wtorek, 20 marca 2012

Rozdział 29

Chłopcy byli jeszcze w trasie, a ja skupiałam się przede wszystkim na nauce. Miałam okazję wykazać się przed profesorami moim projektem, więc pracowałam nad nim wyjątkowo intensywnie. Znajomość z Victorią była dość dziwna, nie potrafiłam się przyzwyczaić do jej łagodnej natury. To jakby wejść do klatki z lwami, które są najedzone. W końcu na powrót staną się głodne, a wtedy możesz zacząć się bać. Co innego Lexie, ona naprawdę się zmieniła w ten pozytywny sposób. Nie wiem, co spowodowało tę zmianę, ale stała się naprawdę miłą osobą i zaczynałam ją lubić. Jest takie powiedzenie, że nowe nadchodzi, a stare odchodzi. Moja kochana przyjaciółka Meg zaczęła się od pewnego czasu odizolowywać, nie tylko ode mnie. Zostawiła całą naszą ekipę, tłumacząc się napiętym harmonogramem pracy. To, że nie poinformowała nas o tym, gdzie i że w ogóle pracuje, było najmniejszym problemem. Obserwowałam ją (poniekąd dlatego, że Zayn mnie o to prosił) i zauważyłam, że chodzi zmęczona, przygnębiona, a chwilami nawet smutna. Musiałam dowiedzieć się, co się stało, bo ta sprawa nie dawała mi spokoju. Postanowiłam ją śledzić... tak, wiem, nieładnie. Louis wyzwolił drzemiące we mnie wścibstwo, on ma na mnie fatalny wpływ <3

Skończyłyśmy zajęcia o tej samej godzinie, ona wzięła taksówkę, a ja pojechałam swoim mercem za nią. Nie wysiadła pod domem, tylko koło jakiegoś pubu, do którego weszła. Czekałam na nią około dwudziestu minut, w końcu wyszła... ale czy to wciąż była Meg? Otworzyłam szeroko oczy i usta, patrząc z przestrachem na wymalowaną, ubraną skąpo przyjaciółkę. Ona nigdy tak się nie ubrała. Nigdy. Wsiadła do następnej taksówki, która zawiozła ją w dzielnicę, w której chyba jeszcze nie byłam. Budynek, do którego weszła wydał mi się podejrzany. Stałam pod klatką i zastanawiałam się, czy powinnam tam wejść. Po drugiej stronie ulicy szło dwóch pijanych mężczyzn, pokazywali sobie mnie palcami.
- Te, lala, też tu "pracujesz"?
- Takie suczki to tylko do burdelu się nadają! - wykrzykiwali w moją stronę, a ja przełknęłam ślinę i jeszcze raz skierowałam wzrok na drzwi wejściowe. Meg ma nową pracę... Boże. Ona się zwyczajnie prostytuuje... nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Będąc w ciężkim jeszcze szoku udałam się do samochodu i obserwowałam, jak do bloku wchodzą różni mężczyźni, zwykle menele itp. Gdy wytężyłam słuch (poza tym było dość cicho), usłyszałam odgłosy, które potwierdzały przeznaczenie tego miejsca. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, a najbardziej fakt, że Zayn znowu będzie przez nią cierpiał. Bo on się dowie, może nie ode mnie, ale na pewno ta sprawa wyjdzie na jaw. Raz go zdradziła, teraz jest prostytutką... i co jeszcze? Czemu ona taka jest? Siedziałam tak kilka godzin, zadręczając się. W końcu zapadła noc, a z lokalu (aż nie wiem, jak to nazywać...) zaczęła wychodzić ermmmm.... pierwsza zmiana? Wśród żałośnie wyglądających kobiet w różnym wieku wypatrzyłam moją przyjaciółkę. Ona wyglądała najsmutniej, to nie mogło być coś przyjemnego. Może i ktoś lubi się tym zajmować, ale nie ona. Wysiadłam z samochodu i wyszłam jej naprzeciwko. Spojrzała na mnie, a potem padła mi w ramiona z płaczem.

