sobota, 26 maja 2012

Rozdział 32

Słońce bezczelnie zajrzało do sypialni Louisa. Zmrużyłam oczy i ziewnęłam, przekręcając się na drugi bok. Mój chłopak jeszcze spał, więc bezszelestnie wysunęłam się spod kołdry i przemknęłam do łazienki na korytarzu. Na całym piętrze panowała cisza, co w przypadku mieszkania tej piątki wariatów było co najmniej dziwne. Po kilkunastu minutach wybiegłam w ręczniku, kapiąc wodą na podłogę. Miałam chwilowy zastój umysłowy i oczywiście zapomniałam wziąć ubrania. Problem w tym, że ubrań nigdzie nie było. Nie miałam wyboru, musiałam obudzić mojego śpiącego królewicza. Jak na księżniczkę z bajki przystało, uczyniłam to magicznym pocałunkiem.
- Ohh, możesz zawsze mnie tak budzić - wymruczał Lou, przytulając mnie. - Czemu jesteś mokra?
- Zapomniałam zabrać rzeczy, jak szłam wziąć prysznic.
- Ah, tak. Z tego, co sobie przypominam, wyrzuciłem je - uśmiechnął się niewinnie.
- Co?
- Tak się składa, że były zupełnie zniszczone. Porwane na strzępy - powiedział, a ja naraz przypomniałam sobie, co robiliśmy poprzedniej nocy. Zachichotałam, lekko zawstydzona. W końcu za ścianą byli nasi przyjaciele...
- Byłeś niesamowity - szepnęłam, a on przysunął mnie do siebie i pocałował, a wspomnienia sprzed kilku godzin wróciły.
- Uwielbiam twoją drapieżną stronę. Za to twoje ubrania chyba nie polubiły mojej. Która godzina? Nie powinnaś właśnie...
- Powinnam. Mam jeszcze niecałą godzinę, ale muszę skoczyć do domu się przebrać, zjeść coś i zatankować, bo mam już rezerwę.
- Nie martw się o to, podwiozę cię. A co do ubrań, znajdziemy coś w mojej szafie.
- Kocham cię - zeskoczyłam z łóżka i podeszłam do szafy. Jak się spodziewałam, 3/4 jej zawartości to T-shirty w paski.
- Może ta? - Louis podał mi jakąś z najwyższej półki. Przyjrzałam się jej, była dość duża.
- Idealna - uśmiechnęłam się i ubrałam ją. Wyglądała jak krótka sukienka, nie było więc aż tak źle. - Masz jakiś cienki pasek albo coś w tym stylu? - zapytałam. Chłopak zamyślił się.
- Nie, ale mam sznurek.
- Sznurek?
- Ty nie masz w pokoju sznurka?
- Mam - zaczęliśmy się śmiać. Obwiązałam się sznurkiem w pasie, teraz prowizoryczna sukienka zaczęła przypominać jedną z tych, które Claudia miała na sobie na pokazie mody wiosna/lato 2012.
- Na szczęście nie zdążyłem nic zrobić z twoimi butami. Są tu - podał mi je, a ja wsunęłam w nie stopy. Przejrzałam się w lustrze, Lou podszedł od tyłu i mocno mnie przytulił.
- I jak? Ujdzie w tłoku? Mogę tak wyjść?
- Wyglądasz okropnie.
- Louis!
- Wiesz, że żartuję, wyglądasz pięknie. Moja dziewczyna zawsze wygląda pięknie.
- Bo ma u boku swojego chłopaka.
- Lizuska.
- Niewdzięcznik! - pokazałam mu język i ze śmiechem zbiegliśmy na dół. W salonie siedziała cała reszta zespołu. Na stole stało śniadanie: gorfy, mnóstwo dżemu, syrop klonowy i sok pomarańczowy.
