyło się jakieś drobne niepowodzenie, nad którym nie warto się roztrwaniać. Były walentynki, radosne święto zakochanych, a on był zakochany w tej awanturnicy i chciał spędzić ten wieczór możliwie jak najlepiej. Zabrał ją wedle życzenia do małej knajpki, do której paparazzi nawet nie zaglądali. Wnętrze lokalu było dość obskurne, albo tak stylizowane, w każdym razie nie był to okaz ekskluzywności i przepychu, do czego przywykł podczas działania w zespole One Direction. Ona zdawała się jednak lubić takie miejsca, czuła się w nich swobodniej. Opowiadała mu, że wychowała się w biednej dzielnicy Nottingham i... to było w zasadzie wszystko, co wiedział o jej przeszłości. Nie mówiła nic o rodzicach, wspominała może raz o bracie, który pracuje jako funkcjonariusz policji w Miami. Podczas, gdy Niall znał wszystkie sekrety Claudii, on mógł jedynie określić ulubiony film czy książkę swojej dziewczyny. Ale to między innymi ta tajemniczość sprawiała, że kochał ją tak mocno. Upił łyk piwa ze staro wyglądającego kufla i odezwał się:
- Chcesz może o czymś porozmawiać? Jesteś jakaś smutna...
- Nie, wydaje ci się. Po prostu nie mam nastroju - odparła, wbijając wzrok w piankę na swoim browarze.
- Moja szalona Meg nie w nastroju 14 lutego?
- Możemy o tym nie rozmawiać? Przyszłam się odstresować, ostatnio wiele się dzieje. Pocałuj mnie - kazała, a Zayn posłusznie spełnił jej nagły kaprys. Dziewczyna namiętnie wpiła się w jego usta, jakby szukała w nich ratunku. Nigdy przedtem nie zachowywała się w ten sposób, Malik wyczuł to w sposobie, w jaki go całowała. Spięcie, zdenerwowanie, może strach? Ale dlaczego?
- Przepraszam, muszę to odebrać - wymamrotała, wyciągając dzwoniący telefon. Pobiegła z nim do toalety, zostawiając chłopaka samego. Próbował sobie odpowiedzieć, czy może to on robi coś źle. Meg wróciła ze smętną miną. Przytuliła się do niego i westchnęła.
- Coś się stało?
- Muszę iść, potrzebują mnie w pracy. Natychmiast. Wybacz, że psuję ci walentynki...
- Nie, to w końcu nie twoja wina. Ale nie wiedziałem, że pracujesz.
- Ostatnio potrzebowałam trochę dodatkowej kaski. Wynagrodzę ci to następnym razem. Pa!
- Hej, kochanie. Nie pocałujesz mnie na pożegnanie? - spytał Zayn, a Meg uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.
- Reszta potem. Lecę - rzuciła na odchodnym i wybiegła z knajpy. Chłopak poczuł się samotny. Piwo też.

*
Zastanawiałam się, jak będzie wyglądała randka z Louisem. Jasne, cieszyłam się na nią ogromnie, w końcu ktoś się odważył ze mną umówić, w dodatku był to on... Jako przyjaciele dogadywaliśmy się świetnie, byliśmy bezbłędni, znaliśmy siebie nawzajem na tyle, że moglibyśmy napisać o tym książki. Postanowiłam być dzisiaj tak samo spontaniczna, jak zawsze, kiedy z nim jestem. Będę sobą, zachowującą się tak, jak zwykle. Nie raz przekonałam się, że to naturalność jest gwarancją sukcesu. Wygładziłam rękami moją nowo kupioną sukienkę w kolorze fuksji. Na tak ważną okazję musiałam ubrać coś w tym kolorze, żeby czuć się bezpieczniej. Dobrze, wiem, to dziwne, ale ten odcień różu działał na mnie kojąco. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Przyszedł... wdech, wydech. Gdy tylko otworzyłam i go zobaczyłam, wszystkie nerwy minęły. To Lou, ten sam Lou. Będzie dobrze.
- Cześć. Pięknie wyglądasz - uśmiechnął się i wręczył mi żółtego tulipana.
- Dziękuję, Louis. Daleko mnie zabierzesz?
- Prawdę mówiąc nawet się stąd nie ruszymy. Mam na myśli ulicę - odpowiedział i oferował mi ramię. Nie szliśmy długo, bo tylko kilka metrów. Tak, zabrał mnie do ich domu! Jednak w środku było zupełnie pusto.
- Pozbyłeś się chłopaków? Jesteś niemożliwy, ale podoba mi się ta oryginalność - przytuliłam go, a on wziął mnie na ręce i zaniósł na górę, do swojego pokoju. Niósł mimo moich protestów i krzyków. Cały on.
- Nie drzyj się, jestem na to zbyt uparty. Chcę cię zanieść na rękach, to cię zaniosę - skomentował i nogą otworzył drzwi do pomieszczenia. Ku mojemu zaskoczeniu z jego pokoju znikła większa część mebli. Chłopak zobaczył moją zdezorientowaną minę i wyjaśnił: - Wstawiłem kilka szaf do Liama i Zayna, chciałem mieć więcej miejsca...
- Na co, panie Tomlinson? - zmrużyłam oczy i podeszłam do niego. On sięgnął po leżący za nim pilot i włączył wieżę. Z głośników popłynęła moja ulubiona miłosna piosenka, czyli "Unchained Melody" , znaną z filmu "Uwierz w ducha". Na tej scenie płakałam i wzruszam się za każdym razem, gdy słyszę ten utwór. Lou doskonale wiedział, jak mnie podejść. "Unchained Melody" to dla mnie opis idealnej miłości, która nie ma barier, nie ma granic, jest wieczna i nie oprze się niczemu. Tańczyć do niej z chłopakiem, w którym wbrew wcześniejszym postanowieniom moje serce się zakochało, było jedną z tych rzeczy, o które nawet nie śmiałam prosić. Usłyszałam melodię, on przysunął się, złapał mnie w talii i mocno do siebie przycisnął. Czułam jego mocno bijące serce, on z pewnością czuł bicie mojego. Kołysaliśmy się w absolutnej ciszy, niczym nie zmąconej. Zrozumiałam, czemu wywalił chłopaków z domu: po prostu ciągle znajdywał się ktoś, kto nam przeszkadzał. Teraz byliśmy sami i nikt nie mógł nam w niczym przeszkodzić.
- Muszę ci powiedzieć, że podobasz mi się od kiedy przyszłaś do nas z tymi muffinkami i pierwszy raz się do mnie uśmiechnęłaś. Kiedy cię poznawałem, stawałaś się w moich oczach coraz wspanialsza - mówił cicho, niezwykle łagodnym tonem. Okręcił mnie, a jego usta znalazły się tuż przy moim uchu. - Jesteś świetną przyjaciółką i śliczną, inteligentną dziewczyną - szeptał, delikatnie muskając wargami moją skórę. Słyszałam od niego to, co chciałam zawsze usłyszeć od chłopaka. Zakręcił mną znowu, nasze spojrzenia się spotkały i tym razem nie było ani wątpliwości, ani kogoś, kto by się wciął i przerwał tę chwilę. Lou ujął mnie za podbródek i zbliżał się, wpatrując się we mnie jasnoniebieskimi oczami, w których widziałam tylko szczere intencje. Wiedziałam, że teraz mogę sobie zaufać, więc położyłam mu palec na ustach i po chwili zdjęłam go, by wreszcie pocałować te spragnione wargi. Myślałam, że świat oszalał, to uczucie było nie do opisania. Ujął moją twarz w dłonie i całował, tak zapamiętale i czule zarazem, że miałam ochotę błagać o więcej. Przyparł mnie do ściany, obsypując pocałunkami to moją szyję, to znów usta. Ile czasu on to w sobie tłumił, ile czasu ja powstrzymywałam się od podobnego zapomnienia i szaleństwa? Nagle chłopak przerwał i ponownie wziął mnie na ręce, sadzając tym razem na parapecie otwartego na oścież okna. Była piękna, gwieździsta noc.
- Powiem ci teraz coś ważnego, ale obiecaj, że wysłuchasz mnie i zrozumiesz - rzekł poważnie. - To trudniejsze, niż myślałem, ale ja...
- Zapalałeś gdzieś świeczki? Czuję dym - przerwałam mu, rozglądając się po pokoju.
- Nie, ale ja też poczułem... przytrzymam cię, wychyl się lekko, mam przeczucie - odezwał się i mocno mnie złapał. Wychyliłam się z okna i zobaczyłam płonący budynek.
- Lou, dom pani Harrison się pali, trzeba zadzwonić po straż - zbladłam, a Tommo wciągnął mnie do środka. Wybiegliśmy na ulicę i moment później staliśmy przed stojącej w płomieniach willi. Nagle krzyknęłam: - Boże, w środku jest Maurice! Oni zawsze zostawiają go we wtorki samego...
- Jesteś pewna? Straż nie zdąży tu przyjechać tak szybko - powiedział Louis, zdenerwowany.
- Zobacz! W okno! To on, jest tam w środku! - wydarłam się przerażona, widząc malca, wspiętego na palcach, żeby było go widać.
- Idę po niego - odezwał się z determinacją w głosie Lou. Złapałam go za rękaw.
- Cooo? Idę z tobą, to jest niebezpieczne!
- Nie puszczę cię tam, nie narażę cię. Nie przeżyłbym twojej śmierci, bo... kocham cię, słyszysz? Kocham cię! Jeśli czujesz to samo do mnie, zostań... - pocałował mnie, mocno przytulił, jakby już się ze mną na zawsze żegnał i... wbiegł do płonącego domu.


Bardzo dramatyczny finał długiego rozdziału walentynkowego. Życzę Wam najlepszego, kochane ;* I wybaczcie, że wyszedł tak późno, ale zaczęłam pisać już wczoraj, po prostu tyle go jest...

niedziela, 12 lutego 2012

Rozdział 24

Powoli otworzyłam oczy. Moje powieki były niebywale ciężkie, czułam zmęczenie i suchość w ustach. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że leżę w moim łóżku. Zupełnie jednak nie pamiętałam, jak się w nim znalazłam. Spojrzałam na stojący na szafce zegarek. Godzina 9:40, 12 lutego.
- Aha, ok - powiedziałam sama do siebie i odkryłam kołdrę. Ku mojemu zdumieniu nie miałam na sobie piżamy, ale krótką sukienkę... Zaraz, skoro dzisiaj jest dwunasty, to dzisiaj jest ślub Claire, a skoro dzisiaj jest ślub Claire, to wczoraj był wieczór panieński...
- O mój Boże, to nie był sen, ja to naprawdę zrobiłam! - wykrzyknęłam, przypominając sobie zeszłą noc. Co mi odbiło? W ogóle, co on tam robił, jako striptizer? Przecież studiował filologię angielską i chciał uczyć w szkole. Wygłupiłam się, to prywatna sprawa, a ja na oczach wszystkich dałam mu w pysk. Wyszłam na jakąś wariatkę, w dodatku upiłam się i zachowywałam na tej scenie jak jakaś gwiazda porno... Nigdy więcej alkoholu.
- Dobra, już gorzej być nie może - wygramoliłam się z łóżka i podeszłam do radia, włączając je.
- Straszna tragedia, zmarła legendarna Whitney Houston, prawdopodobnie utonęła we własnej wannie - odezwał się spiker, a ja wyjęłam głowę z szafy i ciężko westchnęłam. Jak ja nie lubię takich sytuacji... czemu ona, uwielbiałam jej piosenki, czemu dzisiaj? Od kilku dni mój żywot był szeregiem spektakularnych porażek i niepowodzeń, a na dokładkę zmarła jedna z najwspanialszych wokalistek. Muszę dzisiaj wszystko naprawić i nie dopuścić, by ślub Claire i Mike'a zmienił się w katastrofę. Teraz najbardziej obawiałam się, że Lucas po moim wyjściu nagadał o mnie bzdur i straciłam w oczach moich przyjaciół. Nikt by się nie spodziewał po mnie tak impulsywnej reakcji, ale jakoś tak samo wyszło.
- Mam nadzieję, że boli go ten zdradziecki ryj - wysyczałam, wchodząc do łazienki. W rekordowym tempie umyłam się, żałując, że gorący strumień wody z prysznica nie może zmyć tego okropnego uczucia. Musiałam jednak zostawić te sprawy na później, bo teraz priorytetem był ślub mojej przyjaciółki (mam nadzieję, że Claire wciąż nią jest...). Zeszłam na dół, gdzie czekał już w samochodzie Lou. Kusiło mnie, żeby spytać go, jak było na wieczorze kawalerskim, ale wtedy ja musiałabym mu powiedzieć o wieczorze panieńskim, a jednak wolałam te sprawę zachować dla siebie. W końcu tańczyłam na rurze ze striptizerem...