Siedziałyśmy u mnie na kanapie, ona miała na sobie moje ciuchy, a makijaż zmyłyśmy w łazience. Zrobiłam kakao, wzięłam kocyk i głaszcząc ją po głowie, kazałam jej wszystko powiedzieć.
- Ty wiesz, że ja bym nigdy... Zaynowi... ja go takkk... - zanosiła się biedna dziewczyna, a mi aż krajało się serce. - Ja musiałam, potrzebowałam pieniędzy, a nikt nie oferował pracy. To było jedyne wyjście...
- Co się stało? Zabrakło ci na opłacanie czynszu? Mogłaś poprosić nas, zrzucilibyśmy się... wiem, jak u ciebie w domu wygląda sytuacja finansowa, to żaden powód do wstydu...
- Nie rozumiesz... nie mogłam wam powiedzieć, że mój ojciec ma raka i umiera! Obiecałam, że nikt się nie dowie, bo... - płakała Meg, a ja mocno ją uścisnęłam.
- Powiedz, możesz mi zaufać.
- Moi rodzice są po rozwodzie, ale to matka dostała prawa do opieki nad moim młodszym bratem, Jeremym. On ma teraz jedenaście lat i narzeka na nią, że go bije i źle traktuje. Nie mogę patrzeć na jego krzywdę, tata też, więc postanowił jeszcze raz ubiegać się o to prawo. Wszystko było dobrze, w pracy mu się powodziło, mógł utrzymać syna. Ja już byłam we własnym mieszkaniu, miałam stypendium, a i brat wysyłał mi ze Stanów trochę kasy... potem wszystko się sypnęło. Wykryli u taty nowotwór, trzeba było zacząć przeznaczać pieniądze na leki i wizyty u lekarza, na chemię... wiedzieliśmy, że prawdopodobnie konieczna będzie operacja. Tata zaczął słabnąć, musiał brać zwolnienia w pracy, a jego szef po prostu go zwolnił po krótkim czasie. Powiedział, że nieobecności tatusia obciążają całą firmę. Musiałam iść do pracy, żeby pomóc tacie opłacać czynsz i inne rzeczy. On nie wie, jak zdobywam pieniądze, ale dla niego i Jeremy'ego jestem w stanie zrobić wszystko. Wiem, co powiesz, ale ja muszę sama zarobić.
- Pożyczymy ci...
- Nie. Wiem, że możecie, ale nie. Jestem już dużą dziewczynką, poradzę sobie. O kurwa - zaklęła i zasłoniła sobie usta ręką, biegnąc w stronę toalety. Pobiegłam za nią, żeby potrzymać jej włosy, rzygała jak kot.
- Nic ci nie jest? Chodź, połóż się.
- Jestem po prostu zmęczona i byłam w szkolnej stołówce... wiesz, te kanapki. Dobranoc - mruknęła i poszła do pokoju gościnnego. Jak to ze mną bywa, miałam fatalne przeczucia. Rano obudziłam się i zajrzałam do niej, spała słodko, a jej oddech był równy i głęboki. Co oznaczało, że nieprędko się obudzi. Wślizgnęłam się do łazienki na piętrze, z której korzystali moi goście (w moim domu były 3 łazienki - jedna na dole, druga na piętrze i trzecia w mojej sypialni). Wyjęłam z kieszeni test ciążowy, który wysłała mi mama na wieść o tym, że jestem z Lou ( -.- ) i położyłam go na szafce, niby przypadkowo. Jeśli ja miałam takie przypuszczenia, to Meg na pewno też. Musiałam zastosować podstęp, bo ona zawsze unikała tematu wpadek. Szczególnie, że ona była właśnie wynikiem wpadki... Ona by mi nie powiedziała, gdyby nie była pewna, ale sama rozmowa o tym wprawiłaby ją w stan zakłopotania. Mówiła mi za to o upojnej nocy spędzonej z Zaynem, której termin zgadzałby się z objawami. To by była iście "gwiazdorska" wpadka. Jeśli jednak coś wyjdzie na teście, powie mi o tym. Nie miałam odwagi pytać wprost, nie po wczorajszym. Stałam pod łazienką, czekając na nią.
- Monica... muszę ci o czymś powiedzieć... - powiedziała, wpuszczając mnie do łazienki. W ręku trzymała test ciążowy, ale nie ten z półki. Czyli ona też ma takie obawy...
- Co się stało?
- Dwie kreski - powiedziała z grobową miną.
- Zayn na pewno cię przez to nie zostawi, to porządny chłopak i będzie świetnym ojcem.
- Nie wiem, z kim mam to dziecko.
- Co? Ale...
- Okłamałam cię z tą nocą. Do niczego nie doszło.
- ...
- Nie pytam klientów o imię czy nazwisko, po prostu mnie pieprzą, a bez prezerwatyw płacą dwa razy więcej. Mam tabletki, ale mogłam raz czy dwa zapomnieć. Nie wiem, kto jest ojcem, ale na pewno nie Zayn.
- Jesteś pewna?
- Tak.
- Co teraz zrobisz?
- Nie odważę się stanąć twarzą w twarz z nim i mu to powiedzieć. Trasa kończy się za spory kawałek czasu. Zanim wrócą, zdążę pomóc tacie zebrać pieniądze na operację. A potem... najlepiej będzie, jak stąd wyjadę, zanim brzuch zacznie być widoczny. Tata mi tego nie wybaczy,  a Zayn... tak mi go żal. Nie chciałam. Pojadę do brata, do Miami. Tam urodzę, wychowam i zacznę nowe życie z tym dzieckiem. Nie uznaję aborcji ani domów dziecka, nawet rodzin zastępczych. Nie byłam dobrą córką, dziewczyną i przyjaciółką, ale będę dobrą matką. Przepraszam - zaczęła płakać, a ja razem z nią. Co jej mogłam powiedzieć, nie zrobi źle z tym wyjazdem. Nie wiedziałam, co powiedzieć Zaynowi, ale ona obiecała z nim porozmawiać w "jakiś sposób". Nowi przychodzą, a starzy odchodzą. Nie sądziłam, że to aż tak dosłowne.