- Dzień dobry państwu - uśmiechnął się Liam. - Dobrze się spało?
- Z tego, co słyszeliśmy, mieliście bardzo pracowitą noc - powiedział Zayn, a Niall swoim zwyczajem zarechotał, zakrywając czerwoną twarz gazetą.
- Ładna sukienka - wymamrotał Harry, co było nadzwyczaj niekreatywne. Zupełnie w jego stylu.
- Wybaczcie nam, staraliśmy się być cicho... - zrobiłam przepraszającą minkę.
- Dałbym głowę, że słyszała was cała ulica - powiedział Liam i podszedł do nas, by poklepać Lou po ramieniu.- Nic się nie stało, żartujemy sobie - zmierzwił mi włosy, czego bardzo nie lubiłam. Nerwowo poprawiłam i tak kiepską fryzurę.
- Co nie zmienia faktu, że się nie wyspałem - odezwał się znad swojej herbaty Zayn. Posłałam mu wymowne spojrzenie i wyciągnęłam ręce. Mulat wywrócił oczami i udając, że robi to z wielką łaską, przytulił mnie, miotając we wszystkie strony.
- Jesteśmy dzisiaj wyjątkowo wredni, co nie? - słusznie zauważył Niall - Masz szczęście, że cię kochamy.
- Tak, wielkie szczęście - przytaknęłam i chwyciłam gofra. Po wspólnym śniadaniu Louis zgodnie z obietnicą wytoczył swój samochód z garażu i podwiózł mnie prosto pod mury uczelni.
- Miłego dnia, panienko Whister.
- Ale się wczułeś w rolę szofera. Może to twoje powołanie?
- Jeśli chodzi ci o bycie wszędzie na twoje zawołanie, to chyba tak - cmoknął mnie w czoło, a ja wysiadłam i poszłam poszukać Meg. Wciąż nie porozmawiała z Zaynem, a niczemu winne dziecko w jej brzuchu rosło bez wsparcia mężczyzny, którego mogłoby nazywać kiedyś ojcem. Byłam pewna, że Zayn zrozumie wszystko i ją wesprze, ale ta dziewczyna zawsze musiała postawić na swoim, nawet jeśli nie miała racji.
- Meg? Meg! - zawołałam idącą w kierunku automatu z przekąskami przyjaciółkę. Odwróciła głowę, a jej bujne włosy zafalowały. Wyglądała zdrowo. - Jak się czujesz?
- Dobrze... nawet bardzo dobrze - ściszyła głos. - Ta ciąża chyba mi służy - wyciągnęła z podajnika dużego, czekoladowego batonika.
- Zachcianki, hmm?
- Kilka kilogramów więcej mnie nie zbawi. Poza tym, rosnący brzuch da się jeszcze ukryć pod tunikami. Oprócz ciebie nikt się nie domyślił.
- Czyli nie rozmawiałaś z Zaynem? - spytałam, a ona westchnęła i posadziła mnie na parapecie.
- Nie. Ale ostatnio dużo myślałam. O tym, co mi powiedziałaś. Naprawdę uważasz, że naraziłby swoją karierę, żeby pomóc mi wychować nie swoje dziecko?
- On cię kocha i zrobiłby wszystko. Poza tym jego fani bardzo wspierają wasz związek... dziecko nie oznacza końca kariery, czasem staje się tym, co ją napędza.
- Dzwoniłam do brata, dał mi czas do końca tygodnia na zastanowienie. Albo Londyn, albo Miami.
- Wiesz, że wszyscy tutaj woleliby, żebyś została. Jesteś moją przyjaciółką, zawsze będę cię wspierać.
- Jesteś kochana - przytuliła mnie. - Wybacz, umazałam cię czekoladą. Tak w ogóle, zajebista sukienka!