*

Liam po raz kolejny już tego wieczoru stwierdził, że właściwie to nie przepada za wieczorami kawalerskimi. Chociaż należał do osób, które lubią się dobrze zabawić, widział wyraźne granicę między imprezowaniem a przesadzaniem, a niewątpliwie to drugie dominowało wśród uczestników wieczoru kawalerskiego Mike'a. Alkohol lał się strumieniami, faceci mieli coraz głupsze pomysły, które ochoczo realizowali. Harry korzystał z tego, że ma już 18 lat i robił wszelakie nieprzyzwoite rzeczy, w stylu obnażania się i tulenia się do tancerek. Tak, chłopak miał zdecydowanie słabą głowę, nawet nie musiał spożyć dużej ilości trunków, żeby procenty zaczęły krążyć po jego młodym organizmie. Liam wywrócił oczami, widząc Harry'ego i Zayna, leżących na podłodze i wykonujących bardzo niepokojące czynności.
- Idę się przewietrzyć - powiedział do stojącego obok Nialla, który śpiewał coś pod nosem i pił piwo.
- "Excuse me, but I might drink a little more than I should tonight" - odezwał się blondyn, podrygując w miejscu i rozlewając przy tym bursztynowy płyn na swoją koszulę.
- Tak, zauważyłem. Zaraz wrócę - rzekł Liam i wyszedł tylnym wyjściem na zewnątrz klubu. Okazało się, że nie tylko on potrzebował łyku świeżego powietrza - Louis, czemu nie ma cię w środku? Źle się czujesz?
- Hmm? Oh, cześć Liam - powiedział chłopak, wyrwany z zadumy. - Tak sobie przyszedłem, jakoś nie czuję się w nastroju na balangi.
- Ty nie w nastroju do imprezowania? Podejrzane - zdziwił się Liam, przyglądając się kumplowi. To nie w stylu Louisa, opuszczać imprezę i nad czymś sobie rozmyślać. - Coś się stało? A może za dużo wypiłeś i teraz nie ogarniasz, co się wokół ciebie dzieje? Chuchnij - nakazał chłopak, ale Louis pokręcił głową.
- Nawet nie dopiłem całego piwa. Nie wolno mi po prostu nad czymś się zastanowić? W domu nie mam tyle prywatności, ciągle ktoś coś ode mnie chce, Harry nie daje mi spokoju...
- Chcesz o czymś pogadać? Wiesz, że możesz na mnie liczyć - Liam położył przyjacielowi rękę na ramieniu. Ten spojrzał na niego i z westchnieniem osunął się na ziemię.
- Zgadnij.
- Nie mam pojęcia. Nie wiem, pokłóciłeś się z chłopakami, zbroiłeś coś, zakochałeś się... - wyliczał Liam, a Louis spojrzał na niego znaczącym wzrokiem. - Tak? Zakochałeś się! - uśmiechnął się i poklepał niebieskookiego. Ten jednak nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego.
- Żebyś wiedział, w kim... najgorsze jest to, z tego nic nie wyjdzie, bo ona woli mojego najlepszego przyjaciela. Wszystkie go wolą, jakby był ode mnie w czymś lepszy. Zawsze to JEGO wybierają - uniósł wzrok do góry i utkwił go w jakimś punkcie na niebie. Liam walczył z chęcią wyjawienia mu prawdy, bo domyślił się, że Louisowi chodzi o Monicę i Harry'ego. Ale zdradziłby wtedy tę uroczą dziewczynę, a tego ona by mu nie wybaczyła. Nie mógł jednak dopuścić, by to uczucie między nimi wygasło.
- No właśnie, w czym niby Harry jest od ciebie lepszy? Macie u Monici równe szanse, a wiesz, że ona woli, by to chłopak wykonał pierwszy ruch. No cholera, nie mogę tak milczeć! Wiem, że jej się podobasz, ona nie ma z kim spędzić walentynek, zaproś ją w końcu na randkę! Zanim Harry cię wyprzedzi - zerknął na przyjaciela, który lekko uniósł brwi.
- Myślałem, że ona leci na Hazzę. Wszystko na to wskazuje, ciągle ze sobą flirtują...
- Chyba ja lepiej wiem, jak jest. Rozmawiam z nią o różnych sprawach, ona mi mówi, co jej leży na sercu. Mówię, umów się z nią. Jeśli miałbym ją komuś powierzyć, to byłbyś najlepszym kandydatem. Jesteś świetny, opiekuńczy, zabawny, marzenie każdej dziewczyny! A co najważniejsze, kochasz ją.
- Tak, tego jestem pewny. Ale chcę to zrobić z pompą, żeby się na pewno zgodziła.
- Zgodzi.
- Potrzebuję twojej pomocy. Zrobisz coś dla mnie jutro? Na weselu - poprosił Liama z poważną miną. Kiedy omawiał szczegóły swojego planu, chłopak był pod wrażeniem. Wspaniale było patrzeć, jak Louisowi zależy na Monice, z jaką miłością o niej mówi. To jest chłopak, na którego ona zasługuje. Gdyby jednak nie to, że Tommo zdecydował się powiedzieć o tym Liamowi, sprawy mogłyby się potoczyć inaczej. Ale czy Harry, który właśnie wypadł z hukiem z klubu i wymiotował do kontenera na śmieci, byłby dla niej bardziej odpowiedni?

*

- Ustaw to tutaj! TUTAJ! - darłam się na faceta, który roznosił donice z kwiatami po sali. Był strasznie zamulony, co mnie cholernie denerwowało. Kwiaty w końcu przyjechały, ale ze sporym opóźnieniem. Do ślubu zostało mniej niż dwie godziny, a mnóstwo rzeczy było niegotowe.
- Ej, spokojnie - odezwał się z końca sali Lou. - Wszystko się uda, nie denerwuj się.
- Jak mam się nie denerwować, skoro kwiaty stoją na miejscach, w których będą tańczyć goście?
- Wstałaś dzisiaj lewą nogą? Strasznie się pieklisz - skomentował Niall, degustując zawartość tacy z przekąskami. Skrzyczałam go, że ma zostawić żarcie i sobie iść, bo przeszkadza. Trochę się na mnie obraził, ale Claudia podeszła do niego i coś mu powiedziała. Chłopak wyszedł, a przyjaciółka poprosiła mnie na słówko do osobnej sali.
- Monica, co się z tobą dzieje? Od wczoraj zachowujesz się dziwnie. I w ogóle, co to miało być, tam w klubie? Claire była w szoku, nic nie rozumie, na szczęście ten koleś powiedział wszystkim, że to był element programu. Ale znam ciebie nie od dziś i wiem, że tak nie było. Ty go w ogóle znasz?
- To był Lucas - wyszeptałam, a z oczu popłynęły mi łzy. Claudia objęła mnie, a ja zaczęłam szlochać, wyrzucając z siebie skumulowane emocje. Ona wiedziała o tym, co się stało w Manchesterze.
- O Boże, tak mi przykro. Nawet sobie nie wyobrażam, co wtedy czułaś, jak to odkryłaś.
- Poczułam się w jakiś sposób wykorzystana. On ze mną tak...
- Wiem, z boku to wyglądało... no. Dobrze, że dałaś mu w twarz, zasłużył sobie. Myślę, że Claire zrozumie. Wyjaśnię to jej, ty postaraj się wyrzucić gościa z pamięci. Już po wszystkim, zapłacił za to, co ci zrobił.
- Ale czemu - otarłam łzy podstawioną chusteczką. - Czemu on nie skorzystał z okazji i nie oczernił mnie?
- Nie opłacałoby mu się, kobiety mogłyby mu nie uwierzyć. Szczególnie, że on nie wiedział, które z zebranych są twoimi znajomymi. Mógł wdepnąć w bagno, dlatego wolał uciszyć sprawę.
- Pewnie masz rację. Dobra, mam go w dupie, zajmijmy się tym ślubem - wstałam i wzięłam głęboki wdech, a potem wkroczyłam pewnym krokiem na salę. Uśmiechnęłam się i rozejrzałam.
- Wiecie co? To wszystko nie wygląda tak źle. Mamy dużo czasu, zdążymy wszystko zrobić - powiedziałam.
- Monica, możemy pogadać na osobności? - podszedł do mnie Harry, ale drogę zagrodził mu Liam.
- Nie możecie, bo ona musi... musi mi pomóc w eeee... wiązaniu krawata.
- Od kiedy nie umiesz wiązać krawata? - zdziwił się Loczek, a Liam skrzywił się.
- Od zawsze. To sprawa życia lub śmierci, mój krawat musi być idealnie zawiązany.
- Okej... no to idźcie - powiedział Harry i oddalił się powoli, oglądając się za siebie i mamrocząc coś pod nosem. Rzuciłam pytające spojrzenie Liamowi, a on zwyczajnie wręczył mi zwinięty krawat i uśmiechnął się.

Patrzyłam na moją przyjaciółkę, ubraną w przecudną białą suknię. Była taka szczęśliwa... znalazła sobie życiowego partnera, Mike będzie idealnym mężem.
- Życzę ci wszystkiego najlepszego, Claire. Wyglądasz pięknie - powiedziałam wzruszona.
- To dzięki tobie, sami nie dalibyśmy rady przygotować tego ślubu i wesela. Jesteś fantastyczna.
- Nie zapominaj, że pomagał mi Louis - odparłam, a do pomieszczenia wszedł chłopak.
- Ktoś mnie wołał? - uśmiechnął się i przyjrzał pannie młodej. - Claire, wyglądasz zjawiskowo. Twój ojciec kazał przekazać, że ceremonia zaraz się rozpocznie i powinnyście już iść. Weźcie kwiatki, oczekują was - odezwał się i zatrzymał wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się i wzięłam swój bukiecik. Lou pobiegł na salę, a my ustawiłyśmy się w korytarzu. Modliłam się, aby wszystko się udało i gość od nagłośnienia nie nawalił. Do Claire podszedł jej tata i uścisnął ją. Stanęłam za moją przyjaciółką, a za mną ustawiły się Claudia, Meg i Alyssa. Drzwi otworzyły się i usłyszeliśmy piosenkę "Marry You" Bruno Marsa. Zainspirowałam się tym całym "Glee wedding", poza tym wszystkie lubimy tego piosenkarza. Pan Carter wziął córkę pod rękę i zaczął prowadzić do ołtarza. Za nią szły druhny, czyli ja, Meg, Claudia i Alyssa. Stanęłam naprzeciwko Harry'ego, który uśmiechnął się do mnie i z podziwem zlustrował mój wygląd. Wyszeptał bezgłośnie:
- Pięknie wyglądasz... - odwzajemniłam uśmiech i skupiłam się na młodej parze. Złożyli przysięgę, Harry podał obrączki, które na szczęście się nie zgubiły i na szczęście pasowały na palce. Potem Mike pocałował swoją świeżo poślubioną żonę i wziął ją na ręce. Pochód weselny z małżonkami na czele udał się do drugiego, znacznie większego pomieszczenia, gdzie miało odbyć się przyjęcie ślubne. Byłam zadowolona z wystroju, firma cateringowa również się spisała. Chłopcy ustawili na scenie mikrofony, by móc wystąpić. Zaczęli od "Gotta Be You", zaprosili na scenę Claire i kazali jej rzucić jej bukiet. Zamachnęła się i...
- Złapałyście we dwie, gratulacje! - krzyczeli goście, a ja ze zdumieniem wpatrywałam się w trzymany jedną ręką przeze mnie, a drugą przez Claudię bukiecik. Niall podszedł do swojej dziewczyny i pocałował ją, co wywołało burzę oklasków. No, będzie i następny ślub. Wiem, że on byłby zdolny do oświadczyn, ale na pewno nie teraz. Claudia jednak miała już pewną przyszłość z tym chłopakiem. A co ze mną? Skoro przesądy się spełniają, to czemu nie ma się spełnić to, w którym mowa, że panna, która złapie bukiet na ślubie, wkrótce sama zostanie mężatką, albo chociaż czyjąś dziewczyną? Kiedy chłopcy śpiewali "More Than This", tańczyłam z Jasonem, który akurat nie miał nic lepszego do roboty.
- Możesz mi powiedzieć, czemu Harry ma wzrok, jakby chciał mnie zamordować? - odezwał się.
- Co? Hahah, nie mam zielonego pojęcia - zaśmiałam się i wychyliłam przez ramię. Faktycznie, Hazza mierzył Jaya przerażającym spojrzeniem. Zazdrosny jest? Chwilę potem jednak chłopak puścił mi oko i uśmiechnął się szeroko. Żartował... chyba sobie mnie odpuścił na dobre. Czyli znowu jestem sama.
- A teraz piosenka dla kogoś specjalnego... od kogoś specjalnego - odezwał się tajemniczo Liam.
I keep playing it inside my head all that you said to me.
I lie awake just to convince myself this wasn't just a dream.
Cos you were right here and I should have taken a chance.
But I get so scared and I lost the moment again.
It's all that I can think about,oh
You're all that I can think about.