Ciasteczkowy potwór zjadł mój komentarz. Comment, please ;*

piątek, 9 marca 2012

Rozdział 28


- No spróbuj jeszcze raz... ja wiem, że cię bardzo boli, ale musisz - namawiał mnie Louis. Poprawiłam szalik, którym owinęłam gardło i ponownie spróbowałam coś z siebie wydusić.
- Sta... ram... się.
- Czy ona właśnie coś powiedziała? - krzyknął z kuchni Liam, po czym wychylił się zza filaru, uśmiechnięty.
- Nie jest źle, do jutra damy radę - odparł Lou z pogodną miną. Od chwili przeczytania maila LiLo wzięli mnie pod swoje skrzydła i rozpoczęli plan ratowania mojego głosu. Harry, Zayn i Niall, który już wrócił z Paryża, pojechali udzielić wywiadu a potem mieli zrobić jakieś zakupy do ich domu. Zbliżał się kolejny tydzień koncertów w UK, więc chłopcy nie mieli dla mnie wiele czasu z powodu intensywnych prób. Mimo wszystko Louis i Liam postanowili poświęcić mi każdą wolną chwilę, żebym tylko odzyskała głos na czas. Kochani... przychodzili wieczorami, Lou zostawał na noc, żeby mnie pilnować. Przyznał się jednak, że tak naprawdę to lubi patrzeć, jak oddycham, jak się budzę. Uwielbiam tę szczerość, ona pomaga w budowaniu zaufania. We dnie uczyłam się, starając nadrobić gigantyczne zaległości. Wiedziałam, że będę miała problemy na matematyce, ale wolałam na razie nic nie mówić chłopakom. Miałam wrażenie, zapewne słuszne, że nieustannie ich wykorzystuję i ciągle są ze mną jakieś problemy. To w pracy, to w szkole, to znów choroby... było mi naprawdę głupio, że tak się muszą o mnie martwić. W dzień rozprawy obudziłam się i pobiegłam do łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz i bardzo cicho odezwałam się:
- Dzisiaj mam rozprawę... - uśmiechnęłam się z ulgą, słysząc trochę zniekształcony i zachrypnięty, ale własny głos. Udało się, zdążyłam na tyle wyleczyć i rozruszać chore gardło. Całe szczęście. Umyłam się i ubrałam, zrobiłam śniadanie i poszłam na górę. Louis jeszcze spał, wczoraj gadał do późnej nocy (bo ja nie mogłam odpowiadać) i sam się zmęczył. Odgarnęłam mu włosy z czoła, zmarszczył nos i przekręcił się na drugi bok.
- Jeszcze chwilę Liam, daj mi spaaaać - wymamrotał, a ja zachichotałam. Nachyliłam się do jego ucha i szepnęłam:
- Od kiedy wyglądam jak Liam? - Louis otworzył oczy, krzyknął i zleciał z łóżka.
- Matko jedyna, wystraszyłaś mnie! Zaczęłaś mówić... chodź tu do mnie - uśmiechnął się szelmowsko.
- Jesteś na podłodze i skopałeś mi kołdrę.
- Ukarz mnie - puścił oko, a ja ze śmiechem pokręciłam głową.
- Muszę się już zbierać, bo się spóźnię. No nieee, puszczaj - wyrywałam się chłopakowi, który złapał mnie w pasie i ściągnął z łóżka, łaskocząc w bok. Obróciłam się i pocałowałam go w usta, natychmiast przestał.
- Podoba mi się taka kara. Podwiozę cię do sądu, tylko się ubiorę. Oszczędzaj gardło - polecił i poturlał się do swojej torby. Poturlał, bo był wciąż owinięty moją kołdrą i przypominał tortillę. Ten widok przypomniał mi, że jestem głodna, więc poszłam na dół, do kuchni i zabrałam się za moje tosty. Zanim wyszliśmy, sprawdzaliśmy z Lou, czy tosty z masłem faktycznie zawsze spadają masłem na dół. Sądząc po tłustych śladach na podłodze, które powstały po eksperymencie, owszem. Tommo pojechał do studia na próbę, ja zostałam, by chwilę potem wejść na salę sądową. Miałam dobre przemówienie, ale martwiłam się stanem mojego głosu. Czy byłam wystarczająco przekonująca, kiedy brzmiałam jak stare, skrzypiące drzwi? Czekając na obwieszczenie wyroku starałam się nie wykitować, bo podczas rozprawy dałam z siebie wszystko, a tego moje gardło nie wytrzymało. Zgodnie z przewidywaniami zaniemówiłam zaraz po mojej mowie, więc na tę końcową nie miałam co liczyć. Będzie mnie musiał ktoś zastąpić, ale i tak wszystko zależy od wyroku. Sędzia odchrząknął i ogłosił: mój klient został uniewinniony, znalezione dowody i argumenty obrońcy były dla niego korzystne i oczyściły z zarzutów. Dodał także, że mimo mojej choroby wywarłam na ławie przysięgłych ogromne wrażenie i dobrze reprezentuję moją kancelarię. No, nie spodziewałam się aż tak dobrych opinii, ale mówi się, że słowo jest w człowieku. Ważne było to, co powiedziałam, a nie jak. Byłam z siebie naprawdę dumna, pokazałam na co mnie stać. Dwa tygodnie musiałam leczyć gardło, w końcu choroba ustąpiła, a ja mogłam wrócić na uczelnię. Może to dziwne, ale zawsze po takich długich przerwach wracałam na wykłady i do pracy z przyjemnością. Lubię być produktywna, udoskonalać się. Chłopcy pojechali w trasę do Stanów Zjednoczonych, koncertują z tamtejszym boysbandem Big Time Rush. Ponoć fajni z nich koledzy i dobrze się dogadują. Dzwonimy do siebie i rozmawiamy przez kamerkę, więc nie mogę narzekać na brak kontaktu ani z moim chłopakiem, ani z resztą zespołu. Sytuacja z Harrym wydaje się ustabilizowana, normalnie prowadzimy konwersację, gdy do mnie dzwonią. Trudno mi ogarnąć pięciu nadpobudliwych wariatów na jednym ekranie, ale Liam panuje nad sytuacją i ich ucisza. Opowiadali mi, jak szukali dziewczyny dla Hazzy, ale ona już kogoś miała i jej facet stał obok... w każdym razie wszystko u nich w porządku. Próbowałam na uczelni złapać Meg, ale ona ciągle wykręca się pracą, dowalili jej kolejną zmianę