*

- To jest okropne, wyłącz to, proszę - powiedział Niall. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie. Harry przytaknął i zamknął stronę. Przed chwilą przeczytali chyba najgorszego i najbardziej porąbanego imagina pod słońcem. Zawsze uważali, że ludzie, którzy piszą sex-imaginy mają jakby nierówno pod sufitem, a przynajmniej nie potrafią uszanować czyjejś prywatności. Ale wszystko to ma granice... a przynajmniej miało. Do teraz.
- Zayn nie może tego zobaczyć - odezwał się Liam. Trzeba zadzwonić do Lou... chociaż wolałbym uniknąć tej niezręcznej rozmowy z nią i jej mężem. Czy Paul to widział?
- On mi to wysłał. Napisał jeszcze, że powinniśmy zrozumieć, czemu na razie nie powinniśmy być widywani w towarzystwie Lux - odpowiedział Harry. Właśnie to mieli na myśli: naruszanie pewnych granic. Granic, którymi otoczona jest ich bajeczna jak dotąd kariera.
- Rany, ale kanał - jęknął Louis, opadając na kanapę. - Najgorsze jest to, że wszyscy wokół to rozpowszechniają. Myślą, że w ten sposób okazują nam wsparcie.
- Siema, już jestem... - zawołał z korytarza Zayn. Wszedł do pokoju i zobaczył swoich przyjaciół, zebranych nad laptopem Harry'ego. - Jezu, coś się stało? Ktoś umarł?
- Nie, my tylko... eee... - zająknął się Niall. Liam trzepnął go w ramię i przejął inicjatywę.
- Zastanawialiśmy się, jaki prezent kupić Monice. Wiesz, niedługo jej urodziny.
- Ach, tak. Kupiłbym jej zegarek. A wy? Już ustaliliście? - zapytał. Chłopcy spojrzeli po sobie. Prawda była taka, że nie mieli żadnego pomysłu. Trzeba było improwizować.
- Naszyjnik.
- Perfumy.
- Bransoletkę.
- Karnet na siłownię - powiedzieli w tym samym momencie. Wszyscy utkwili spojrzenia w Niallu, autorze ostatniego pomysłu. Ten zrobił minę w stylu "wat". Tak, to zdecydowanie im nie wyszło.
- Aha, ok... - Zayn przerwał niezręczną ciszę. Widzę, że musicie jeszcze to przedyskutować. Wciąż jestem za zegarkiem, jakby co. Ktoś jest głodny?
- To my pójdziemy zamówić pizzę. I obgadać sprawę z prezentem, ok? - Liam gestem nakazał reszcie wyjść, po czym do nich dołączył. Zayn zbyt dobrze znał swoich przyjaciół, żeby uwierzyć w tę bajeczkę o prezencie urodzinowym. Wyczuł, że coś przed nim ukrywają. To coś było na wyciągnięcie ręki, wystarczyło otworzyć historię i wejść na ostatnią stronę. Niestety, Zayn Malik zapomniał, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