Is your heart taken?
Is this somebody else on your mind?
I'm so sorry, I'm so confused, just tell me am I out the time.
Is your heart breakin'?
How do you feel about me now?
I can't believe I let you walk away when...
When I should have kissed you.
I should, I should oh, I should have kissed you X 4
Usłyszałam pierwszą część piosenki "I Should Have Kissed You". Liam patrzył na mnie i domyśliłam się, że to ja jestem tą "specjalną osobą". Ale kto jest tym drugim "kimś"? Na pewno nie Liam, nie Zayn i nie Niall. Ta zwrotka miała dość wyraźne przesłanie, nie miałam problemu ze zrozumieniem. Właśnie to mnie zdziwiło, kto się zawahał i mnie nie pocałował? Przecież Harry nie miał takich obiekcji... Wystraszyłam się, że może jest tu gdzieś Lucas, który chce "odnowić znajomość". Poszłam w kąt sali i przeczesywałam wzrokiem tłum gości, serce waliło mi jak oszalałe. Chciałam przydybać Liama i kazać mu mówić, ale nie mogłam go nigdzie znaleźć, ulotnił się. Zostawił mnie, głupek jeden. Gdy tak się wkurzałam na przyjaciela, podszedł do mnie Louis.
- Przejdziesz się na taras? Wziąłem twój płaszcz...
- Skąd wiedziałeś, że się zgodzę?
- A nie zgodzisz? - przekrzywił głowę, a ja ze śmiechem wzięłam płaszcz i wyszliśmy. Było chłodno, ale całkiem przyjemnie. Powietrze pachniało wspaniale, aż przeszył mnie dreszcz. To niesamowite, jak tak proste rzeczy potrafią poprawić humor.
- Pewnie się zastanawiałaś, od kogo była ta piosenka... - zaczął Lou, chodząc po tarasie. - Pewnie ten ktoś nie wiedział, co ci dać, jak powiedzieć... mógł dać ci Rafaello, bo wyraża więcej, niż tysiąc słów. Mógł kupić pudełko Merci, bo to bezsłowne podziękowanie za twoją obecność w jego życiu... ale ten ktoś wiedział, że do takiej dziewczyny jak ty najlepiej przemówi piosenka... ale ta piosenka nie poprosi za niego. Proszę, czy możesz wyjrzeć za balustradę? - powiedział, a ja wolnym krokiem podeszłam do niej i wychyliłam się. Zobaczyłam ogromny, wydeptany na śniegu napis: "UMÓWISZ SIĘ ZE MNĄ?". Louis zbliżył się, odwróciłam się i spojrzałam w jego jasnoniebieskie oczy.
- Piosenka za mnie nie poprosiła, ale ten napis chyba załatwił sprawę... - uśmiechnął się i ujął moje dłonie. - Będziesz moją walentynką?
- Masz się zgodzić! - wydarł się z dołu Liam. - Wydeptywałem te litery prawie piętnaście minut! - zaśmiałam się i odkrzyknęłam:
- Do twojej wiadomości, zgadzam się! - obdarzyłam Louisa słodkim uśmiechem i powtórzyłam ciszej. - Tak, umówię się z tobą. Nie mogłeś lepiej mnie o to poprosić. - chłopak wypuścił powietrze z ulgą i zagryzł wargę. Nagle dotarło do mnie, że ten, w którym się zakochałam, zaprosił mnie na randkę! Patrzyłam w te niesamowite, cudowne oczy, Lou przysuwał się...
- Kto tam jest na tarasie? Wszyscy mają iść na salę, bo są zawody! - zawołał z pomieszczenia Jason.
- Później dokończę to, co miałem zrobić - szepnął do mnie Tommo i za rękę zaprowadził mnie do środka. Zawody polegały na tym, że facetom zadawano pytania na temat ich partnerek i ten, który najlepiej swoją zna, wygra miesięczny zapas... wódki! Genialny pomysł Mike'a spotkał się z aprobatą. Do sali wszedł trzęsący się z zimna Liam, na nasz widok rozpromienił się. Podszedł do nas, ale Lou od razu go uciszył:
- Nic nie mów, bo Sam Wiesz Kto będzie miał zepsuty wieczór.
- Co? - spytałam, bo jedynym skojarzeniem  do tych słów był Lord Voldemort.
- Nieważne, idźcie wziąć udział w konkursie. Jakoś załatwię, żebyście mogli - odparł Liam i poszedł do jury. Tak więc uczestnikami byli: Mike i Claire ("najlepiej, żebym to ja wygrał swoją wódkę"), Niall i Claudia, Zayn i Meg, Jason i Alyssa (??) oraz Louis i ja. Wypełniłyśmy ankiety, pytania były w większości dość klasyczne, w stylu "ulubiony kwiat, piosenka". Pierwsza odpadła Jalyssa (jak pasuje o.0), potem team Zayn-Meg, następnie, ku zdumieniu zebranych z grą i wódką pożegnali się nowożeńcy. Mike walnął się na pytaniu o ulubioną rasę psa. Niall i Louis bez zająknięcia odpowiadali, wykazując ogromną wiedzę na nasz temat. Pytania zaczęły dotyczyć coraz dziwniejszych i skomplikowanych tematów.
- Co Claudia by wolała: skoczyć na bungee czy z samolotu? - zapytał prowadzący. Niall zastanowił się.
- Myślę, że na bungee, bo jest zabezpieczająca lina.
- Prawidłowa odpowiedź to: nic! Twoja dziewczyna nie wolałaby ani tego, ani tego.
- Ale nie było takiej odpowiedzi, miałem wybrać z tych dwóch! - wkurzył się Niall.
- To co, nie wiedziałeś, że ja się boję takich rzeczy? Mówiłam ci, tak mnie słuchasz - obraziła się Claudia i założyła ręce z niezadowoloną miną. Chłopak poszedł z nią porozmawiać, ona miała focha, a on się tłumaczył, ogólnie zrobił się niezły cyrk, jak w operze mydlanej. Trudne spraaaawy.
- Louis, to samo pytanie o Monice.
- Obydwa - powiedział spokojnie Lou i spojrzał na mnie. Byłam zaskoczona.
- Wiesz, że nie ma takiej odpowiedzi? - odezwał się prowadzący, a Tommo pokiwał głową.
- Tak, ale ona dopisała to pod tymi dwoma.
- Nie wiem, jak ty to robisz, koleś, ale masz rację. Faktycznie, dopisała. Gratulacje, wygraliście całą wódkę naszego gospodarza, Mike'a! Spójrzcie, jaki on jest szczęśliwy - zażartował mężczyzna. Chciałam podejść do Louisa, ale ktoś złapał mnie za rękę.
- Czy TERAZ możemy porozmawiać? - zapytał Harry i skinął głową, żebyśmy poszli w bardziej ustronne miejsce. Stanęliśmy w korytarzu, on odchrząknął i rzekł:
- Co prawda mam te propozycje z portalu na wspólne walentynki, wolałbym jednak spędzić je z kim innym... Nic na to nie poradzę, zawsze będziesz mi się podobać. Pójdziesz ze mną na randkę 14 lutego?
- Och... przepraszam, Harry, już ktoś mnie zaprosił... wybacz - jęknęłam, najchętniej zrobiłabym teraz mega facepalma. Teraz mu się zebrało na takie propozycje!
- Już cię ktoś... aha. Nic się nie stało, najwyżej pójdę z którąś z tych dziewczyn. Ermm... to baw się dobrze - wystękał chłopak, spoglądając na podłogę. Nie mogłam tak z nim dalej stać, było bardzo niezręcznie. Wróciłam na salę z cholernymi wyrzutami sumienia. Dopadł mnie Zayn, miał dziwną minę.
- Wiesz może, co się stało Harry'emu? Stoi w korytarzu i wali głową w ścianę, mówiąc: "głupek, debil, ale jestem tępy"
- Może lepiej, jak on sam ci powie... o ile w ogóle coś powie. Zajmij go czymś, bo zrobi sobie krzywdę.
- Dobra, dzięki. Idź się zabawić, to wesele twojej przyjaciółki. Louis cię szukał. O, właśnie idzie - powiedział i pomachał Lou, który przeciskał się przez tłum tańczących.
- Mogę cię prosić? - uśmiechnął się i ukłonił. Poszliśmy na środek sali i zaczęliśmy kołysać się w rytm piosenki. Akurat był to utwór "Lady In Red", czyli piosenka, którą Harry uznał za idealną na walentynki... Wypatrzyłam go przy drzwiach, stał z Zaynem i obserwował nas z zaciśniętymi ustami. Powiedział coś do przyjaciela i wyszedł. Do końca wesela nie mogłam zapomnieć jego miny i wcale się dobrze nie bawiłam. Ale towarzystwo Louisa znacznie pomagało mi udawanie, że wszystko jest ok. Przecież What doesn't kill you, makes you stronger .

Tadaaam jest i rozdział 24, z którego jestem średnio zadowolona, ale to do Was należy opinia. Komentujcie ^^
mój Twitter: @Monika_Mags
moje gg: 25612098