i w ogóle brakuje jej czasu na spotkania ze znajomymi. Nie pojawiła się też na babskim wieczorze u Alyssy, a nawet Claudia znalazła chwilę między swoimi pokazami. Związek Claire i Mike'a ma się bardzo dobrze, chcą się wybudować niedaleko mojej dzielnicy. Z dala od miejskiego zgiełku, gdzieś wśród zieleni i natury... kto by pomyślał, że to w zasadzie pomysł Mike'a! Nie wiedziałam, że chłop ma taką wrażliwą naturę, a jednak. Może to jego piękna żona tak go ułagodziła, że stał się potulny jak baranek? Śmiałyśmy się razem z Alyssą z tego porównania, idąc szkolnym korytarzem. Miałyśmy zamiar pójść do biblioteki uniwersyteckiej, żeby poszukać materiałów do naszej wspólnej pracy nad projektem "Psychologia w prawie". Wymyśliłyśmy go jakiś czas temu i przedstawiłyśmy naszym profesorom, którzy uznali to za świetne przedsięwzięcie. Tuż przed wejściem natknęłam się na Victorię, Lexie i kilka innych "laleczek". Ruda pokazywała im coś w telefonie, chichotała, usłyszałam imię "Harry". Lexie szturchnęła ją, a ona zwróciła się w moją stronę i bezczelnie uśmiechnęła.
- Twarda jesteś, wciąż cię tu widzę. Nie masz dość?
- Mój honor mnie podtrzymuje - odezwałam się, przybierając władczą, wręcz rycerską postawę.
- Uuu, ostro. Jak ci minęły walentynki? Bo ja bawiłam się świetnie z twoim chłopakiem.
- Z moim kim?
- Nie udawaj, że nic cię nie łączy z Harrym. To MNIE nic z nim nie łączy. Ale jest dobry w łóżku.
- Naprawdę nie obchodzi mnie to, co robiliście tamtej nocy.
- Czyżby? Myślałam, że tobie zależy na nim tak samo, jak jemu na tobie - zrobiła minkę i przymrużyła oczy.
- Gdyby tak było, już dawno bylibyśmy parą - odparłam, starając się zakończyć tę rozmowę.
- Gdybyś mu się dała, nie musiałby desperacko szukać dziewczyny do towarzystwa. Założyłam się z nimi - wskazała ręką stojące obok lalunie. - że poderwę jakiegoś sławnego faceta. Nie przypuszczałam, że trafię na napalonego Stylesa, który będzie chciał się pocieszyć po nieudanym podboju - zaśmiała się, jakby właśnie przed chwilą opowiedziała mi coś bardzo zabawnego.
- O co ci teraz... - zrobiło mi się zimno, a ona podeszła i szepnęła mi do ucha głosem, który ciął powietrze jak brzytwa:
- Jemu chodziło TYLKO o seks. To ty wyobraziłaś sobie jakiś związek, w którym mogłabyś z nim być. Wymagałaś od niego zbyt wiele, a jemu zależało tylko na jednym. Przejrzałam cię, on cię wciąż obchodzi. Pokażę ci coś - wyciągnęła komórkę. Lexie złapała ją za rękę.
- Dobra, Vic, starczy. Jesteś wredna, daj już spokój. Na co ci to, no powiedz, przecież się już odegrałaś...
- Niech Monica wie, z kim ma do czynienia. Staram się tylko pomóc. Spójrz. Teraz mi wierzysz? - patrzyłam na zdjęcie, mówiło samo za siebie. Czy ja naprawdę dałam się tak oszukać? - To jest zwierzę, w ogóle ciebie nie warte. Mnie z resztą też nie, co z niego za facet, skoro oczekuje tylko dobrego seksu.
- Ty mówisz prawdę...? - wyszeptałam, a nie odzywająca się dotąd Alyssa potrząsnęła mną:
- Monica, czy ty zapomniałaś, co ta zdzira ci zrobiła? To zdjęcie to żaden dowód, nawet jeśli tak wygląda!
- Przepraszam za wszystko - powiedziała Victoria. Lexie oparła się o ścianę, jakby ta cała sytuacja ją przerosła. Chyba nie tego się spodziewała po swojej przyjaciółce. Za to ja nie spodziewałam się, że ta czarnowłosa okaże trochę współczucia w stosunku do mnie... - dopiero jak się dowiedziałam o tej sprawie z Harrym i jak on cię oszukał z udawanym uczuciem, zrozumiałam jaka z ciebie fajna dziewczyna. Myślałam, że sprzedałaś się tej piątce, a to oni cię sprzedali.
- Oni są moimi przyjaciółmi, ale teraz muszę wszystko przemyśleć. Myślę, że oni nie wiedzieli o niczym.
- Też tak uważam, Harry nic nie wspominał, jakoby oni byli w to zamieszani. Wiesz... mam tu opinię puszczalskiej, ale to nie jest prawda. To znaczy... fakt, przespałam się z kilkoma profesorami, ale zostałam zmanipulowana, dokładnie tak, jak ty. Dlatego uważam, że powinnyśmy zapomnieć o naszej kłótni i zacząć od nowa, trzymać się razem. Co ty na to? - wyciągnęła rękę w przyjaznym geście. Jakoś nie miałam powodów, żeby jej nie wierzyć. Harry zawsze zachowywał się podejrzanie, nie potrafił wyznać mi prawdy. Może dlatego, że prawda brzmiała tak niewygodnie? Zerknęłam na Alyssę, ta wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się. Chyba ona też uwierzyła rudej, w końcu znała sprawę, a dowody były dość jednoznaczne. Uścisnęłam Victorii dłoń, a ta po prostu się do mnie przytuliła, jakbyśmy się od dawna przyjaźniły. Warto było zakopać topór wojenny z takim wrogiem. Zaprosiłam ją i Lexie do współpracy nad projektem, okazały się bardzo pomocne i inteligentne, taka miła niespodzianka. Od razu znalazłyśmy odpowiednie książki. Wieczorem zadzwonili chłopcy, trudno było mi udawać, że wszystko w porządku. Z jednej strony widziałam mojego przyjaciela, bawiącego się hotelowym mydełkiem, a z drugiej strony oszusta, który prawie by mnie wykorzystał. Poprosiłam, by zostawili mnie samą z Liamem. Nie powiedziałam mu wprost, co się dzisiaj stało (nie ufałam ich zapewnieniom, że nie będą podsłuchiwać), ale poinformowałam go o dwóch rzeczach: 1. pogodziłam się z Victorią i 2. MUSIMY pogadać, kiedy już wrócicie.