*

- Dobra, Meg, dasz radę. Wszystko będzie dobrze - szeptała sama do siebie. Wysłała do swojego chłopaka sms, że chce się spotkać. Miał przyjść do małej kawiarenki, gdzie nie złapaliby go żadni paparazzi. Bez względu na to, co powiedziała jej Monica, i tak obawiała się jego reakcji. Spojrzała na zegarek w komórce. Spóźniał się już 15 minut.
- Przepraszam, czy tu jest wolne? - usłyszała niski, męski głos. Podniosła wzrok i przyjrzała się czarnowłosemu mężczyźnie w okularach przeciwsłonecznych. Był bardzo przystojny, miał idealnie zarysowaną żuchwę i kilkudniowy zarost.
- W zasadzie na kogoś czekam, ale ta osoba się spóźnia. Proszę, niech pan siada.
- Naprawdę, Meg, nie rozpoznałaś mnie po głosie? - zapytał, zsuwając lekko okulary. Te oczy Meg znała aż za dobrze. Rozejrzała się nerwowo, siedzący w lokalu ludzie najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z tego, że są w jednym pomieszczeniu z mordercą.
- Czego ode mnie chcesz?
- Jesteś w ciąży, prawda? Obserwowałem cię od jakiegoś czasu, żadna normalna dziewczyna nie pochłania tylu kalorii dziennie - rzucił spojrzeniem na jej talerzyk, na którym leżał spory kawałek kremówki i dwie kulki lodów waniliowych.
- To dziecko z pewnością wolałoby mieć innego tatusia - warknęła Meg, nie umiejąc utrzymać języka za zębami.
- Oh, zostawmy te formalności. Wy dwoje bardzo psujecie mi szyki. Trochę za dużo wiesz, a bękart jest chwilowo gwoździem do mojej trumny.
- Nie rozumiem, przecież nie zamierzam nikomu wyjawić, że to ty jesteś ojcem. Nie mam ochoty wchodzić seryjnemu mordercy w drogę. To nie mój biznes - powiedziała. Mężczyzna pochylił się do przodu i złożył ręce.
-  Myślisz, że chciałem nim zostać? - rzekł cicho. - Kiedyś nawet bym nie pomyślał, że byłbym w stanie zabić człowieka. Ale pieniądze to potężna pokusa, niestety wymagająca poświęceń. Mam parę niedokończonych spraw z mafią, w które niechcący się wplątałem. Najwyraźniej nie mogę... albo nie umiem żyć na krawędzi. Podczas pobytu w więzieniu postanowiłem, że jak tylko naprawię to wszystko, to zacznę nowe życie. Skończę z kradzieżami i zabójstwami. Może założę rodzinę...
- Po co mi to mówisz?
- Bo jak tylko się o tobie dowiedzą, znajdą cię i zmuszą do zrobienia testu na ojcostwo! A dziecko z jakąś prostytutką znacznie wykracza poza naszą umowę.
- Musiałam zdobyć pieniądze na leczenie ojca. Ma raka.
- Przykro mi z tego powodu. Moja matka zmarła na raka płuc, jak miałem pięć lat - zamilkł na chwilę. Dziewczynie zrobiło się go trochę żal, ale zaraz przypomniała sobie, z kim ma do czynienia.
- Chłopak, na którego czekam, podpisze akt urodzenia. Nie będziesz miał nic wspólnego ani ze mną, ani z dzieckiem.
- Okłamiesz go, że to on jest tatusiem? A jeśli ono będzie podobne do mnie? Dobrze wiem, że czekasz na Zayna Malika. Nie wydaje mi się, żeby miał rude włosy czy niebieskie oczy.
- Rude? Przecież... zaraz, gdzie twoja blizna? - zdziwiła się Meg. Była zła na samą siebie, że dopiero zauważyła jej brak.
- Od dawna farbowałem włosy na blond, a co do blizny... chirurgia plastyczna i pieniądze potrafią działać cuda. To jeden z powodów mojej miłości do nich. Jak widzisz, jestem teraz nierozpoznawalny. Od prawie dwóch tygodni przechadzam się ulicami Londynu.
- Jesteś pewny siebie.
- To prawda. Mówisz, że on weźmie na siebie taką odpowiedzialność? Powiesz mu, że podczas "pracy" nie przypilnowałaś klienta i teraz nosisz w brzuchu niespodziankę?
- Wiem, że to dużo, ale on mnie kocha i wspiera. Myślę, że zrozumie, kiedy powiem mu, dlaczego to robiłam. A co do wyglądu dziecka... przecież mogę być farbowana. Kto mnie sprawdzi?
- I to ja jestem pewny siebie? Jeszcze jedna sprawa: twoja rodzina już wie, tak?
- Tylko brat. Mieszka w Miami, jest moim planem "B". Ojcu powiem, kiedy będę już pewna. Będzie zły, ale on też chce tego samego, co ja.
- Nie wnikam w wasze sprawy. Chcę tylko, żebyście usunęli mi się z drogi jak najszybciej.
- Tak zrobię. Ostatnie, co mi brakuje, to konflikt z mafią.
- Masz czas do końca tygodnia, tu jest mój numer - podał jej karteczkę. - Zadzwoń i powiedz, co postanowiłaś. Inaczej będę zmuszony sam cię usunąć. Miło było poznać cię w ubraniu. Ktoś chyba się zjawił - skinął głową w kierunku szyby. Zayn zbliżał się szybkim krokiem. Mężczyzna wstał i uśmiechnął się blado - Meg, poznaj ojca swojego dziecka. A przynajmniej kandydata na niego - oddalił się spokojnym krokiem, w drzwiach mijając z Zaynem. Wymienili krótkie spojrzenia, które przynajmniej dla Malika nic nie znaczyły.
- Cześć - pocałował dziewczynę w policzek na powitanie - Widziałem, że rozmawiałaś z tym facetem, znasz go?
- Nie, to znaczy... w sumie tak. Jest właścicielem budynku, w którym mieszkam. Musieliśmy omówić uiszczanie opłat za poprzedni miesiąc.
- Rozumiem. Boże, przed wyjściem przeczytałem coś strasznego. Naprawdę, mam nadzieję, że tego nie widziałaś.
- O co chodzi?
- Powiem tylko, że jest to "Zux imagine". Błagam, nie szukaj tego. Potworność. Chyba do końca życia będę miał uraz do małych dzieci. Szczególnie nie moich. To co chciałaś mi powiedzieć? - Meg przełknęła ślinę i zawahała się. Chyba zobaczy się z bratem szybciej, niż planowała...