piątek, 10 lutego 2012

Rozdział 23

- Zobacz. I jak, może być? - spytałam stojącego obok mnie Louisa. Chłopak przyjrzał się projektowi zaproszenia mojego autorstwa, który widniał na ekranie komputera.
- Jak dla mnie jest świetny. Chociaż... może przesuń to trochę bardziej tu - wskazał palcem miejsce.
- Tak?
- Teraz jest idealnie. Myślę, że spodoba się Claire i Mike'owi. A raczej na pewno. Prawdopodobnie. Tak przynajmniej sądzę - powiedział, rozśmieszając mnie. Nabijał się z tego, że ja tak często mówię. Od rana siedzieliśmy u mnie w domu i pracowaliśmy nad planami realizacji ślubu i wesela naszych znajomych. Zaczęliśmy od zaproszeń, Lou pełnił rolę opiniodawcy. Musiałam zrobić sobie chwilę przerwy, więc poszłam do kuchni. Z lodówki wyjęłam spory kawałek tortu czekoladowego, który podzieliłam na pół. Przygotowałam kolejną już tego dnia kawę i razem z Louisem usiedliśmy w salonie. Wtedy przypomniało mi się, że nie posłodziłam swojej kawy i musiałam się wrócić. Otworzyłam szafkę i zaczęłam szukać paczki z cukrem, bo w cukiernicy nic już nie było (zapisać: nie zapraszać Nialla do swojej kuchni). Akurat po nią sięgałam, kiedy Lou złapał mnie od tyłu i wystraszył. Krzyknęłam i niechcący zwaliłam kilka rzeczy z półki. Na blat wysypała się sól, solniczka musiała być źle zakręcona.
- Będziesz miała teraz pecha - zachichotał Lou, podając mi zmiotkę. Jest taki angielski przesąd, że rozsypanie soli przynosi nieszczęście. Osobiście nie wierzę specjalnie w przesądy, bo moi rodzice w nie nie wierzą, ale nigdy nie wykluczałam takiej możliwości.
- To twoja wina - zerknęłam na jego sweterek w paski i uśmiechnęłam się. - Założyłeś na lewą stronę, i kto tu teraz będzie miał pecha, co? - zwróciłam uwagę, przypominając sobie stary przesąd, o którym mówiła mi babcia. Dopiłam kawę już bez cukru, bo zbliżała się godzina, na którą umówiliśmy się w kwiaciarni na wybieranie kwiatów i roślin ozdobnych. Zamknęłam dom i ruszyliśmy ulicą do miasta, chciałam się przejść, a pogoda akurat była bardzo ładna jak na luty. Szliśmy chodnikiem i nam odwalało (jak zwykle po spożyciu czegoś słodkiego), aż tu nagle Lou stanął jak wryty.
- Monica, nie ruszaj się - powiedział, przerażonym wzrokiem mierząc krzak kilka metrów dalej. Coś się w nim poruszyło i zobaczyłam czarną łapkę, a zaraz potem czarny pyszczek.
- Przecież to tylko kot. Aaa, chodzi ci o kolor futerka... No, ważne, że sobie spokojnie stoi - odparłam, a kot jak na złość ruszył przed siebie. Zaklęłam w duchu i spojrzałam na przyjaciela. Równo wybuchnęliśmy śmiechem, zaskoczeni tym incydentem. Właśnie przebiegł nam drogę czarny kot, co oznaczało kolejną porcję pecha. Wciąż jednak nie wierzyłam w te zabobony. No, przynajmniej dopóki nie potknęłam się o płytę chodnikową i upadłam, brudząc mój płaszcz.
- Zaczyna się - skomentował Lou, pomagając mi wstać. Skrzywiłam się i wyciągnęłam z kieszeni chusteczki.
- No co ty nie powiesz... gołąb na ciebie narobił - rzekłam, powstrzymując śmiech. Chłopak z obrzydzeniem wytarł rękaw i pięścią pogroził siedzącym na ulicznej lampie ptakom:
- Kevin, jeszcze cię dopadnę! Tylko obczaję, który z was nim jest. Ej, mam ochotę śpiewać, co zaśpiewamy? - szybko zmienił temat i zaczął potrząsać frędzlami mojej czapki.
- LMFAO. Jedziesz - rzuciłam propozycję, a Lou zaczął śpiewać "I'm sexy and I know it", czego się absolutnie po nim spodziewałam. Tak, również tańczył.
- Girl look at that body... - jęczał, macając się po całym ciele i wykonując dziwne pozy.
- Louis, opanuj się, ludzie na ciebie patrzą - ofukałam go ze śmiechem. Byliśmy akurat na dość tłocznej ulicy już w mieście i wszyscy nas widzieli. Mój przyjaciel przestał tańczyć, ale to nie oznaczało, że się uspokoił. Wziął moją rękę i przycisnął sobie do klatki piersiowej.
- I work it out - zamruczał, a ja ledwo wyrabiałam z rozbawienia. Po chwili namysłu przyłączyłam się do piosenki. Dotarliśmy do kwiaciarni, na wejściu zanuciłam ostatni fragment:
- I'm sexy and I know it...
- Grunt to wiara w siebie. Witam, panna Whister i pan Tomlinson, tak? - usłyszałam za sobą głos i spaliłam cegłę. No masz ci los, ale sobie zrobiłam autoprezentację.
- Proszę mi mówić Louis. To jest Monica, ona z panem rozmawiała - odezwał się Lou.
- Jestem Clark, miło mi poznać. Przygotowałem kilka propozycji kompozycji kwiatowej, ale oczywiście możecie się rozejrzeć po całej kwiaciarni. Czy jest coś, co szczególnie interesuje młodą parę?
- Claire mówiła, że chciałaby duże, stylizowane na antyczne wazony, wypełnione orchideami. I białe róże - powiedziałam, a mężczyzna pokiwał głową i kazał nam iść za nim. Weszliśmy w alejkę pełną ludzi, oglądających małe fontanny. Zrobiło się ciasno, przeciskałam się, starając nie stracić z oczu Clarka. Drogę zaszedł mi Louis, gadając coś o figurkach żab, które podobno były niesamowicie realistyczne.
- A może to były prawdziwe żaby? Nie, co ja gadam, żaby o tej porze nie wychodzą. Nie idź tyłem, bo się wywalisz, poza tym ja też nic przez ciebie nie widzę.
- Już się usuwam - powiedział i puścił mnie przodem. Stanęłam oko w oko z Clarkiem, który załamał ręce.
- Oh, co za nieszczęście! Zawsze ostrzegałem swoich klientów, żeby nie przechodzili pod tą drabiną...
- Jaką znowu... - spytałam i odwróciłam się, dostrzegając stojącą, rozłożoną drabinę. Nie zauważyłam jej, kiedy próbowałam minąć Louisa. - ... drabinę. No to są jakieś jaja, który to już raz dzisiaj?
- Nie wiem, czy to cię w jakiś sposób pocieszy, ale ja też pod nią przeszedłem - powiedział Lou i stanął obok dużego kwietnika, pełnego białych róż. - Co powiesz na to?
- Z tych mniejszych zrobimy bukieciki dla druhen. Bukiet dla panny młodej musi być trochę ładniejszy...
- Nie będzie z tym problemu, mam wykwalifikowanych pracowników, z pewnością was zadowolą - rzekł Clark i zaprowadził nas do alejki z wazonami. Długo namyślaliśmy się, które wybrać, ale w końcu znaleźliśmy te, które najbardziej odpowiadały opisowi Claire. Zaczęło mi się kręcić w głowie od zapachu tych wszystkich kwiatów, więc sprężyłam się i szybko wybrałam wzory kompozycji z białych i różowych kwiatów orchidei. Zamówiłam jeszcze piwonie, bo przypomniałam sobie, ze Mike też je lubi. Pamiętam cudowny zapach piwonii z ogródka mojej babci, ona kocha te kwiaty. Nie czułam się najlepiej, więc wsiedliśmy w autobus. Kiedy już ruszył z przystanku, Louis sięgnął do kieszeni po bilety. Długo w niej gmerał, zrobił niepewną minę i zaczął przetrząsać drugą kieszeń.
- No jak to, przecież je miałem.... - mówił sam do siebie, a ja spojrzałam na niego.
- Nie mów, że nie masz biletów.
- Musiały zostać w tej drugiej kurtce. Spokojnie, sytuacja jest pod kontrolą.
- Bileciki do kontroli - podszedł do nas mężczyzna i pomachał identyfikatorem. Spiorunowałam Louisa wzrokiem i wyciągnęłam z westchnieniem portfel. Chłopak powstrzymał mnie ręką.
- Moja wina, ja płacę. Na szczęście pieniądze mam tutaj.
- Szczęście to nas opuściło. Powinniśmy już wysiąść. Jutro zajmiemy się menu, teraz muszę się pouczyć. Powiedz Harry'emu, żeby wpadł do mnie wieczorem, mamy pojechać na próbę ceremonii.
- Aha, ok. Erm...
- Nie mam teraz czasu, jutro pogadamy. Cześć, Lou - cmoknęłam go w policzek i poszłam do domu. Miałam mnóstwo rzeczy do zrobienia, w dodatku nauka kompletnie mi nie szła. Niczego nie rozumiałam, jakby mi się mózg zablokował. Albo to wina pecha... Na próbie ceremonii miałam jakieś niekontrolowane napady śmiechu, potykałam się, niechcący popchnęłam Loczka, który upuścił obrączki i biegał za nimi po całej sali. Niezły cyrk, miałam nadzieję, że na ślubie nie będzie takich akcji.
Następnego dnia obudził mnie Louis, który bez mojej wiedzy dorobił sobie do moich drzwi klucz (!!!) i teraz mógł legalnie się do mnie włamywać.
- Dzień dobry, księżniczko. Zrobiłem ci śniadanie - szepnął, a ja poderwałam się, zbyt dobrze pamiętając jego ostatni kulinarny występek. - spokojnie, wszystko posprzątałem, nawet się za bardzo nie nabrudziło. Potłuczoną kryształową zastawę zawinąłem w podwójny worek... żartuję - zaśmiał się, a ja przytuliłam go i poleciałam się ubrać w ekspresowym tempie. Lou skorzystał chyba ze szkoły Harry'ego, bo jego omlet smakował wyśmienicie. No i nie miałam czasu z nim pogadać na inne tematy, bo przygotowanie ślubu zapełniało mi niemal całe dnie, natomiast w reszcie "wolnego czasu" uczyłam się i spełniałam obowiązki dla The Times. Musiałam jednak znaleźć chwilę na wypad z Claudią, Meg i Alyssą na zakupy, bo wciąż nie miałam sukienki, a one wciąż nie miały trzech. Ponieważ to Louis nas podwiózł, pozwoliłyśmy mu pójść razem z nami. Poza tym był facetem, a kobiety nie stroją się przecież dla siebie... Przydała się męska opinia. Jeśli chodzi o sukienki, to jestem na maxa wybredna. Dla mnie sukienka to wyjątkowa część garderoby, która musi mieć to "coś". Dlatego wchodziliśmy już do piątego butiku. Dziewczyny zdążyły już kupić co chciały, Claudii doradził Niall (wysłała mu zdjęcia, on oddzwonił), Meg poradziła się Zayna (ten sam schemat), a Alyssa po prostu weszła, kupiła i wyszła. Ta to ma dryg do decydowania, niesamowicie szybko! Kontrastując z moją złożoną naturą, szukałam czegoś prostego, a zarazem ładnego. Żadnych kwiatów, tony falban, dzikich kolorów czy Bóg tam wie, co jeszcze. Ma być PROSTO. Wkroczyłam do butiku o skromnym wystroju i rozejrzałam się, szukając wzrokiem czegoś interesującego. Zaczęłam wątpić w to, czy w ogóle cokolwiek znajdę, ale niespodziewanie Louis zdjął z wieszaka piękną, fioletową sukienkę bez ramiączek, która wyglądała lekko i zwiewnie, a co najważniejsze, nie była zanadto przedziwniona. To była kiecka, której szukałam. Porwałam ciuch i skoczyłam do przebieralni, podczas gdy moi zaciekawieni przyjaciele zebrali się na kanapach przed zasłoną, oczekując mnie. Przejrzałam się w lustrze, wyglądałam idealnie. Nareszcie coś, co mi się udało. Chyba szczęście ponownie się do mnie uśmiechnęło. Odetchnęłam i odsunęłam zasłonę. Dziewczyny zaczęły piszczeć i klaskać, a Louis... hmm jego reakcja była wisienką na torcie. To spojrzenie, oczy pełne zachwytu, potem jeden z jego najbardziej uroczych uśmiechów i:
- Pięknie wyglądasz... - powiedział cicho, a Alyssa szturchnęła stojącą obok Claudię i szepnęła jej coś do ucha, zerkając kątem oka na chłopaka. Blondynka zachichotała i powtórzyła to samo Meg. Ta natomiast puściła mi oko i zrobiła gest w kierunku Lou, co miało oznaczać "spodobałaś mu się!".
- Dzięki za znalezienie tej sukienki, jesteś wielki - przytuliłam się do niego, wystawiając język przyjaciółkom.
- Jasne, że jestem. A jutro będę wielki i pijany, widziałem zapasy na wieczór kawalerski.
- Nie musisz się tłumaczyć, w końcu to poważna okazja. My też będziemy się dobrze bawić...
- Przez co rozumiesz słowa "dobrze" i "zabawa"? - uśmiechnął się Louis, a ja krzyknęłam:
- Co się dzieje na wieczorze panieńskim, zostaje na wieczorze panieńskim! Idę się przebrać, odbierz telefon, bo ci dzwoni. - poszłam do przebieralni, żeby ściągnąć sukienkę i założyć zwykłe ubrania. Gdy wyszłam z pomieszczenia, kierując się w stronę kasy w celu dokonania zakupu, Tommo podszedł i odezwał się:
- Mam złe wieści. Coś się stało z samochodami dostawczymi i nie wiadomo, czy zdążą na pojutrze dostarczyć wszystkie kwiaty. Clark nic nie może zrobić, a reszta kwiaciarni nie wyrobi się z tak dużym zamówieniem. Druga sprawa to firma cateringowa. Nie uwierzysz, ale splajtowali...
- O Jezu... musimy obdzwonić inne, przecież nie będziemy trzymać gości o suchym pysku - jęknęłam, wpisując kod do mojej karty. Terminal zapikał, oznajmiając pomyłkę. Z nerwów (albo przez pech) zapomniałam ostatnich cyfr i musiałam usiąść i sobie przypomnieć. Kolejne 5 minut w plecy, a tu jeszcze takie problemy... na ostatniej, generalnej próbie tego samego dnia też nie było dobrze. Harry był już na miejscu, gdy mnie zobaczył,  po chwili wahania trochę sztywno mnie przytulił na powitanie. Wiedziałam, że wolałby być bardziej wylewny, ale wyszła ta głupia sytuacja i on nie miał pojęcia, co ja czuję. Ehh...
- Lepiej mnie nie przytulaj, mam ostatnio niesamowitego pecha. Żeby nie przeszedł na ciebie - powiedziałam.
- Nie wierzę w pecha - uśmiechnął się. - Mam już kilka konkretnych propozycji z tego portalu, tak btw.
- No to masz już plany na walentynki. Ja będę siedziała w domu.
- No właśnie w tej sprawie...
- Chodźcie już! - zawołała Claire, przerywając Harry'emu. Wzruszyłam ramionami i poszliśmy na salę. Wszystko szło według planu, każdy pamiętał, gdzie iść, stać, co mówić.
- Poproszę obrączki - zwrócił się do Loczka Mike. On sięgnął do kieszeni... potem do drugiej...
- Yyy nie mam ich... chwila - rzucił krótko i pobiegł szukać zguby. Pobiegłam za nim.
- A nie mówiłam, że przejdzie? Gdzie je ostatnio miałeś?
- Tutaj, musiały mi wypaść gdzieś po drodze. O, tam jest jedna! - podniósł obrączkę, zapewne przeznaczoną dla Claire, bo była mniejsza. Została tylko ta Mike'a. Czołgaliśmy się po podłodze, aż nagle ujrzałam słaby błysk w jednej z kratek wentylacyjnych. Obrączka musiała się tam wturlać, teraz był problem z jej wyciągnięciem. Trzeba było zadzwonić po "pana Henia", żeby odkręcił śrubki, wtedy dopiero jakimś cudem wyciągnęliśmy wspólnymi siłami leżącą daleko obrączkę. Opóźniło to próbę o bagatela godzinę, bo w mieście były korki.
W dzień, a właściwie wieczór panieński ubrałam szmaragdową sukienkę bombkę i czarne szpilki, umalowałam się i pojechałam do jednego z dużych klubów nocnych w Londynie. Obecne były wszystkie znajome i koleżanki Claire oraz jej mama, ciocia, siostra i dwie kuzynki, czyli ogólnie mówiąc: same baby. Wnętrze było utrzymane w ciemnych barwach, ale podświetlane dziesiątkami kolorowych świateł-laserów i obracających się kul. Nie wiedziałam, czemu, ale czułam w powietrzu grzech i rozpustę... Po wypiciu kolejnego drinka zaczęło mi trochę szumieć, więc zrobiłam sobie przerwę, żeby nie być na ślubie skacowana. Promile uchodzą ze mnie bardzo wolno i muszę uważać na ilość spożytego alkoholu. Udałam się w stronę sceny, na której stała długa rura, przeznaczona do ekhm... tańca na rurze. Słyszałam, że dziewczyny zamówiły profesjonalnych striptizerów, więc byłam ciekawa ich umiejętności ^^. Tańczyłam z Meg jakiś bliżej nieokreślony rodzaj tańca klubowego, kiedy scena podświetliła się, a zza kurtyny wyszedł jakiś facet, ubrany w taaaaak strój strażaka! Zaczął zmysłowo i seksownie kręcić się, zrzucając kolejne części stroju. Kazał Claire rozpiąć mu kombinezon, by wszystkie zebrane kobiety mogły podziwiać i napawać się widokiem jego młodego, wyrzeźbionego ciała, z kaloryferem i ogólnie mrrr. Na głowie miał jeszcze hełm, a na oczach okulary przeciwsłoneczne, więc nie można było zobaczyć jego twarzy. Musiałby być odważny, by ją pokazać... wyjęłam z torebki swoje ciemne okulary (na wypadek... wypadku) i też je założyłam. Koleś zwrócił na to uwagę i wypatrzył mnie w tłumie (co nie było trudne, bo stałam w 1 rzędzie jako druhna). Wyciągnął rękę i z olśniewającym, dziwnie znajomym uśmiechem zaprosił mnie na scenę. No dobra, wciągnął mnie, bo mimo stanu lekkiego upojenia nie byłam zbyt uległa na takie propozycje. Chłopak zakręcił się na rurze i wskazał na mnie, rzucając mi wyzwanie. Nie wiedział, że uczyłam się tego sportu w wakacje (tak, to jest SPORT). Chwyciłam chłodny metal w dłonie i zaczęłam taniec, który kiedyś miałam na lekcjach. Zrobiłam niezłe show i pewnie konkurencję temu Apollinowi. Gość złapał mnie w talii i zaczęliśmy tańczyć pełen seksualności taniec, zupełnie jakbym była częścią jego striptizerskiego występu. No dobra, trochę mnie zamroczyły te drinki, ale w końcu to był wieczór panieński mojej przyjaciółki, niech się dobrze bawi. Ktoś rzucił nam butelkę z płynnym miodem, którą "strażak" złapał, otworzył i oblał zawartością swoją klatę. Instynktownie wiedziałam, że teraz należy zlizać miód, więc kiedy koleś się zbliżył, pewnymi ruchami zabrałam się do czynności... obecne na sali kobiety szalały, to musiało ostro wyglądać. Chłopakowi spadł hełm, ukazały się trochę rysy jego twarzy, takie podobne do... poczułam jego ręce na pośladkach, chyba szykował wielki finał swojego tańca. Nakierował moje ręce na jego okulary, a swoje przesunął, gładząc całe moje ciało, na moje okulary. Nachylił się do mojego ucha i wyszeptał:
- Zdejmiesz mi okulary a ja zdejmę twoje. Chcę zobaczyć twoje oczy, bo reszta ciebie sprawia, że mam ochotę przynajmniej się z tobą umówić... - uwodził mnie, a ja czułam, że to już nie część występu. Nikt nas nie słyszał, a jego "zawód" tłumaczył tę bezpośredniość. No i był całkiem niezłym ciachem. Widzowie zorientowali się, że chcemy ujawnić swoje tożsamości, więc zaczęli odliczać:
- Trzy! Dwa! Jeden! - jednym ruchem zdjęłam mu okulary, on zrobił to w tym samym momencie.
- "Ożesz kurwa" - pomyślałam, a serce mi załomotało.
- Mooonica? - odezwał się totalnie na maxa zaskoczony Lucas. - O kurwa... ale z ciebie laska. Ale głupia sytuacja... o rany - mamrotał, będąc w totalnym szoku.
- Teraz laska, tak? Miałam coś ci dać, ale nie było okazji. Teraz jest idealna - powiedziałam i z całej siły strzeliłam mu w twarz, aż się zatoczył. Zeskoczyłam ze sceny, łamiąc obcas i wybiegłam z klubu na boso, łapiąc pierwszą taksówkę, jaka zauważyłam. A myślałam, że nie trzeźwieję szybko...