Hmm, coś krótkie mi wychodzą i jakoś średnio mi się podobają... jak sądzicie?
Komentujcie ^^
Mój tt: @Monika_Mags
Moje gg: 25612098

niedziela, 4 marca 2012

Rozdział 27


Tak, bez wątpienia spało mi się dobrze. Za to poranek i moment, kiedy się obudziłam, były co najmniej fatalne. Wszystko mnie bolało, najbardziej gardło. Miałam wrażenie, jakby zaciskała się na nim pętla. Z trudem rozchyliłam opadające powieki i rozejrzałam się po pokoju Harry'ego. Lubiłam ten pokój, a łóżko miał chyba najwygodniejsze. Leżałam w nim sama, Louis musiał już wstać... no właśnie. Miałam wczoraj randkę z Louisem! To się naprawdę wydarzyło, pamiętam jak się całowaliśmy, a on... on mnie kocha...
- Kocha mnie - szepnęłam, a ściśnięta krtań zaprotestowała silnym bólem. Chyba nie powinnam dzisiaj nic mówić. Uśmiechnęłam się tylko, bardzo szczęśliwa. Wszystko wyszło między nami tak zwyczajnie, jakbyśmy byli sobie przeznaczeni. Jesteśmy przyjaciółmi, którzy zakochali się w sobie i najwyraźniej muszą być razem. Czułam, że to ta osoba, wszystko mi podpowiadało, że dokonałam właściwego wyboru. Usłyszałam kroki, ktoś wchodził po schodach. Po chwili drzwi się otworzyły, a do pokoju wkroczył Lou z tacą ze śniadaniem.
- Zayn zrobił omlety. Ja wycisnąłem sok i nawet nie zachlapałem całej kuchni - powiedział z uśmiechem. Chciałam mu podziękować, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Narysowałam więc "THX" w powietrzu. - Uuuch, chyba masz zapalenie krtani, jak Lottie kiedyś. Musiało cię wczoraj przewiać... - Pokiwałam głową i wstałam z łóżka. Wygrzebałam z szuflady Hazzy notes i długopis, by szybko zapisać: Jak ty mnie dobrze rozumiesz ^^ dzisiaj nie mogę mówić, bo moja krtań stanowczo na to nie pozwala.
- Przepraszam - szepnęłam, lekko chrypiąc i złapałam się za gardło, które zareagowało bólem.
- Już nic nie mów. I tak cię zrozumiem, jak zawsze - odezwał się Lou i mnie przytulił. - Zanim to... napiszesz, mogę cię całować, bo jeśli miałem się zarazić, to zrobiłem to wczoraj - uprzedził mnie z odpowiedzią i cmoknął w usta. Zabrałam się za omlet, przełykanie było prawie niemożliwe, ale jakoś dawałam radę. Dobrze, że Zayn robi takie miękkie, bo odrobinę twardsze już by nie przeszły przez gardło.
- Powiem mu, że ci smakowało, a ty odświeżysz się. Potem odprowadzę cię do domu, zrobię herbatkę i skoczę do apteki po jakieś lekarstwa, bo ty nie masz w szafce. Tak, grzebałem ci w szafce - powiedział chłopak, a ja bezgłośnie się zaśmiałam. Napisałam na kartce: Czytasz mi w myślach?. - Nie, tylko cię dobrze znam - puścił oko i zbiegł na dół. Za każdym razem zaskakiwało mnie to, jak potrafiliśmy się porozumieć bez słów. Jeszcze tego by brakowało, żebym nie mogła się z nim dogadać. Ochlapałam twarz wodą, nie miałam na nic innego siły, więc po prostu zeszłam po schodach, trzymając się poręczy. Było mi jakoś dziwnie słabo.
- Matko, Monica, wyglądasz jak siedem nieszczęść - skomentował mój wygląd siedzący przy stole Zayn, za co dostał w łeb od Lou. - No co, w końcu jak ma wyglądać w chorobie. Ej, poczekajcie jeszcze chwilę, zaraz wrócą Liam z Harrym, wypadałoby im ogłosić, że jesteście razem. Tak w ogóle, to gratulacje, dobraliście się idealnie - powiedział i podszedł mnie uścisnąć. Podczas tej czynności szepnął mi do ucha: Pogadaj z Meg, martwię się o nią. Pokiwałam głową i poszłam usiąść na kanapie. Louis podał mi kubek ziołowej herbatki, którą zaczęłam powoli sączyć. Zadzwonił telefon, Zayn podszedł do aparatu i podniósł słuchawkę.
- Monica, do ciebie, Claudia. Aha, ty nie możesz mówić...
- Niech ona jej wszystko powie, a ja będę służył za syntezator mowy - powiedział Lou, a Zayn powtórzył to Claudii i po chwili podał mi telefon.
- Współczuję ci, też kiedyś miałam zapalenie krtani, nic przyjemnego. Chciałam ci powiedzieć, że mieliśmy z Niallem wspaniały wieczór, zabrał mnie na szczyt Wieży Eiffela, było tak pięknie! Ale potem rozszalała się burza i się całowaliśmy, a potem pojechaliśmy do hotelu i trochę nas poniosło i... - urwała, zapewne z ekscytacji, a ja rozchyliłam usta w uśmiechu. - Zrobiliśmy to! Matko, ale on dobrze się kocha i ma dużego... czy ktoś jeszcze słucha tej rozmowy?
- Cześć, Claudio - zachichotał Lou, a w słuchawce zrobiło się cicho. - Spokojnie, Niallocondę widziałem już dawno. Ups, nie powinienem tego mówić...
- Skoro już jesteś - odezwała się Claudia (chyba się wkurzyła). - To powiedz, jak wasza randka.
- A dobrze, kocham ją i jesteśmy razem - przytulił mnie i pocałował, a nasza rozmówczyni zapiszczała z radości. Usłyszeliśmy niższy głos, chyba Niall podsłuchiwał. Widziałam już jego radość, zapewne skakał po całym hotelowym pokoju.
- Gratulacje, aniołku! - wydarł się do aparatu. - Louis, wreszcie się za coś porządnie wziąłeś. Widzisz, mówiłem, żeby brać ze mnie przykład.
- Cieszę się, że się cieszysz. Monica też się cieszy, chociaż nie może tego powiedzieć. Ma zapalenie krtani.
- Auu, no to nieźle wczoraj zabalowaliście, hehehehehe - zarechotał blondyn.
- Ratowaliśmy Maurice'a, bo w domu państwa Harrison wybuchł pożar.
- Coooo?
- Daj mi go tu do słuchawki, tu Claudia znowu - odezwała się moja przyjaciółka. - Jaki pożar?
- Wszystko jest w porządku, nikomu nic się nie stało. No, może trochę ucierpiały ręce Monici, ale już się tym zająłem. Drobne otarcia, nic poważnego, nie martwcie się. Musimy kończyć, przyszli Liam z Harrym, chcemy im powiedzieć. Bawcie się dobrze i życzymy wam bezpiecznej podróży - powiedział Lou i rozłączył się, a ja spojrzałam na drzwi wejściowe, w których stali nasi przyjaciele.
- Co chcecie nam powiedzieć? - zapytał Liam, puszczając mi oko. Nie widziałam miny Harry'ego, bo miał duże, ciemne okulary na oczach, a po nos owinięty był szalikiem. Skacowany jak nic.
- Że jesteśmy razem, a Monica ma zapalenie krtani i straciła głos - uśmiechnął się, całując mnie w policzek.