*

Staliśmy na lotnisku i machaliśmy Meg na pożegnanie. Ja znałam prawdę, ale cała reszta usłyszała tę wersję: brat Meg załatwił jej staż na komendzie w Miami, a ona zdecydowała się go przyjąć. Rozstali się z Zaynem w przyjaźni, bo nie chcieli związku na odległość. Jej brat i ja zapewniliśmy pełną dyskrecję, o ciąży nie było mowy. Meg spanikowała po tym, co powiedział wtedy w kawiarni Zayn. Zdecydowała się nie ryzykować i zwyczajnie zniknąć z pola widzenia. Podeszłam do niej, by ostatni raz ją uścisnąć. Wyszeptała mi do ucha:
- Zadzwoniłam do niego i dowiedziałam się, że naprawdę nie nazywa się Casper Hendrich, jak wszyscy sądzą, ale Marvin Forrest. Powiedział mi, że teraz jestem bezpieczna i dobrze zrobiłam, decydując się na wyjazd. Myślę, że ma rację.
- Czyli nigdy więcej go nie zobaczymy?
- Po wyprostowaniu paru spraw wyjeżdża do Kanady. Zostawił mi namiary, gdybym chciała kiedyś skontaktować się z prawdziwym ojcem dziecka. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale on chyba naprawdę chce skończyć z takim życiem. Zobacz, po jego ucieczce wszyscy sądzili, że na nowo rozpocznie się plaga morderstw. Ale tak się nie stało i mam nadzieję, że nie stanie.
- Dlatego nigdy go nie osądzałam. Niektórzy czasem po prostu podejmują złe decyzje. Zawsze jest czas na nawrócenie. Chociaż ludzie popełniają wiele błędów, wciąż w nich wierzę. Będziemy w kontakcie, zrozumiano?
- Tak jest - uśmiechnęła się i dodała - przyślę ci zdjęcie, jak już się urodzi. Zbiegiem okoliczności żona Davida też jest w drugim miesiącu ciąży, a w jej rodzinie był ktoś rudowłosy. Uzgodniłam z nimi, że przed rodziną będziemy udawać, że to ich dziecko. Tata, matka i Jeremy są naszymi jedynymi krewnymi w Europie. Cała reszta rodziny od lat mieszka w Chinach. Dlatego nie obawiam się o jego... albo jej - pogładziła delikatnie brzuch - przyszłość. Będę mogła sama wychować moje dziecko. Wiesz, że prawdopodobnie nigdy tu nie wrócę, prawda?
- Będziemy za tobą tęsknić. Może teraz tego nie widzisz, ale mimo wszystko masz szczęście.
- Oj, mam. I to wielkie. A teraz wybacz, mam samolot. Kocham cię, przyjaciółko - przytuliła mnie i poszła w kierunku wejścia na pokład.
- Też cię kocham, Meg - powiedziałam. Podszedł do mnie Louis, oplatając ramionami. Dobrze, że ze mną był. Nie lubiłam przechodzić przez coś sama, choć byłam do tego przyzwyczajona. Niestety...