Wielki powrót Lucasa! Myślicie, że coś go tknie? Namiesza? Jak uda się ślub i co chcieli powiedzieć Monice Harry oraz Lou? Co takiego stało się na wieczorze kawalerskim? Kto z kim spędzi walentynki? Wszystko to w rozdziale 24... a co w 25? WALENTYNKI ^^ Komantujcie
Jakiś dłuższy mi wyszedł ;D finally

wtorek, 7 lutego 2012

Rozdział 22

Po kilku dniach bezczynnego leżenia/siedzenia i odżywiania się niesmacznym szpitalnym jedzeniem wypisali mnie. Lekarz powiedział, że mogę chodzić na uczelnię, ale nie powinnam prowadzić samochodu ze względu na zawroty głowy. Umówiłam się więc z Zaynem, że będzie zabierał mnie ze sobą, bo i tak on podwozi na wykłady Meg. Wracać miałam z Liamem autobusem, bo sobie jeszcze nie wyrobił prawka. Akurat była sobota, więc nie miałam zajęć, ale musiałam zająć się sprawami redakcyjnymi The Times. Nie była to jednak praca na cały dzień. Normalnie robię w sobotę zakupy, ale w związku z powstałymi okolicznościami byłam niezdolna. Zadzwoniłam do chłopaków na domowy i nagrałam się na sekretarkę. Zazwyczaj nie zdążą odebrać, ma to związek z tym, że kładą słuchawkę byle gdzie i potem nie mogą jej znaleźć. Poprosiłam, żeby któryś z nich przyszedł do mnie po listę zakupów i pojechał mi do supermarketu po parę rzeczy. Dziesięć minut później otworzyłam drzwi Harry'emu, uśmiechnął się szeroko na mój widok.
- Postanowiłaś się trochę nami powysługiwać? - zażartował, poruszając dziko brwiami.
- Harry... wiesz, że lekarz zabronił mi prowadzić. Ale jak nie chcesz, w porządku, zostaw mnie z pustą lodówką, niech umrę z głodu! - udałam zagniewaną i założyłam ręce. Chłopak przytulił mnie, śmiejąc się.
- Żartowałem! Jesteś taka urocza, jak się złościsz, ale pamiętaj: złość piękności szkodzi. To gdzie ta lista?
- Już, chwilka... proszę, a tu masz pieniądze. Odliczyłam, będzie z dwa funty reszty - powiedziałam, podając Harry'emu listę zakupów i portfel. Loczek wybałuszył oczy i przyjrzał się kartce.
- Yyy, to ma być parę rzeczy?
- No... tak. Jestem kobietą, mam inny system przeliczania. Dasz sobie radę? Może pojadę z tobą...
- Nie, ty tutaj zostajesz, powinnaś się oszczędzać. Pytasz, czy dam radę? Chyba nie wątpisz w Harry'ego Stylesonatora? - znieruchomiał we władczej pozie i spojrzał na mnie z góry, z tym jego wyszczerzem. Roześmiałam się i podziękowałam mu, a kiedy wyszedł, usiadłam z kubkiem zielonej herbaty przed laptopem i zabrałam się za redagowanie artykułu. Mniej więcej 20 minut później, kiedy zastanawiałam się nad kolejnym zdaniem, ekran mojej komórki podświetlił się i zabrzmiał refren piosenki "Party Rock Anthem". Szybko zapisałam to, co akurat wymyśliłam i po "everyday I'm shufflin" odebrałam.
- Hej, tu Harryyy... eeeem... nie mogę znaleźć marmite - usłyszałam jego głos w słuchawce.
- Jak masz masło orzechowe z kawałkami orzechów, to po lewej, na dole, obok tego gładkiego.
- Aha, no... faktycznie, już widzę. Dobra, mam, dzięki. To cześć - rozłączył się. Wróciłam do pisania, ale ledwo zdążyłam wystukać trzy następne zdania, telefon zadzwonił ponownie. Parsknęłam śmiechem, kiedy zobaczyłam na ekranie "Harry dzwoni".
- Znowu jakiś problem? - spytałam, chichocząc pod nosem.
- Nie ma kminku.
- Jak to nie ma, musi być.
- No nie ma! - odezwał się z pretensją w głosie. Zastanowiłam się chwilę.
- A sprawdzałeś na półce z oregano i bazylią?
- Nie... już idę.
- I co, jest?
- No, jest. Przepraszam, że podniosłem na ciebie głos, to było chamskie - powiedział ze skruchą.
- Wybaczam. To wszystko, czy jeszcze czegoś nie wiesz?
- Wszystko... przynajmniej na razie.
- To pa - zakończyłam rozmowę. Wysłać faceta do sklepu to jak kazać mu znaleźć drogę do wyjścia z labiryntu bez mapy. Znaczna większość mężczyzn robiących zakupy z listą od kobiety nie może sobie poradzić i ciągle do niej dzwoni. Tak robił mój dziadek, mój tata i każdy mój kolega. To typowa męska przypadłość, w dodatku bardzo zabawna z perspektywy kobiety. Skończyłam pisanie, wysłałam artykuł i instynktownie sięgnęłam po komórkę. Jak myślałam, po chwili zabrzmiało LMFAO.
- Co to jest tikka masala?
- Pasta curry. Harry, jak czegoś nie wiesz, to powiedz mi od razu, bo wydasz majątek na dzwonienie.
- Gdzie leży ser ricotta?
- Siódma alejka, nabiał, po prawej stronie tartej mozzarelli.
- Boże, jak ty to wszystko możesz pamiętać? Masz widok na kamery sklepowe, czy jak?
- Po prostu często robię tego typu zakupy, samo mi się zakodowało. Przecież ty też ciągle chodzisz do tego supermarketu, powinieneś się mniej więcej orientować...
- Ty kupujesz bardziej "zdrową żywność" z alejek, do których nawet nie zaglądam. Jak idziemy z chłopakami do sklepu, ograniczamy się do raczej prostych produktów...
- Przynajmniej sobie pospacerowałeś między półkami - zaśmiałam się, a Harry mi zawtórował. Rozłączyłam się i postanowiłam trochę posprzątać. Wyjęłam ze schowka miotełkę do kurzu i zaczęłam zamiatać meble. Akurat byłam na górze i ścierałam kurz z ram obrazów, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Krzyknęłam, że otwarte i przysunęłam do ściany krzesło, żeby móc sięgnąć do wysoko wiszącego obrazu. Stanęłam na nim i wyciągnęłam się, delikatnie machając miotełką, w celu uniknięcia wzbicia się tumanu kurzu.
- Monica, jesteś na górze? - krzyknął z dołu Harry.
- Tak, ścieram kurze! - odkrzyknęłam, a on zaczął wchodzić po schodach. Wspięłam się na palcach, by wyczyścić lewy róg ramy i w tym momencie poczułam tępy, pulsujący ból głowy. W oczach mi pociemniało i straciłam równowagę. Ktoś mnie złapał, powoli odzyskiwałam świadomość, trzymana przez czyjeś silne ramiona. Zamrugałam, widziałam obraz jakby pod wodą, wzrok z trudem rejestrował twarz tej osoby.
- Harry? Miałam straszny zawrót głowy... - jęknęłam, podnosząc głowę. Chłopak wyglądał na przejętego, musiałam go wystraszyć. Dobrze, że zdążył mnie złapać, bo mogłam kolejny raz doznać urazu głowy, a to już w moim przypadku nie przelewki.
- Chyba ścieranie kurzy nie było dobrym pomysłem. Całe szczęście, że poszedłem na górę, mogłaś sobie zrobić krzywdę. Od kiedy uratowałaś mi życie, mam u ciebie dług wdzięczności.
- No to właśnie go spłaciłeś. Dziękuję - powiedziałam i po chwili namysłu cmoknęłam go w policzek.
- Wciąż nosisz naszyjnik, który ci dałem - zauważył chłopak, wskazując na łańcuszek na mojej szyi, który akurat mocno się przekrzywił od upadku.
- Tak, lubię go - odparłam, próbując poprawić zawieszkę. Harry chwycił ją i delikatnie przesunął na właściwe miejsce, gładząc mnie po szyi. Lekko przygryzłam wargę i spuściłam wzrok. Jego dłoń nakierowała moją głowę tak, żebym spojrzała mu w oczy. Sama nie wiem, jak to się stało, ale pozwoliłam, żeby mnie pocałował. Mało tego, zupełnie dałam się ponieść i oddałam pocałunek, nie czując żadnego oporu. Kolejny raz zadziałała między nami czysta chemia, która porządnie mieszała w głowie. Zastanawiałam się, do czego może dojść tym razem, ale wtedy Harry przestał mnie całować.
- Kurczę, przepraszam... nie powinienem. Nie mogłem się powstrzymać - próbował wyjaśnić, zawstydzony. Miałam ochotę znów posmakować ust Harry'ego, ale czekałam na jego ruch. - Wiem, co przeżyłaś i nie chcę cię skrzywdzić. Nie jesteś jeszcze gotowa, rozumiem. Najlepiej, jeśli po prostu będę się hamował... Jestem i zawsze będę twoim przyjacielem. I ja... ja poczekam. Bo podobasz mi się, bardzo. Wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Zakupy masz na blacie w kuchni, ja muszę lecieć do studia - powiedział chłopak, pomagając mi wstać. Język uwiązł mi w gardle, chyba się trochę wzruszyłam. Harry ujął moją twarz w swoje dłonie i złożył na moich ustach bardzo czuły pocałunek. Potem lekko się uśmiechnął i poszedł sobie. Gdy tylko usłyszałam odgłos zamykających się drzwi wyjściowych, wydarłam się:
- Co ze mnie za cipa wołowa! - czego ja się właściwie obawiałam, że nie potrafiłam się odezwać ani przejąć inicjatywy? Kurwa, chłopak zabujał się we mnie, pocałował, powiedział, że mógłby ze mną być, a ja nic nie zrobiłam? Przecież Harry by się dla mnie nadawał, lecę na niego, nie da się ukryć. Ale jakoś nie umiałam uzewnętrznić się przy nim, powiedzieć, że jestem gotowa od dawna. Ja tylko czekam na "tego jedynego", ale póki nie usłyszę magicznego "kocham cię", sama tego nie wypowiem. Poza tym czułam coś do Louisa i chociaż on pewnie nie czuł tego samego, to było silne. Śmieszne, podobam się Harry'emu, całowaliśmy się, a mimo wszystko intuicja podpowiada mi, że to nie on powinien być moim chłopakiem... Dobra, muszę wziąć się w garść. Telefon w łapkę, wykręcamy numer do Alyssy, dzwonimy, zapraszamy ją. Czekamy piętnaście minutek, robimy gorącą czekoladę i siadamy na kanapie.
- Alyssa, co ja mam robić? - zapytałam błagalnym tonem. Moja przyjaciółka upiła łyk czekolady.
- Mówiłam, że podobasz się Harry'emu. Ale uważam, że powinnaś przetestować Louisa. Nie, źle się wyraziłam. Zbliżają się walentynki, któremu bardziej zależy, zaprosi cię na randkę.
- Ale Harry powiedział, że będzie teraz moim przyjacielem! A nie, że się ze mną umówi!
- Pogadaj z Liamem albo Niallem. Oni powinni cię zrozumieć, mają także dobry kontakt z lokowatym.
- I co mam im powiedzieć? Że podoba mi się Harry, ale chyba zakochałam się w Lou? - zdenerwowałam się, aż lekko zakręciło mi się w głowie. Odstawiłam kubek na stolik i szczelnie opatuliłam się kocykiem.
- Nie, po prostu poproś ich, żeby delikatnie zasugerowali chłopakowi wyjście z cienia. Przecież ty czekasz. Jest też druga opcja, ale to taka jakby profilaktyka, jakby nie wyszło.
- Nie chcę złamać mu serca, a nie jestem pewna, czy to jego powinnam wybrać. Co to za opcja?
- Musimy znaleźć Harry'emu dziewczynę - odparła zwykłym tonem Alyssa, jakby to było nic wielkiego.
- Niby jak mamy to zrobić, żeby się nie dowiedział za wcześnie? Żeby nie wyszło, że go spławiam...
- Załóż mu konto na portalu randkowym... albo lepiej, zmuśmy naszych wszystkich singlujących znajomych, żeby to zrobili. Oferuję swoją pomoc, on nie będzie niczego podejrzewał.
- Chyba nie mamy innej opcji. Dobra, ty to ogłosisz, ja o niczym nie wiem - powiedziałam i włączyłam laptopa, chcąc przejrzeć pocztę. - O, zobacz. To od Claire, wracają z Mikiem dzisiaj wieczorem i zapraszają nas wszystkich do siebie. To dobrze się składa, będziesz mogła zaproponować ten portal...
- I jest ok, nie martw się. Ja wszystko załatwię - zapewniła Alyssa i zaciągnęła się napojem, aż zrobiły jej się czekoladowe wąsy. Wieczorem zapakowaliśmy się w samochód Louisa i pojechaliśmy zobaczyć naszych przyjaciół. Otworzył nam opalony i uśmiechnięty Mike, wydawał się jeszcze wyższy, niż przed wyjazdem. Uścisnęłyśmy na powitanie Claire, ubraną w krótką sukienkę, podkreślającą jej piękną opaleniznę. Gestem zaprosiła nas do salonu, usiedliśmy na kanapach.
- Chcieliśmy wam coś oznajmić - zaczął Mike, a wszyscy nachylili się z zainteresowaniem.
- Mike poprosił mnie o rękę! - Claire zamachała nam dłonią. Na jej serdecznym palcu błysnął pierścionek z wielkim brylantem. Chłopcy zaczęli klaskać i klepać Mike'a po placach, my rzuciłyśmy się z piskiem na Claire, niemal wyrywając jej rękę, żeby przyjrzeć się pięknej błyskotce.
- Gratulacje, to świetna wiadomość! - powiedział Liam, próbując odpędzić wydurniającego się Lou.
- Kiedy ślub? - spytał Niall, a Claudia szturchnęła go z karcącym wzrokiem. - No co, lubię wesela...
- Chcemy się pobrać w przyszłym tygodniu, nie będziemy przeciągać - uśmiechnął się Mike.- I właśnie w sprawie ślubu was zaprosiliśmy. Harry, znamy się wystarczająco długo, żebym mógł cię o coś prosić. Tak więc, czy zechciałbyś być naszym świadkiem?
- Wow, czuję się zaszczycony. Jasne, stary, nie ma problemu - odpowiedział Loczek, wyraźnie zadowolony.
- Monica, będziesz świadkową? Wydajesz się najlepsza do tej roboty - odezwała się Claire. Przytuliłam ją i ze łzami wzruszenia (aaach te śluby) zgodziłam się. Meg, Claudia i Alyssa miały być druhnami i już się z tego powodu cieszyły. Chłopcy dyskutowali coś między sobą.
- Doszliśmy do wniosku, że powinniśmy uczcić tę okazję naszym występem. Oczywiście, jeśli chcecie - wysunął propozycję Zayn.
- Będziemy zachwyceni, dziękujemy.
- Pomogę wam przygotować wesele - powiedziałam, a Lou poderwał się z kanapy.
- Ja też! Uwielbiam wesela, z chęcią coś przygotuję i odciążę was, bo wy powinniście...
- Dzięki Monica, Louis - przerwał mu Mike. - Wasza pomoc będzie nieoceniona. W sumie trzeba zacząć już dziś, mamy sporządzoną listę gości, ale nie mamy zaproszeń.
- Jak i mnóstwa innych rzeczy. Miejsce, catering, wystrój i tak dalej - dokończyła Claire, a ja położyłam jej rękę na ramieniu i uspokajającym tonem zapewniłam, że wszystkim się zajmiemy i ślub będzie udany. Resztę wieczoru rozmawialiśmy i śmialiśmy się, Alyssa powiedziała o tym pomyśle z portalem randkowym, wszyscy (włącznie  z Harrym) się zgodzili. Pozakładaliśmy konta, na to Loczka od razu zaczęły przychodzić propozycje randki. Ustawiliśmy filtry i upewniliśmy się, że chętna dziewczyna będzie idealna. Wystarczyło poczekać. Niall był zajęty Claudią, więc wzięłam na bok Liama i powiedziałam mu o swoich obawach i o tej sytuacji z Harrym. Wyznał mi, że od pewnego czasu wie o tym, że podobam się lokowatemu. Zebrałam się na odwagę i powiedziałam także o tym, że czuję coś do Louisa. Zabroniłam mu oczywiście cokolwiek o tym mówić, na szczęście komuś takiemu jak Liam można było zaufać. Obiecał, że utnie sobie męską pogawędkę z Harrym, jak tylko będą sami. Następnego dnia mieliśmy rozpocząć przygotowania do ślubu. Nie spodziewałam się, że to będzie takie trudne. A najbardziej nie spodziewałam się, że można nieświadomie popełnić tyle błędów, które mogą zaważyć na powodzeniu całego wydarzenia... Wierzycie w przesądy?