- To świetna wiadomość, życzymy wam szczęścia, co nie, Harry? - zwrócił się do Loczka, ale ten tylko coś wymamrotał, poszedł na górę, gdzie zamknął się w pokoju, mocno trzaskając drzwiami.
- A tego co ugryzło? - zdziwił się Zayn, nakładając Liamowi omlety. Wszyscy posłaliśmy mu wymowne spojrzenie. - Nie mówcie, że... no co wy, bez jaj! Odbiłeś mu dziewczynę na walentynki? - zapytał Louisa.
- Czy ja wiem, czy odbiłem... po prostu byłem szybszy. Ale on przecież miał swoją randkę.
- Wyciągnę od niego parę informacji. Normalnie ty byś to zrobił, ale teraz Hazza wydaje się być troszkę na ciebie zły.
- Przejdzie mu - odezwał się Liam między jednym gryzem, a drugim. - Monica, jak się czujesz? - wzięłam notes i długopis, które podsunął mi Lou i zapisałam: Fatalnie, jakby mnie ktoś dusił. Ale dzięki, że pytasz. - Nie ma sprawy. Chodź tu do mnie, biedaczko - wyciągnął ramiona, by mnie przytulić. Zerknął na Lou, ale ten machnął ręką.
- Nie jestem zazdrosny, wszyscy możecie ją tulić, kiedy tylko macie na to ochotę. Tylko ja będę robił to częściej i podkreślam, że jako jedyny tu mogę ją całować w usta - uśmiechnął się, wyjął z szafki kuchennej garnek, włożył go na głowę i gdzieś poszedł... ok. Widać było, ze jest szczęśliwy, radowało mnie to.
- Mówiłem ci, że w końcu będziesz miała swojego księcia z bajki. Co z tego, że to mega zwariowana bajka.
- Bajka? Chyba horror raczej - rzekł rozbawiony Zayn, patrząc na Louisa, który raz po raz wchodził w ścianę z tym nieszczęsnym garnkiem, zsuniętym do połowy twarzy. Próbowałam się zaśmiać, ale nie mogłam, więc napisałam na kartce: Kocham dobre horrory. Po namyśle dopisałam jeszcze: Powinnam już wracać i umówić się na wizytę u lekarza, bo jest coraz gorzej. Liam ze współczuciem spojrzał na mnie i zawołał mojego chłopaka (matko, ale to dziwnie brzmi!). Louis zaprowadził mnie do mojego domu, położył w łóżku i pojechał do apteki, skąd wrócił po pół godzinie. Zastał mnie w opłakanym stanie, czułam się, jakby kroili mi gardło, wiążąc je od środka tępymi linkami. Kazał mi wziąć jakąś tabletkę, syrop i napić się wywaru z jakichś tam ziół o bliżej nieokreślonym smaku. Liam postanowił, że sprowadzi lekarza, bo na zewnątrz było bardzo wietrznie. Wieczorem przyszedł ów pan doktor, zbadał, postawił diagnozę (zapalenie krtani) i wypisał receptę, którą Lou zaraz pojechał zrealizować. Tak się o mnie troszczył, z resztą nie tylko on, bo podczas jego nieobecności towarzystwa dotrzymywali mi Liam z Zaynem. Harry nie chciał wyjść z pokoju, a Meg nie odbierała, więc Malik nie miał nic do roboty. Oglądaliśmy głupie filmiki na You Tube, postanowiłam sprawdzić skrzynkę mailową. Nowa wiadomość od... mojego szefa z kancelarii. Mam stawić się na rozprawie za 2 dni, nie ma możliwości zwolnienia. Klient wyraźnie zaznaczył, że ma go reprezentować panna Whister. No ładnie, to jak się nie wykuruję, zawalę robotę. Mam nadzieję, że te leki będą mocne i skuteczne. No i szybkie w działaniu. Wrócił Lou, łyknęłam tabletki i zamuliło mnie (czyli jednak silne), więc poszłam spać. Gdy się obudziłam, zauważyłam leżącą obok mnie kartkę z ładnym napisem: Musieliśmy iść na próbę, przyjdę na noc. Rozpoznałam pismo Lou i uśmiechnęłam się. Wzięłam z szafki komórkę i otworzyłam sms, który musiał przyjść, jak spałam. "Mogę wpaść na chwilę? Chłopaki są na próbie, zapomnieli o mnie ;(" napisał Harry. Odpisałam: "Jasne, wpadaj". Pięć minut później usłyszałam brzęk kluczy w zamku (czy oni wszyscy sobie dorobili zapasowe??) i na górę, do pokoju wszedł Harry.
- Przepraszam za to rano, źle się czułem. A ty jak się trzymasz? - zapytał i usiadł na łóżku obok mnie. Uniosłam kciuk do góry i złapałam się za gardło. - Aha, rozumiem. Tak myślę. Jesteś z Louisem? - pokiwałam głową. - Khmm... gratulacje... - spuścił głowę i zaczął studiować fakturę dywanu. Usiadłam i położyłam mu rękę na ramieniu, patrząc z zasmuceniem. Było mi go żal, że tak to wyszło. - Nie, w porządku, on był lepszy dla ciebie. Co nie oznacza, że ja nic nie czułem - spojrzał mi w oczy, aż musiałam uciec wzrokiem gdzieś w bok. Za każdym razem, kiedy te jasnozielone tęczówki były naprzeciwko moich ciemnozielonych, coś się ze mną działo. Byłam jednak wierna tylko jednym, niebieskim. Prawda...? - Ja wiem, że teraz nawet nie wypada o to pytać i w zasadzie nie powinienem, ale... czy ty też coś do mnie wtedy... przymknij oczy na tak - przygryzł wargi. Nie potrafiłam go okłamać. Przymknęłam oczy, czując jego dłoń na moim policzku. Otworzyłam, widząc jego uśmiech, jakby zdławiony wewnętrzną rozterką. - Chociaż to... życzę ci szczęścia z Lou, będę was wspierał. Szkoda, że nam nie wyszło, to w zasadzie moja wina. Ale najważniejsze, że ty jesteś szczęśliwa. Może po prostu na ciebie nie zasługiwałem... no cóż, muszę już iść i przyjąć na klatę reprymendę od Liama, że nie stawiłem się na próbie. Daj mi znać, jak będziesz czegoś potrzebowała - po chwili namysłu ucałował mnie delikatnie w czoło i wyszedł. Miałam naprawdę wielkie wyrzuty sumienia, bo zniszczyłam w nim to uczucie, które mogło się rozwinąć. Na szczęście nie straciłam przyjaciela, a to by było okropne. Mam nadzieję, że nie będę się teraz czuła skrępowana w jego towarzystwie. Dobrze, że mam przy sobie Lou, który mnie kocha i Liama, który mnie rozumie. Jaki świat byłby straszny, gdybym była na nim zupełnie sama! Wieczorem usiedliśmy z Lou przed telewizorem, oglądając nową edycję X Factora. Jedna dziewczyna zaśpiewała "What Makes You Beautiful", a reszta uczestników pokazała naprawdę wysoki poziom wokalny. Szykowała się kolejna świetna edycja, która mogła dać wygranym to, co otrzymali One Direction.
Musiałam pić siemię lniane, ohyda. Louis stwierdził, że ten lekarz planuje zamach na moje życie i on się z nim policzy. Chcę to zobaczyć ;)