Wow, to chyba jeden z najszybciej napisanych przeze mnie rozdziałów. Zdążę zatem na X Factora, yaaay!
Moim zdaniem powinny odpaść The Chance. Nie, żebym coś miała do zespołów, ale no bez jaj, Podsiadło czy Lisowskiej mi nie wyrzucą, ja ich uwielbiam <3
Jednak idę na swój bal! Kiedy moja klasa się dowiedziała, że się wycofałam, bo nikt nie chciał ze mną tańczyć poloneza, przejęli się i zmobilizowali. Wysłali przedstawicieli w roli swatek XD i załatwili mi całkiem niezłego partnera, którego wciąż wystawiała na próbach jego koleżanka. Bardzo mnie zdziwiło, że MOJA KLASA, ci ludzie, okazali tyle wsparcia dla mnie. Niesamowite. Nawet ten 17-letni gość, który nie zdał, chyba się najbardziej przejął, bo podobno kazał tamtemu "zostawić tę blacharę (czy coś w tym stylu), bo ma tu lepsze" i potem powiedział o mnie. Normalnie szok, ale pozytywny. Teraz trzeba kupić sukienkę i buty...
Złożyłam już podania do szkoły i przyjęto mnie do internatu. I teraz zła wiadomość...
W internacie przez pierwszy SEMESTR nie wolno mieć laptopa ani notebooka. A potem: to zależy od kierowniczki i opiekunów. To oznacza, że będę mogła pisać tylko w weekendy (bo w soboty i niedziele trzeba opuszczać internat) i to wtedy, kiedy
a) zdołam się dopchać do kompa, bo po moim wyjeździe przejmuje go mój młodszy brat,
b) nie będę miała dużo zadane (a w liceum to nie wiadomo, ile nauki będzie).
Także, w wakacje nowe rozdziały będą w miarę regularnie, choć i tego nie mogę zapewnić, bo to zależy od humoru tatusia, który ostatnio często "tak sobie" wchodzi i wyłącza mi kompa, w dodatku zakłada blokady Internetu o różnych godzinach i takie tam...
Zdałam sobie sprawę, że Monica będzie miała 28 maja DWADZIEŚCIA lat! Matko, ale z niej staruszka Xd hahaha
Jak podoba się Wam sonda? Miałam dobry pomysł? Co sądzicie o samym rozdziale? Żeby od razu Was uspokoić powiem, że jeszcze nie żegnamy się z postacią Meg. Będzie mi później potrzebna do paru rzeczy. Wiecie, jak bardzo lubię, kiedy się coś dzieje ;)
Komentujcie ;)

P.S. Na pewno o czymś zapomniałam. A tak, zastanawiam się nad napisaniem nie-fan-fiction, ale kto by to czytał... po prostu myślałam nad słowami mamy, która powiedziała, że skoro tu mam tak dużo czytelników (nie, nie czytała tego, broń Boże), to może powinnam napisać powieść i skontaktować się z jakimś wydawnictwem? Czy to nie za wysokie progi dla Sparkle?

poniedziałek, 14 maja 2012

...