Tymi oto słowami zakończyłam rozdział 22, w którym miałam ogromną ochotę pocałować Harry'ego. Rozdział dość krótki, ale muszę dokładnie trzymać się planu. Z jednej strony nie mogę się doczekać 14 lutego w opowiadaniu, a z drugiej pragnę, by to święto zostało wymazane z kalendarza! <forever alone>. Mały spoiler: rozdział 23, czyli czarne koty, sukienki, wieczór panieński i poważne rozmowy na wieczorze kawalerskim. Co, kto, jak, gdzie? Zapraszam do... czekania ;* Komentujcie ^^

P.S. Ten blog został nominowany na tej KLIK stronie jako opowiadanie miesiąca luty. Będę wdzięczna za każdy Wasz głos, moje drogie ;D

Mój Twitter:  @Monika_Mags       -        na prośbę Anonimka ^^ Myślę, że będę dodawać na nim (dla followujących mnie czytelniczek) spojlery itede... także inne rzeczy... no. Whatever XD

sobota, 4 lutego 2012

Rozdział 21

Jak leki przeciwbólowe puściły, miałam wrażenie, że ktoś traktuje moją głowę wiertarką. Musiałam mocno rąbnąć o ten marmur, skoro teraz tak mnie łeb napierdalał. Ból zagłuszał myśli i nie mogłam się na niczym skupić, więc rozpamiętywanie tamtej chwili z Louisem było póki co bezcelowe. Wciąż miałam cichą nadzieję, że to wcale nie miłość, a jedynie silniejsza reakcja z powodu szoku pourazowego. On był pierwszą osobą, jaką zobaczyłam po przebudzeniu, w dodatku to mój dobry przyjaciel. Nic dziwnego, że zareagowałam z takim entuzjazmem. Tak przynajmniej staram się uważać. Rano przyszedł do mnie lekarz, porozmawiałam z nim i dowiedziałam, co się stało. Gdy upadłam i straciłam przytomność, ktoś zadzwonił po karetkę i przywieziono mnie do szpitala. Prześwietlono mi głowę i odkryto, że utworzył się duży, podskórny krwiak, który uciskał na mózg. Czekała mnie poważna operacja, której mogłam nie przeżyć. Niespodziewanie guz zaczął samoistnie zanikać i chirurdzy odsunęli decyzję o otworzeniu czaszki. Przewieziono mnie na OIOM i podłączono kroplówkę, żeby organizm się nie osłabiał. Przytomność odzyskałam po 12 godzinach, była wtedy piąta nad ranem. Od dyżurnej pielęgniarki wyciągnęłam wiadomość o tym "ktosiu", kto zadzwonił po pogotowie i mnie przywiózł. To był Jason, akurat szedł do mnie z tym długopisem, żebym nie musiała się fatygować. Podobno nie widział, kto mnie zepchnął, ale zobaczył jak upadam. Pielęgniarka śmiała się, że chłopak nawet to zademonstrował i o mały włos nie pocałowałby się przy tym z podłogą. Teraz była mniej więcej dziesiąta, złapałam za leżący na szafce telefon, który zapewne Jay wyjął z torby. On sobie w ogóle legalnie grzebie w moich rzeczach prywatnych, na szczęście niczego mi nigdy nie zaiwanił. Wybrałam numer do mamy i przysunęłam słuchawkę do ucha, by po chwili usłyszeć jej przerażony głos. Idiota Jason oczywiście musiał do niej zadzwonić, a znając jego, wszystko wyolbrzymił. Długo musiałam ją uspokajać i zapewniać, że nic mi nie jest i czuję się zupełnie dobrze. Minęłam się troszkę z prawdą... od kiedy się rano obudziłam miałam silne zawroty głowy, robiło mi się czarno przed oczami i szumiało mi w uszach. Doktor powiedział, że po tak poważnym urazie to typowe i może się jakiś czas utrzymywać. Jadłam akurat dziwnej konsystencji papkę bez smaku (szpitalna owsianka), kiedy w szybę sali ktoś zapukał. Uśmiechnęłam się na widok Harry'ego, Liama i Zayna.
- Cześć, jak się czujesz? - spytał Liam, przytulając mnie i całując w policzek.
- Przyszliśmy cię odwiedzić, nie mogliśmy wczoraj - odezwał się Harry. Wyciągnęłam ręce, żeby jego też uściskać. Wspaniale pachniał, stęskniłam się za tym. Zayn wstawił do wazonu bukiet czerwonych róż i też podszedł się przywitać.
- Jako zadośćuczynienie przynieśliśmy ci kwiaty, wybaczasz nam? - spytał, zdejmując kurtkę.
- Oczywiście, ale gdzie zgubiliście Nialla?
- Przy automacie ze słodyczami. Paczka z ciastkami zakorkowała się w podajniku, no i biedaczyna próbuje ją wyciągnąć - powiedział Harry, rozsiadając się na fotelu. - A, zanim zapytasz, Louis jest w domu i odsypia.
- No właśnie, co tu robił wczoraj Louis? Przecież mieliście koncert...
- W czasie "More Than This" dostaliśmy przez słuchawki informację o twoim wypadku. Jason zadzwonił do managera i mu powiedział. Louis jak tylko ją usłyszał, zbiegł ze sceny i pojechał do szpitala. My nie mogliśmy przerwać koncertu, więc dokończyliśmy bez niego. Trzeba było zrobić niezłe show, żeby fanki nie odczuwały braku piątego członka zespołu. Żebyś widziała, co ja wyprawiałem...  - wyszczerzył się, a ja zachichotałam, wyobrażając sobie pewną scenę. Do sali wpadł Niall, wymachując paczką ciasteczek.
- Wygrałem - oznajmił i wykonał zwycięski gest. - Ze względu na moje poświęcenie z nikim się nie podzielę. Chociaż... - skrzywił się, zaglądając w mój talerz. - Chyba dla ciebie zrobię wyjątek. Matko, czym oni cię tu karmią?
- Mniemam, że to owsianka, aczkolwiek nie jestem pewny - rzekł Zayn, wyjmując łyżkę z kleistej mazi.
- Normalnie bym się śmiał z tej jakże elokwentnej odpowiedzi, ale czy mógłbyś włożyć ją z powrotem? - poprosił Liam, odsuwając się. No tak, jego fobia. Przyznam szczerze, że czasem wcale mu się nie dziwię, łyżki nie są najbardziej higienicznym sztućcem, przynajmniej nie poza własnym domem...
- Pośpiewać ci? Pewnie się nudzisz - zaproponował blondyn, częstując mnie ciasteczkiem.
- Jak cholera. Dawaj, co tam ci najdzie, a ja się dołączę.
- Raczej nie powinnaś, twoja głowa - zwrócił uwagę Liam, a ja westchnęłam.
- Nie lubię, jak masz rację. Za bardzo się mną przejmujesz!
- Popieram go, lepiej się oszczędzaj. Chociaż dzisiaj - poprosił Harry. Wywróciłam oczami i ułożyłam się na poduszkach, żeby było mi wygodniej podczas słuchania. W porze obiadu dołączył Lou, wyglądał na dość zmęczonego, ale widziałam w jego oczach te wesołe iskierki radości. Cmoknął mnie na powitanie, a potem zaczął się wygłupiać. W towarzystwie zawsze musi być tym najzabawniejszym i najbardziej szalonym. Koniecznie chciał mnie pokarmić ohydnym szpitalnym obiadkiem, siłą wpychał mi porcje do ust.
- Musisz jeść, żeby nabrać sił - śmiał się, kiedy patrzyłam na niego ze skrzywdzoną miną. - Moje siostry uwielbiają, jak je karmię podczas choroby.
- Od kiedy ja jestem twoją siostrą, co? Poza tym TO nawet nie można nazwać jedzeniem - wyjęłam mu widelec z ręki. Nabrałam sporą ilość mięsno-ziemniaczanej (czy coś) miazgi. - Otwórz buzię, leci samolocik - zażartowałam, a Niall zarechotał i odwrócił się do ściany.
- Nie mogę patrzeć - wystękał, cały czerwony. Louis wziął potrawę do ust i oczy omal nie wyszły mu z orbit. Z wielkim trudem przełknął i natychmiast rzucił się na szklankę z wodą.
- I jak, smakuje? - zapytał Harry, a Louis posłał mu mordercze spojrzenie.
- Jak bardzo musisz to zapić, tam stoi wazon - zasugerował żartobliwie Zayn.
- Bez przesady, nie będzie się miał gdzie potem wysuszyć. To jest szpital, zachowujmy się - odezwał się Liam i zabrał mi talerz. - Zamówimy ci coś z restauracji, tym się jeszcze zatrujesz, albo coś.
- Dzięki, aż mnie mdli od tego - odparłam, patrząc na Lou, który teatralnie cierpiał, charcząc na podłodze.
- No co ty nie powiesz - puścił oko i szybkim ruchem wstał, otrzepując się. - Dobra chłopaki, dajmy jej odpocząć, powinniście już iść.
- Powinniście? - zdziwił się Niall, próbując trafić pustym opakowaniem do kosza. Odbiło się od pokrywki.
- Przecież dopiero co przyszedłem, a wy jesteście od rana.
- No, jak chcesz. To my idziemy. Trzymaj się aniołku - pożegnał się Niall. Przytuliłam chłopaków, oni sobie poszli, ja zostałam w sali sama z Louisem. Przysunął fotel bliżej łóżka i usiadł na nim.
- Co mówili lekarze? - spytał z zatroskaną miną. Spoważniał momentalnie po ich wyjściu.
- Na razie wszystko w porządku, nie muszę mieć żadnej operacji. Uciekłeś z koncertu...
- Musiałem cię zobaczyć. Nie wiń się za to, nic się takiego nie stało. Najważniejsze, że wszystko dobrze.
- Tak, najważniejsze... chciałeś o czymś pogadać?
- W sumie to... eeeem... jak byłaś nieprzytomna, mówiłaś coś o jakimś Lukasie - chłopak zmieszał się.
- No tak, ty nie wiesz. Chyba powinnam ci powiedzieć, chociaż nie lubię o tym rozmawiać.
- Nie będę cię zmuszał.
- Wolę, żebyś wiedział. Trzymanie tego w tajemnicy przed przyjacielem to nic dobrego - odparłam cicho i zaczęłam opowiadać, co stało się w Manchesterze. Jego wyraz twarzy zmieniał się z minuty na minutę. Zmuszanie się do ponownych wspomnień było dla mnie ciężkie, pod koniec na poduszkę poleciały łzy. Louis usiadł obok mnie na łóżku i mocno przytulił, żeby mnie pocieszyć.
- Nie zasługiwał na ciebie, zwykły idiota. Nie docenił, jak wspaniała dziewczyna okazała mu uczucie. Nie rozpamiętuj przeszłości, ważne co jest teraz. Jeśli koleś ma choć odrobinę oleju w głowie, na pewno teraz strasznie żałuje, że cię tak potraktował.
- Dzięki Lou, takich słów mi było trzeba. No i ktoś musiał mnie przytulić - powiedziałam, kładąc głowę z powrotem na poduszki.
- Jestem do dyspozycji - oznajmił chłopak. - Jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć?
- To musi poczekać, panna Whister jedzie teraz za badania - do pomieszczenia weszła pielęgniarka z wózkiem. - Obawiam się, że nie zdążymy wrócić przed końcem odwiedzin. Może się pan pożegnać.
- Do jutra. Zadzwonię wieczorem, jeśli chcesz - powiedziałam, a Louis kiwnął głową, mrugnął okiem i wyszedł. Przy pomocy pielęgniarki wstałam i przeniosłam się na wózek. Zignorowałam potworny zawrót głowy, przytrzymałam się oparcia. Zrobiono mi masę testów, prześwietleń i puszczono do pokoju. Byłam tak zmęczona, że tylko wysłałam smsy do rodziców i przyjaciół: "Jest ok, dobranoc ;*". Dziwne, cały dzień praktycznie nic nie robiłam, a taka jestem wykończona. Co szpital robi z człowiekiem! Następnego dnia odwiedzili mnie Jason, Meg i Alyssa. Przynieśli notatki i laptopa, żebym mogła zrobić coś dla szefa. Nie lubiłam zaniedbywać pracy, nawet przez chorobę. Zapoznałam się z aktami przestępcy, który okradł czyjegoś stylisty, a potem ranił go nożem. Jak mnie wypuszczą, zajmę się tą sprawą. Na mailu znalazłam dwa artykuły do Timesów, sprawdziłam je i wysłałam poprawki. Potem jeszcze uczyłam się z przyjaciółmi, okazało się, że lepiej rozumiem treść wykładu, na którym mnie nawet nie było. Podziękowałam Jasonowi za udzielenie pomocy, a potem próbowaliśmy ustalić, kto mnie popchnął.
- To raczej nie był nikt przypadkowy, takie rzeczy robi się z premedytacją. Mówisz, że pokłóciłaś się z Lexie i Victorią, to pewnie któraś z nich - mówiła Alyssa, zapisując coś na kartce.
- Lexie obiecała zemstę, nie mogła mi darować jej zawieszenia.
- Myślisz, że mogłaby kolejny raz zaryzykować podpadnięciem? Wyrzucono by ją za takie coś - rzekł Jay.
- Równie dobrze to mogła być Victoria. Nikt raczej nie powie, jak było naprawdę, boją się - odparłam i odetchnęłam głośno. - Wieczne problemy, uwzięli się na mnie, czy co? Chyba ktoś w górze mnie nie lubi.
- Znając ciebie, wszystko po tobie spłynie i problem się sam rozwiąże. Dasz radę - pocieszyła mnie Meg. Kiedy ci wyszli, przyszli chłopcy. Lekarz powiedział, że mogę się już trochę ruszać, a nawet pochodzić, więc wyciągnęłam ich na mały spacer. Wsparłam się na Harrym i Zaynie, trzymali mnie pod ręce. Byłam trochę wypluta, powłóczyłam nogami, ale jakoś się szło.
- Doszliśmy do wniosku, że winna jest albo Victoria, albo Lexie. W każdym razie jakoś to wyjaśnimy, ja się tak łatwo nie dam zrobić... oh - nagle przed moimi oczami pojawił się czarny ekran i prawie zemdlałam. Harry podtrzymał mnie, żebym nie upadła.
- Monica, co się dzieje? Mamy zawołać lekarza?
- Niee... mam tak kilka razy dziennie, podobno to normalne po takim upadku - odpowiedziałam słabym głosem, opierając się na jego silnym ramieniu. Liam wziął mnie na ręce i zaniósł do sali, do łóżka.
- Pójdę porozmawiać z lekarzem. Lepiej dmuchać na zimne - rzekł poważnie. Niall spojrzał na zegarek i oznajmił, że kończy się czas odwiedzin. Kiedy Liam z Zaynem, Harrym i Niallem wyszli, by znaleźć ordynatora oddziału, ja zostałam z Lou, który znów chciał mnie przypilnować.Wszyscy się tak o mnie troszczyli, to było bardzo miłe. Czułam się, jakbym miała rodzinę tu, w Londynie. Byłam trochę śpiąca, więc nie za bardzo chciało mi się rozmawiać. Położyłam się więc, pozwalając, by chłopak mnie okrył kołdrą.
- Czuję się jak małe dziecko. Karmisz mnie, utulasz do snu... co za życie - uśmiechnęłam się.
- Jak to się mówi: "W zdrowiu i w chorobie".
- To z przysięgi małżeńskiej.
- Serio?
- No, raczej. Chyba, że jestem niedouczona.
- Sama to przyznałaś - roześmiał się Louis i wytknął język jak wkurzający przedszkolak.
- Nie przeginaj, bo zabiorę ci wszystkie marchewki - zagroziłam, a on udał, że płacze. - Jak się nazywa człowiek, który ma tylko prawe ucho, oko, rękę i nogę?
- Eeee? Nie mam pojęcia.
- All right. Kumasz? Rany, ale suchar. Gorzej ze mną po tym upadku!
- Wewnętrznie się uśmiałem. A propos sucharów, mam zagadkę: gdzie jest najmniej bezdomnych?
- Zaskocz mnie.
- W domu.
- A ja myślałam, ze to mi się pogorszyło... - roześmiałam się i potargałam mu włosy. On zaczął mnie łaskotać, w końcu skrępował mi ruchy,  pocałował mnie w policzek i powiedział:
- Dobranoc, księżniczko. Niech ci się nie przyśni nic bardzo porąbanego.
- Najwyżej zwalę na ciebie, ty tak działasz. Za to cię uwielbiam - przytuliłam go i poczułam dreszcz. To było silniejsze ode mnie, strasznie na niego leciałam i nic nie mogłam na to poradzić. Gdyby to jeszcze działało w obie strony... Zawsze jednak mogliśmy po prostu być przyjaciółmi, a to chyba ważniejsze. Tak? ........