Sama siebie zaskoczyłam, że napisałam nowy rozdział. Based on true story - obudziłam się z okropnym bólem gardła i autentycznie mam zapalenie krtani. Ałaaaaaaaaa
P.S. siemię lniane jest FFFFFUUUUUUUUUUU
Komentujcie ;*

sobota, 3 marca 2012

Rozdział 26


Próbowałam coś dojrzeć przez gęsty dym, który gryzł w oczy. Louis kopniakiem wyważył drzwi i zniknął w środku. Krzyknęłam do Maurice'a, żeby się nie ruszał, wujek Tommo (tak go chłopiec zwykł nazywać) już do niego idzie. Chwilę potem zobaczyłam sylwetkę mojego ukochanego, dał mi znak ręką, że z małym wszystko w porządku. Odetchnęłam z ulgą i wbiłam spojrzenie w wyjście z budynku, oczekując dwóch całych i zdrowych chłopaków. Ktoś wybiegł, wytężyłam wzrok...
- Maurice, jak dobrze... nic ci nie jest? - mówiłam do chłopca, który przypadł mnie, cały drżąc. Pokiwał głową na znak potwierdzenia. Podniosłam głowę i nagle zdałam sobie sprawę, że kogoś brakuje. - Gdzie jest Louis? - spytałam chłopca, nerwowo się rozglądając.
- On został ratować mojego misia - wyjaśnił Maurice, wycierając zapłakaną buzię o moją sukienkę. Wtedy usłyszeliśmy huk, jakby coś się zawaliło. Pani Harrison ostatnio narzekała, że jej mąż nie chce się zabrać do naprawy poddasza, a powinien wzmocnić podłogę, bo stoją tam duże skrzynie z pamiątkami rodzinnymi. Widziałam kiedyś zdjęcia tych skrzyń, a właściwie kufrów. Duże, drewniane z mosiężnymi uchwytami. Najwidoczniej ogień nadpalił deski na strychu i wszystko runęło pod ich ciężarem. Louis nie wychodził, miałam złe przeczucia. Posadziłam Maurice'a na stojącej nieopodal ławeczce.
- Posłuchaj mnie, siedź tu grzecznie, a ja wejdę do środka po mojego przyjaciela i twojego misia, ok? - odezwałam się, starając nie okazać ogarniającego mnie przerażenia. Miałam w dupie prośbę Lou, skoro teraz to jego życie było w niebezpieczeństwie. Poszedł ratować pluszaka... niesamowicie głupie posunięcie, ale nie mogłam go skrytykować, ponieważ zrobiłabym tak samo. Zbliżyłam się do wejścia. Uderzyła mnie fala gorąca, ale nie wycofałam się. Weszłam do środka, było duszno, dym drażnił moje gardło, zakaszlałam. Rude języki płomieni lizały ściany, wgryzały się w drogie meble moich sąsiadów. Poruszałam się jak najdalej od ognia, wypatrując Louisa. Znalazłam się w salonie, zajętym do połowy pożarem. Wisząca na ścianie plazma zaczynała się topić, a potem coś zaiskrzyło i zasyczało... w sekundzie ktoś pchnął mnie na podłogę, a pomieszczeniem wstrząsnął silny wybuch. Spojrzałam w oczy mojego wybawcy. Jasnoniebieskie oczy.
- Mówiłem ci, żebyś za mną nie szła - uśmiechnął się Lou.
- Powiedziałeś, że mam nie iść, jeśli też "coś" czuję. A to, co czuję jest znacznie silniejsze - odparłam, a on pocałował mnie i wyjął z kieszeni małego misia.
- Mam tego futrzaka, teraz wydostańmy się stąd. Twój rycerz cię uratuje, księżniczko - odezwał się z pewną miną, chwytając moją rękę. Szliśmy skuleni do wyjścia, ale ogień nas uprzedził, odcinając nam drogę. Zaczęłam się naprawdę bać, nawet Louis przestał zgrywać nieustraszonego. Zdałam sobie sprawę, że walczymy teraz o własne życie...
- Z drugiej strony jest wyjście do ogrodu, pożar chyba tam jeszcze nie dotarł! - krzyknęłam, bo przez ogarniające nas morze płomieni słabo się słyszeliśmy. Zawróciliśmy, kierując się w stronę jadalni, w której były interesujące nas drzwi. Byliśmy już prawie u celu, kiedy z sufitu poleciały deski i tynk, a po chwili całe mnóstwo gruzu, wśród którego wypatrzyłam chyba niezniszczalną skrzynię. Strych nie wytrzymał, zawalił się na piętro, a to z kolei na parter. Nie przypuszczałam, że to wszystko może być aż tak słabe, firma budowlana nieźle spieprzyła robotę. Przecież w każdej chwili cały budynek mógł się sklapnąć jak kanapka. Partacze.
- Musimy to delikatnie odsunąć - odezwał się chłopak i zaniósł się kaszlem. - Mamy dwie opcje: spłoniemy, albo przygniecie nas pierwsze piętro - spojrzałam w górę, rejestrując spore pęknięcie. Niebezpiecznie... zabraliśmy się do pracy, co chwila patrząc z przestrachem na rysę i ogień, zbliżający się z każdą sekundą. Uniosłam kolejny kawałek betonu, splamiony czymś czerwonym. To była moja własna krew, miałam już poranione od przerzucania gruzu dłonie. Odsłoniliśmy niewielki kawałek, lekko powiało chłodnym powietrzem. Louis ujął moje ręce w swoje i zerknął z troską na rany. Pokręciłam głową, chwytając za dużą, pełną drzazg deskę. Czułam ból, ale płomienie były za blisko, by się tym przejmować.
- To przejście jest za wąskie... - jęknęłam, walcząc z zawrotem głowy. Od tego dymu i wysiłku było gorzej.
- Ty się zmieścisz, musisz stąd wyjść natychmiast. Widzę, że już ledwo dajesz radę - powiedział Lou, spuszczając wzrok. Wiedziałam, co ma na myśli: chce się poświęcić. Sufit zaskrzypiał, poleciało trochę tynku. Z determinacją sięgnęłam po następną deskę, on mnie powstrzymał.