Czasem zapominam, jaka jestem delikatna... nie powiedziałam Wam wszystkiego. Chwilę przed tym, jak przeczytałam ten komentarz, stoczyłam wielką bitwę z kilkoma haterami na Facebooku. Naśmiewali się z dziewczyny, która popełniła samobójstwo, bo hejtowali ją za to, że lubiła One Direction. Przypominam, że to kolejna Directionerka, która odebrała sobie życie, w dodatku tym razem była to Polka. Są pewne granice, a naśmiewanie się ze zmarłych... przesadzili. To, że się śmieją z nas - da się przeżyć, może po nas spłynąć. Ale gdy śmieją się z czyjegoś nieszczęścia, a potem wyzywają od debili i pedałów z chujową muzyką (1D) albo totalnych frajerek i świrusek (my)... Nie potrafiłam siedzieć bezczynnie, czułam jak ta dziewczyna obserwuje to skądś i cierpi, czułam, jak wszystkie Directioners cierpią. Musiałam stanąć w obronie zwykłych praw człowieka, bo moje poczucie sprawiedliwości i sumienie krzyczały zbyt głośno, że pora na interwencję. Ale w tej bitwie oddziały były nierówne. Może dlatego, że do obrony potrzeba więcej odwagi, niż do ataku. Nieźle mi się obrywało, starałam się trzymać, ale nikt nie wytrzyma długotrwałego nacisku wrogich wojsk bez wsparcia. Po tym, jak haterzy się zrzeszyli i było 5 do 1, czułam się okropnie, ale nie poddawałam. Nie mogłam pozwolić, żeby znowu triumfowali, nie w takiej sprawie. Wtedy zobaczyłam kilka wpisów adminek stron, których nie wymienię (nie powinnam w sumie). Oddały walkowerem. Radośnie przyznały, że jesteśmy fankami piątki pedałów. Po to była ta cała kłótnia, żebyśmy znowu dały wygrać haterom? Po to ta dziewczyna i wiele innych straciło życie, żeby ich główni przecież oprawcy BYLI GÓRĄ? Dlaczego my się zawsze poddajemy? Zasługujemy na równe traktowanie! Nie jako Directioners, ale jako LUDZIE.
Co do komentarza... mogłaś nie tak ostro, nigdy nic nie wiadomo. Widzisz, gdyby nie ta sprawa z samobójstwami i haterami... scenę pod wodą zaplanowałam, mając pełną świadomość, że pewnie taka była w jakimś filmie czy serialu. Ale tak samo, jak wiele innych scen w tym opowiadaniu, była MOJA.
Dziękuję za wsparcie. Bałam się, że teraz wszystkie się do mnie odwrócicie i zjedziecie za całokształt. Jestem bardzo mile zaskoczona, poleciały kolejne łzy, łzy wzruszenia. Proszę tylko o jedno: zrozumcie, że NAPRAWDĘ nie mam jak pisać w tygodniu, jedynie w soboty, kiedy nie mam zbyt dużo zadane. Nie wiem, jak jest w Waszych szkołach, ale my mamy mnóstwo pracy. Przecież piszę, kiedy tylko mogę. Powiem jeszcze jedno: kiedy nie piszę rozdziałów (bo to duuużo pracy, uwierzcie), wymyślam nowe wątki, piszę spojlery i streszczenia. To, że niczego nie publikuję nie znaczy, że nic nie powstaje. Bo powstaje i  to spora ilość. Nie próżnuję, nie zaniedbuję Was. Nie rozumiem jedynie Waszego coraz częstszego, trochę samolubnego oburzenia. Przecież na innych blogach to jest normalne, że rozdziały pojawiają się co tydzień, czy dwa. Przecież to wbrew pozorom nie dużo czasu... też czekam na nowe rozdziały takich blogów, ale nie męczę ich autorek. Rozumiem, ile mają na głowie i szanuję to, nie narzucając się. Bo wiem, że w końcu dodadzą. Proszę Was o to samo.


- Sparkle.

sobota, 12 maja 2012

Rozdział 31 cz.2

- "Nie mogę pić tyle kawy" - zganiłam się w myślach i minęłam ostatnio często używany ekspres. Sięgnęłam do szafki po moją ulubioną zieloną herbatę z opuncją figową i zaparzyłam ją, obserwując wirujące fusy. Ten widok mnie uspokajał, a od paru dni chodziłam jak na szpilkach. Poranny telefon do Liama niewiele zdziałał. Wolałabym, żeby tu był i mnie przytulił, jak zawsze. Jego niezwykłe opanowanie bardzo się udzielało. Przeniosłam wzrok na umieszczone w ładnej, subtelnej szklanej ramce zdjęcie chłopców. Ile bym dała za uścisk mojego Lou, który dawał mi tyle siły i pewności. Jak bardzo chciałabym spojrzeć Harry'emu w oczy, zobaczyć uśmiech Zayna, wydrzeć się coś głupiego z Niallem. Sama zaskoczyłam się odkryciem, że potrzebuję ich niemalże jak powietrza. Postanowiłam się jednak nie roztkliwiać i zwyczajnie poczekać. Nie przez takie rzeczy przechodziłam, prawda? Włączyłam sobie Eda i robiłam to, co zwykle: zjadłam śniadanie, ubrałam się, powtórzyłam na zajęcia i wyszłam. No, Liam byłby ze mnie dumny. Będąc na uczelni, trzymałam się blisko przyjaciół i rozglądałam wokoło. Mojego adoratora nie było na horyzoncie, przez chwilę pomyślałam, że może dał sobie spokój i wyjechał?