Wiem, krótkie, wińcie Lexie ;P ciągle chciała skajpajować. No cóż, komentujcie. Nic się nie działo w tym rozdziale, nie podoba mi się nawet. Ale miałam coś dodać... no cóż -.-'

środa, 1 lutego 2012

Rozdział 20 cz. 2

Wydałam ostatnią kasę na koncie, żeby wysłać sms do Livy: "ZAAKCEPTOWAŁ!". Kiedy zobaczyłam, że Lukas przyjął moje zaproszenie do znajomych, poczułam, że moje notowania towarzyskie wzrosły do ogromnych rozmiarów. To było jak wyróżnienie, na które nie każdy może zasłużyć. Cieszyłam się jak głupia, potem uczyłam na test z matmy, bo miłość nie usprawiedliwia spadku formy w szkole. Muszę trzymać poziom, skoro chcę w przyszłości iść na prawo. Wieczorem włączyłam komputer, żeby przeprowadzić wideorozmowę z Livy i Molly, byłam w kropce. Lukas onieśmielał mnie, a wiedziałam, że powinnam się do niego odezwać, zacząć rozmowę na przerwie czy coś... Na ekranie pokazały się ich pokoje: ten należący do Molly miał ściany wyklejone jej rysunkami, natomiast u Livy było pełno palących się tajemniczym światłem świec, które na tle ciemnych ścian prezentowały się naprawdę magicznie. Jej azyl był jednym z tych miejsc, w których czuło się jakąś niezwykłą, ale przyjemną energię. No, może nie każdemu się tak wydawało - większość to miejsce zwyczajnie przerażało. Molly właśnie pracowała nad kolejnym dziełem, więc była uwalana farbami i miała palce całe w graficie z ołówka (efekt cieniowania). Livy mocowała się z kotem, który wcale nie miał zamiaru zejść z nagrzanej klawiatury jej laptopa. Musiałam więc rozmawiać z czarną kulką futra, mówiącą jej głosem.
- Pojutrze masz urodziny, robisz imprezę? Chyba jesteśmy zaproszone, co? - spytała Molly, malując zamaszystymi ruchami pędzla jakieś kształty.
- Jasne, wpadajcie, ale to nie będzie żadna impreza. Niby kogo miałabym zaprosić? Po prostu wypożyczymy jakiś film, zamówimy pizzę i będziemy siedzieć przed telewizorem. Rodzice będą w domu, więc nawet nie mogłabym pomyśleć o urządzeniu hucznej biby - odparłam, wzruszając ramionami. Oczywiście, że chciałabym zrobić mega wypasioną zabawę urodzinową, ale kto by przyszedł? Musiałabym być popularna, czyli na przykład należeć do cheerleaderek albo umawiać się z jakimś ciachem.
- Jak to kogo? - zdziwiła się Livy. Zwaliła kota i spojrzała w kamerkę z udawaną powagą - A Lukas?
- Lukas zna mnie tylko z widzenia i właśnie w tej sprawie chciałam pogadać... co mam zrobić, żeby mnie zauważył, a jednocześnie nie zaszufladkował jako nachalną wariatkę?
- Na początek ubierz się porządnie. Nie, żebyś źle wyglądała teraz, ale spróbuj założyć coś bardziej kobiecego i trendy. Mogę ci pożyczyć moje magazyny z modą albo pójść z tobą na zakupy - zaproponowała Molly i uniosła kartkę, nad którą się trudziła. Przekrzywiłam głowę, ale nie byłam w stanie stwierdzić, co przedstawia ta praca.
- Dzięki, chyba tak zrobię. Możesz mi powiedzieć, co namalowałaś? Wygląda intrygująco...
- Walka serca z rozsądkiem. A to tu - wskazała ubrudzonym palcem jedną z plam. - To waga, na której ważą się argumenty każdej ze stron - wyjaśniła zadowolona z komplementu Molly.
- Bez urazy, ale ja tu widzę tylko jakieś kreski i kropki - odezwała się Livy, piekąc kawałek chleba nad świecą.
- To jest abstrakcja - prychnęła Molly i wyszła umyć ręce. Zostałyśmy same z Livy.
- On patrzy ci w oczy dłużej, niż pięć sekund. Może wpadłaś mu w oko? - zasugerowała, a ja drgnęłam.
- Tak uważasz? Uśmiechał się do mnie...
- No widzisz, to coś znaczy. Ajjj, wiedziałam, że w końcu kogoś sobie znajdziesz!
- Przez ciebie się jeszcze bardziej cieszę! Jak sobie wyobrażę, że jestem jego dziewczyną.... wow. Dobra, muszę kończyć, do jutra w szkole - powiedziałam i się rozłączyłam. Poszłam spać z wielkim bananem na twarzy, myśląc tylko o tych niesamowitych ciemnobrązowych oczach. Następnego dnia wstałam wcześniej, żeby mieć więcej czasu na wybranie czegoś ładnego do ubrania i zrobienie delikatnego makijażu. Kiedy mama weszła na górę, żeby mnie obudzić, byłam już dawno na nogach. Była zdziwiona, ale nic nie powiedziała. Znając ją, już dawno się domyśliła, co jest na rzeczy, ale zachowywała to w tajemnicy. Cała mama. Połknęłam śniadanie w okamgnieniu i poleciałam na przystanek. Byłam podekscytowana, nie mogłam usiedzieć w miejscu. Stojąc w autobusie słuchałam komplementów od Livy, jak to ja się odstawiłam i w ogóle. Niestety, reszta moich "znajomych" ze szkoły chyba nie podzielało jej zdania. Wytykali mnie palcami i szeptali między sobą, naśmiewając się. Skoro uznawali mnie za kujona, wizerunek ładnej dziewczyny wcale im nie pasował. Ja czekałam jednak na opinię tylko jednej osoby. Zobaczyłam go przy stoliku szkolnej elity, czyli tych najładniejszych, najbogatszych i najbardziej wysportowanych. Mądrość i inteligencja dla nich się nie liczyły, ale nie uczyli się najgorzej. Gorzej było z zachowaniem, ich pyskatość i wyniosła postawa doprowadzała nauczycieli do szału. Jednak Lukas nie wyglądał na takiego, co by się znęcał nad innymi. Sprawiał wrażenie spokojnego i wrażliwego gościa, wręcz idealnego materiału na chłopaka. Stałam pod ścianą i wpatrywałam się w niego. Obecna przy stoliku Eva zauważyła to i szturchnęła go w ramię, szepcząc mu coś do ucha. On uśmiechnął się i spojrzał w moją stronę. Omal się nie przewróciłam, ale zebrałam w sobie całą odwagę i nieśmiało mu pomachałam. Ku mojemu zdziwieniu odmachał mi cały stół! Najpopularniejsze osoby w szkole okazały mi zainteresowanie... to było coś pięknego.
- Monica, chodź do nas na chwilę! - zawołała Lauren, a ja zaczęłam się zbliżać do nich, modląc się, bym się nie przewróciła po drodze. Stanęłam naprzeciwko Lukasa, z bliska był jeszcze bardziej niesamowity. Uśmiechnęłam się do niego i ledwo ustałam na nogach, kiedy odwzajemnił uśmiech, ukazując idealnie równe zęby i spoglądając mi prosto w oczy.
- Jak mogę wam pomóc? - spytałam lekko drżącym głosem. Aż się na siebie wkurzyłam, że mnie tak wzięło.
- Dasz nam swój referat z angielskiego? Nie mamy weny, a ty jesteś taka mądra... - odezwał się George, szkolny mistrz w biegach długodystansowych. Wszystkie dziewczyny skrycie wzdychały do tego przystojnego, umięśnionego osobnika. A on sprawił mi komplement, za takie coś można zabić! Wyciągnęłam zeszyt i pozwoliłam im przepisać część. Pomogłam także wymyślić, co jeszcze mogą zamieścić w swoich pracach. Podziękowali, oddali zeszyt, ja odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę klas.Wtedy usłyszałam:
- No dawaj, idź!
- Myślisz, że to dobry pomysł? Ona pewnie się domyśli...
- Niech idzie! Zobaczysz, będzie fajnie - ktoś przy ich stole się poruszył, usłyszałam za sobą kroki. Nagle ktoś złapał mnie za rękę. Obróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Lukasem.
- Hej, Monica... może miałabyś ochotę pójść z nami na lody po szkole? - zamurowało mnie.
- Eeee... jasne, czemu nie. Z przyjemnością - uśmiechnęłam się, a serce waliło mi jak młot.
- To widzimy się po lekcjach. Będziemy czekać przy głównym wejściu - rzucił na pożegnanie i wrócił do znajomych. Ci zaczęli bić mu brawo i klepać po plecach. Odnalazłam Livy i prawie piszcząc powiedziałam:
- Lukas zaprosił mnie na "prawie randkę"! - koleżanka zrobiła dziwną minę.
- Co niby ma znaczyć słowo "prawie"? To w końcu randka czy nie?
- No tak jakby, nie będziemy sami. Idę z całą ekipą. Z najpopularniejszymi ludźmi w szkole! Szczęściara ze mnie, co nie? Mogłaś ze mną tam wtedy być, ciebie też by zaprosili.
- To baw się dobrze. I postaraj się go poderwać! - kazała mi Livy i razem poszłyśmy na lekcję. Robiłam notatkę, kiedy na mojej ławce zauważyłam karteczkę z narysowanym na niej Pokeballem, opatrzonym wymownym napisem: PIKACHU. Tak, kwaśne żarty moich kolegów z klasy. Gdyby wiedzieli, że weszłam do elity... Chociaż znając Evę, wszystko już wypaplała. W końcu to jedna z największych plotkar w szkole. Po zajęciach poszłam w umówione miejsce, faktycznie tam na mnie czekali. Wyglądali jak gwiazdy, czułam się zaszczycona. Podczas spaceru poprosili mnie, żebym robiła im zdjęcia i dała spisać jakieś tam lekcje. Dziewczyny powiedziały mi, że świetnie się ubrałam i zazdroszczą mi urody, chłopcy im przytakiwali, pokazowo gwiżdżąc. Tak się cieszyłam, to było jak cudowny sen, z którego nie chciałam się wybudzić. Doszliśmy do kawiarni, chyba najdroższej w mieście. Piper zamówiła dla wszystkich desery lodowe, których przybranie kosztowało chyba więcej od samych lodów. Zastanawiałam się, jak to jest być bogatym. To z pewnością musiało być świetne uczucie. Usiadłam obok Lukasa, przysłuchując się rozmowie. Tematem był zbliżający się szkolny bal, na który czekało się cały rok, i który był najważniejszym wydarzeniem w roku. Mówili o tym, w co się ubiorą i z kim na niego pójdą. Skuliłam się na krześle, zakłopotana.
- A ty z kim idziesz? - zadała pytanie Lauren, a wszyscy obecni wbili we mnie wzrok.
- Nikt mnie nie zaprosił - wymamrotałam zawstydzona. - Nie wiem, czy w ogóle powinnam pójść...
- Absolutnie powinnaś! Nie ma mowy, żebyś opuściła taką imprezę! - powiedziała zdecydowanym tonem Piper, a przyjaciele przyznali jej rację.
- Lukas, może ty z nią pójdziesz? To taka świetna dziewczyna, szkoda, żeby była sama w taki dzień - odezwał się Ben, a ja wytrzeszczyłam oczy, zdumiona. Lukas zamyślił się, a koledzy puszczali mu oko, pomagając mu rozwiać wątpliwości. Chłopak spojrzał na mnie.
- Poszłabyś ze mną na ten bal? - spytał, a ja pewnie porządnie się zaczerwieniłam, bo dziewczyny zachichotały, szepcząc między sobą.
- Oczywiście - przyjęłam propozycję z uśmiechem. Czułam słodki smak wygranej, miałam tego chłopaka w garści. Wystarczyła chwila, żeby rozwinąć tę znajomość. Niech tylko powiem Livy i Molly... Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu. Mama kazała mi wrócić, bo musiała pojechać z tatą do sklepu, a nie mogła zostawić Matthew samego w domu. Pożegnałam się i opuściłam lokal. Przez szybę zauważyłam, że wszyscy się z czegoś śmieją. Szkoda, że nie wiedziałam, co ich tak rozbawiło. Jednak był to bardzo udany wypad. W domu, kiedy Matt zasnął, zadzwoniłam do Livy i zrelacjonowałam jej przebieg spotkania. Aż nie mogła uwierzyć, że Lukas zaprosił mnie na bal! Ale tak, za dwa tygodnie miałam tańczyć w JEGO ramionach, patrząc w te oczy, na ten uśmiech... Jeśli to się nie nazywało szczęściem, to ja nie wiem! Dzień moich urodzin, czyli sobota, minął całkiem zwyczajnie. No, może z wyjątkiem maili z życzeniami od całej elity, w tym Lukasa (fhghgiwejgo;ghkw!!!!!!!!!). Wieczorem stanęłam nad tortem z szesnastoma świeczkami. Przytuliłam moje dwie koleżanki, nachyliłam się i zamknęłam oczy. Pomyślałam życzenie.