- Louis, ja ci nie dam zginąć! Zdążymy to poodsuwać, pomóż mi! - krzyczałam przez łzy. - Albo umrzemy oboje, albo nikt nie umrze, tylko błagam, nie zostawiaj mnie samej... - spojrzałam mu w oczy, w których odbijały się szkarłatne promienie. Zdobył się na łagodny uśmiech i podniósł duży odłamek.
- Dla ciebie - odrzucił go w bok. Przejście powoli zwiększało swe rozmiary, byliśmy już tak blisko...
- Pęka - powiedziałam zdławionym głosem, a na potwierdzenie mych słów po ścianie obok nas pobiegła kolejna rysa, zatrzymując się co chwilę. Jakby dawała nam złudne nadzieje.
- Idź, proszę, chociaż ty się uratuj - powiedział znowu Louis, ale nie słuchałam go. Jak w amoku rzuciłam się na stertę, naznaczoną już moją krwią. Potem wszystko potoczyło się szybko: ruszyłam opierający się częściowo o ścianę odłamek, odsłoniłam wyjście, ostatnim rozpaczliwym ruchem wypchnęłam zaskoczonego tym zrywem Lou na zewnątrz i... wszystko runęło. Zamknęłam oczy i poczułam tylko, jak ktoś silnym szarpnięciem wyrywa mnie ze szponów śmierci. Poczułam miękką trawę i cudowną woń powietrza. Byłam na zewnątrz...
- I can't be no superman, but for you I'll be superhuman - szepnął mi do ucha Louis. - Uparta jesteś, ale i tak ja jestem dzisiaj tym, co uratował - uśmiechnęłam się z ulgą i pocałowałam mojego bohatera. Bylibyśmy tak trwali w zakochanym uścisku, ale przyjechała straż i policja, więc trzeba było się wyspowiadać z całego zdarzenia. Dzielnicowy podziękował nam, podobnie jak państwo Harrison, którzy zjawili się tuż po ugaszeniu pożaru. Od nich także dowiedzieliśmy się prawdy, jak do tego doszło. Maurice podpatrzył, jak jego tata rozpala ogień w kominku, więc mały postanowił zrobić to samo. Niestety, potem zajął się czymś innym w jego pokoju i przestał pilnować tańczących płomyczków. Jeden z nich musiał przeskoczyć na porozrzucane przez chłopca gazety i w ten sposób doprowadzić do całego zdarzenia. Najważniejsze było jednak to, że nikomu nic poważnego się nie stało. Willa była w kompletnej ruinie, na szczęście się ubezpieczyli. Opuściliśmy sprzeczających się o nieszczęsny strych, swoją drogą już spalony, rodziców Maurice'a i poszliśmy do domu chłopaków, by wziąć prysznic i zająć się moimi dłońmi, które dopiero teraz zaczęły naprawdę boleć. Louis bardzo delikatnie je przemywał i muskał ustami, powtarzając mi, jaka jestem dzielna. Muszę przyznać, że do silnych fizycznie to ja nie należę, a ten cały wysiłek był grubo ponad moje możliwości. Pożyczyłam od chłopaka nieco za dużą na mnie bluzę i spodnie dresowe, dał mi także płyn do demakijażu, który Claudia kiedyś zostawiła u Nialla. Można powiedzieć, że się "trochę" rozmazałam podczas przebywania blisko ognia, więc ten płyn był jak zbawienie. Wzięłam szybki prysznic i po chwili czułam się już odświeżona. Louis skorzystał z łazienki na dole, robiąc to w tempie ekspresowym, bo zanim wyszłam, on już czekał pod drzwiami. Przejrzałam się w lustrze: naturalność 100 %, kilka kropel wody na włosach, pachnąca Lou szara bluza z kapturem. Przypomniała mi się jedna z dziewczyn z mojej starej klasy, która tak zachwycała się męskimi bluzami. Teraz w pełni mogłam przyznać jej rację. Wyszłam z łazienki, z miejsca znajdując się w objęciach Tomlinsona.
- Mam nadzieję, że nie będziesz zwracał uwagi na fakt, że wyglądam tragicznie - wymamrotałam z lekkim uśmiechem, a on wziął mnie na ręce i ucałował w policzek.
- Dla mnie zawsze wyglądasz ślicznie, księżniczko. Jesteś zmęczona, zaniosę cię do łóżka - oznajmił i poszedł do pokoju Harry'ego (bo jego łóżko było w ?). Ułożył mnie w miękkiej pościeli i położył się obok.
- Co tak patrzysz? - zachichotałam, bo chłopak jak w transie nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Powiedziałaś, że czujesz coś więcej... - zaczął, a ja wsparłam się na łokciu i zbliżyłam do niego.
- Kocham cię, Louis - powiedziałam i pocałowałam go. Odwzajemnił, zaczęliśmy namiętnie okazywać sobie nasze gorące uczucie, aż tu nagle...
- Cześć, wróciłem wcześniej... ouu, coś przegapiłem? - odezwał się Zayn z niezłym WTF na twarzy. No tak, oprócz Liama i Harry'ego chłopcy nie wiedzieli o tej randce. Louis wstał z łóżka, ja z prawdopodobnie głupią miną pomachałam Zaynowi.
- Dajmy jej spać, jest zmęczona. Wszystko ci wyjaśnię, okej? - powiedział Lou, ale mulat pokręcił głową.
- Dobra, jutro mi powiesz, ja dzisiaj mam dość. Idę do siebie, zostawiam was samych. Dobranoc - uśmiechnął się i poszedł do siebie. Ziewnęłam i nakryłam się kołdrą.
- Masz rację, jestem zmęczona. Bardzo zmęczona...
- Dlatego idziesz teraz spać, a ja zrobię to samo, leżąc przytulony do ciebie - pocałował mnie, a ja ułożyłam się wygodnie i przymknęłam oczy. Sen przyszedł szybko, było mi dobrze.


Prawie pół godziny opóźnienia, jarałam się X Factorem. Przepraszam ;3