"Chcę, żeby zakochał się we mnie idealny dla mnie chłopak, dla którego byłabym całym światem..."

Otworzyłam oczy i zdmuchnęłam wszystkie świeczki. Poczułam jakąś nieopisaną siłę, jakby ktoś wysłuchał moje życzenie i dał mi znak na potwierdzenie swojej obecności. Miałam szesnaście lat. I czekał mnie bal, na którym miałam pojawić się z... tym jedynym? W następne dni biegałam po centrach handlowych i różnych sklepach, w celu wyszukania i kupna pięknej sukienki. W szkole przerwy zamiast na podłodze pod klasą spędzałam przy ICH stole, słuchając najnowszych plotek, obgadując innych uczniów, pomagając im w lekcjach i przyciąganiu uwagi Lukasa. Nie mówił za dużo, ale uśmiechał się, więc byłam zadowolona. Zgodziłam się nawet na sesję zdjęciową, bo stwierdzili, że każda szanująca się dziewczyna ma przynajmniej jedną sesję na koncie. Dzień balu zbliżał się nieubłaganie, kiecka była już kupiona (pastelowy róż, do kolan, lekka i zwiewna), partner zaklepany. Ignorowałam wszelkie docinki ze strony ludzi z klasy, przestali oni mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Za rok miałam ich na zawsze opuścić i wszyscy prawdopodobnie o sobie zapomnimy. Doczekałam się. Nastał TEN wieczór. . Stałam przed lustrem i przyglądałam się sobie. Nie wyglądałam źle, sukienka dobrze na mnie leżała. Mimo okularów, pryszczy i aparatu byłam godna pójść na bal z Lukasem. Do pokoju wszedł tata i z zaskoczenia pstryknął mi zdjęcie.
- Jestem dumny z tak ślicznej córki. Mała Monica dorasta...
- Oj, przestań, tato - powiedziałam i przytuliłam go. Porządnie się wzruszył, jak prawdziwy ojciec. Zawiózł mnie pod budynek szkoły, uczniowie wchodzili do sali gimnastycznej, skąd dobiegała muzyka. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę drzwi. Widziałam migające, wielokolorowe światła, wszystko było takie perfekcyjne, dokładnie takie, jak sobie wymarzyłam. Nie widziałam nigdzie Lukasa, ale elita musi mieć wielkie wejście, połączone z iście gwiazdorskim spóźnieniem. Poszłam więc do Livy i Molly, wyglądały bardzo ładnie w swoich sukienkach. Livy miała na sobie czarną, ozdobioną ciemnozielonymi piórami kreację, a Molly wiśniową z czarnym paskiem. Po 40 minutach zobaczyłam mojego partnera z ekipą. Podeszłam do nich, akurat się z czegoś śmiali.
- I jest nasza gwiazda! Ale się wychuchałaś, kurde!
- Monicaaa, co za kiecka.
- Jesteś, już myśleliśmy, że nie przyjdziesz - powiedziała Piper z szerokim uśmiechem. Wydał mi się jakoś dziwnie udawany, ale może to przez to światło... - Lukas chciał ci coś powiedzieć.
- Naprawdę? - spytałam, w myślach drąc się "Taaaaaaaak!". - Chłopak podszedł i złapał mnie za ręce, kolana mi zmiękły, miałam wrażenie, że się zapadam w parkiet. Zobaczyłam, że wszyscy wokoło wyciągają telefony i kamerują. Tak, uwiecznią tę piękną chwilę!
- Monica, jesteś jedyna w swoim rodzaju - zaczął, a z ust paru osób wydobył się nerwowy chichot. Zazdrośnicy... Ludzie zbierali się, zainteresowani całym zdarzeniem. Patrzyłam w oczy Lukasa. - Zanim cokolwiek zrobię lub powiem, chcę wiedzieć, czy ty też coś do mnie czujesz.
- Lukas, ja... ty mi się bardzo podobasz i chyba... się w tobie zakochałam - mówiłam całym sercem. 
- Za to ja... hahahahhaha! - wybuchnął głośnym śmiechem, a wszyscy mu zawtórowali. W tłumie zobaczyłam twarz Livy, zakryła sobie usta i kręciła głową. Nie rozumiałam, co się dzieje.
- Matko, dziewczyno, ale ty jesteś łatwowierna i naiwna! - wykrzyknęła Lauren, pokładając się ze śmiechu.
- Nie czuję do ciebie kompletnie nic, nie jesteś w moim typie - powiedział Lukas, a ja czułam się martwa.
- Mało powiedziane! Jesteś brzydką, nudną kujonką! Dałaś się nabrać, uwierzyłaś, że możesz wejść w wyższe sfery i znaleźć sobie chłopaka - mówił George, otrzymując spore poparcie od męskiej części.
- Przejrzyj na oczy: jesteś kaszalotem i nikt nigdy cię nie będzie chciał. Jesteś tylko od ściągania - ogłosił Lukas, uśmiechając się perfidnie. To nie był ten uśmiech, który kochałam... oszukali mnie.
- Jak mogliście - wykrztusiłam i wybiegłam z sali, słysząc za plecami śmiechy i wyzwiska. Czym sobie na to zasłużyłam? Ale może i mieli rację, przecież byłam brzydka i wszyscy ode mnie spisywali prace domowe. Wróciłam pieszo, padał deszcz, zmokłam i zmarzłam. Rozłożyło mnie na dwa tygodnie, ale jak wróciłam, wszyscy i tak pamiętali. Nie mogłam się pogodzić z porażką, ale dzielnie chodziłam do tej okropnej szkoły, byleby zdobyć dobre oceny. Złamane serce bardzo boli, wciąż skakało na widok Lukasa, choć wewnętrznie do nienawidziłam za to, co mi zrobił. Miałam wspaniałe świadectwo, zaczęły się wakacje. Następny rok szkolny spędziłam na leczeniu mojego roztrzaskanego serduszka. Cały rok. Dobrze, że Lukas już skończył szkołę i nie musiałam go codziennie oglądać. Kolejne wspaniałe świadectwo, dobry wynik egzaminu, dostałam się na studia prawnicze w Manchesterze. Wakacje spędziłam na doprowadzaniu siebie do perfekcji: dieta, dermatolog, cała rodzina zrzuciła się na operację laserową oczu. Pierwszy dzień na uczelni, poznawałam uczelniane zakamarki. Nagle natknęłam się na znajomą grupkę. O nie. Nie... Lukas zmierzył mnie wzrokiem, reszta zrobiła to samo. Poznali mnie, mimo wszelkich zmian.
- Wciąż jesteś brzydka - oznajmił chłodno, a rany na moim sercu ponownie się otworzyły.
- Nie znajdziesz takiego, co szczerze ci powie, że jest inaczej. Nieważne, co ze sobą zrobisz. Pogódź się z tym - powiedziała Piper i zaśmiała się przenikliwym głosem. Po co miałaby kłamać? Wróciłam do domu w nędznym humorze, włączyłam telewizor. Akurat leciał X-Factor, wyniki jakiegoś tam bootcampu. Patrzyłam na dwie grupy, chłopaków i dziewczyn. Któreś z nich odpadnie... szkoda.
- Zdecydowaliśmy się umieścić was w dwu oddzielnych grupach - usłyszałam głos jurora. Chłopcy po prawej rzucili się na siebie. Nie znają się, a już taka wspólna reakcja... Zainteresowałam się i postanowiłam oglądać dalej. Śledziłam losy One Direction w każdym kolejnym odcinku. To byli prawdziwi przyjaciele, wspaniali chłopcy, tacy dobrzy dla innych. Zajęli tylko 3 miejsce, ale to wielki sukces. Dowiedziałam się, że mieszkają obecnie w Londynie i pracują nad płytą. Ja również miałam opuścić Manchester, zamieszkać sama we własnym mieszkaniu, gdzie zaczęłabym nowe, dorosłe życie. Wtedy wpadłam na pomysł. Jeśli mam kiedykolwiek zaufać chłopakowi, to tylko któremuś z tego zespołu. Oni swoimi czynami pokazują, jacy są, to nie pozerzy, jak Lukas. Muszę ich poznać, to moja jedyna szansa na usłyszenie prawdy o sobie. Mogę się mylić, mogę znów się zawieść... ale muszę spróbować. Ten ostatni raz poświęcić całą siebie, by dowieźć swej wartości. Na tym boisku nie mam już nic do stracenia. Jedyne, co będę chronić, to miłość. Nie zakocham się w kimś, jeśli ten ktoś nie będzie kochał mnie. Serce nie zniesie kolejnego złamania, kolejnego oszustwa. Być może ja nie zasługuję na miłość? A co, jeśli tak jest...

*

Otworzyłam powoli oczy, kręciło mi się w głowie. Obraz był zamazany, ale to z pewnością była szpitalna sala. Chyba nawet ta sama, na której leżał Liam, kiedy go postrzelono. Miałam okropny sen... nie, to nie był sen, to był nawrót paskudnych, bolesnych wspomnień. To powinno zostać tam, w Manchesterze, a nie prześladować mnie w Londynie. Ale nie miałam na to wpływu. Poruszyłam głowę, żeby się rozejrzeć. W pomieszczeniu było dość ciemno, w rogu tliła się lampka. Przy ścianie obok łóżka stał fotel, a na fotelu... spał Louis. Co on tu robi? Przecież powinien być teraz na koncercie... Teraz, a która jest godzina? Jaki dzień? Ile byłam nieprzytomna, chwilę, dłużej? Co się w ogóle stało? Gdy się tak gorączkowo zastanawiałam, Lou poruszył się w siedzeniu. Jeszcze raz na niego spojrzałam. Spał tak spokojnie, słodko, łagodnie. Odkryłam, że widok ten mnie rozczula, a jednocześnie napawa radością. Nagle chłopak otworzył oczy. Niebieskie, przejrzyste, ale ciepłe. Czemu teraz wszystko widziałam tak wyraźnie?
- Monica, całe szczęście - zerwał się, by mnie przytulić. Jednak zawahał się, chyba mocno byłam poturbowana. A tak, ktoś mnie zepchnął ze schodów... Louis wziął moje ręce w swoje i przytknął do ust. - Zepchnęli cię ze schodów, uderzyłaś skronią o jeden ze schodów i straciłaś przytomność. Mogłaś zginąć.
- Lou, jak się cieszę, że cię widzę - powiedziałam szczerze. Widziałam, że on się martwi. Pogładziłam go po policzku, jak wtedy, gdy ratowali mnie i Nialla. Spojrzeliśmy sobie w oczy, wreszcie nikt nam w tym nie przeszkodził. Poczułam coś... kazałam mu jechać do domu i się wyspać, a ja zostałam sama w szpitalnym łóżku. Z mętlikiem w głowie. Bo to, co poczułam, było właśnie TYM uczuciem. Zakochałam się w Louisie Tomlinsonie. A to nie powinno się zdarzyć. Czy moje serce znów będzie krwawić?

I skończone. Ufff. 5 godzin pracy. No, może 6. Świętuję ponad 20 000 wejść. Proszę WSZYSTKIE czytelniczki, by skomentowały. Chcę wiedzieć, dla ilu osób piszę. Dobranoc ;*