- To co, zostajesz dzisiaj na warsztatach? - zapytał Jason, przerzucając torbę przez ramię. Alyssa i Claire plotkowały o czymś, stojąc z boku. Zastanowiłam się przez chwilę.
- Jasne, tylko skoczę do samochodu. Wydaje mi się, że zapomniałam wziąć notatnik.
- To spotkamy się na sali. Gdyby coś, to wiesz, wiadomość. Aha, Monica...
- Co?
- Uważaj na siebie - powiedział i wyciągnął ręce, by niezgrabnie mnie przytulić. Wyglądał na zatroskanego.
- Będę. Zaraz do was dołączę - uśmiechnęłam się i poszłam w stronę parkingu. Jak się spodziewałam, zostawiłam mój notatnik na tylnym siedzeniu, gdzie zwykle w pośpiechu go rzucam. Wgramoliłam się do środka i włożyłam go do torby. Wyszłam z samochodu i zamknęłam drzwi. No i prawie dostałam zawału.
- Cześć - rzekł Lucas. Opierał się niedbale o przednie drzwi i wyglądał dosyć upiornie. Czarna, skórzana kurtka, błędny wzrok, szara, prawie sina twarz, podpuchnięte oczy.
- Boże, wystraszyłeś mnie. Wszystko w porządku? Wyglądasz słabo - odezwałam się, głos mi trochę drżał. Chłopak zbliżył się i wyszeptał:
- Teraz... pójdziesz... ze mną. Zrobisz to, bo nie chcesz, żeby twoim przyjaciołom stała się krzywda.
- Co ty im zrobiłeś?
- Nie zrobię im niczego, bo cię kocham.
- Lucas, zrozum to, wcale mnie nie kochasz. To nie miłość. Nie wiem, co tobą kieruje, ale daj sobie spokój. Nie pójdę z tobą, spieszę się.
- Naprawdę, nie powinnaś stawiać oporu - chwycił silną ręką moje ramię i przydusił do siebie. Szarpałam się, chciałam krzyczeć, ale zatkał mi usta i nos skropioną czymś szmatką. Zdążyłam tylko nacisnąć kilka razy przycisk w telefonie, który miałam w kieszeni. Potem straciłam kontakt z rzeczywistością.

Wiadomość alarmowa została wysłana do: Louis, Liam, Harry, Niall, Zayn, Alyssa, Claudia, Jason, Claire.

*

- Też dostaliście? - zawołał zdyszany Niall, wybiegając z męskiej toalety na lotnisku. Przed chwilą otrzymał SMS, który bardzo go zaniepokoił. Chłopcy pokiwali głowami, ściskając w rękach swoje telefony.
- Myślicie, że to... - zaczął Zayn, ale Louis zatkał mu usta ręką.
- Nie wywołuj wilka z lasu! Boże, czemu ją zostawiłem, nie powinienem był wyjeżdżać, a jeśli coś jej się stało, jeśli on jej coś zrobił...
- Lou, uspokój się! - wrzasnął Harry, aż kilkoro przechodzących ludzi zatrzymało się i rzuciło im karcące spojrzenia.
- Harry, nie tak głośno... - zszedł z tonu Louis. Kocham ją, rozumiesz? Kiedy ona jest w niebezpieczeństwie, odchodzę od zmysłów.
- Wiesz, nie tylko tobie na niej zależy.
- Wiem.
- Możemy ją jakoś namierzyć? - odezwał się Zayn, by przerwać niezręczną ciszę. Jego przyjaciele nadal mierzyli się wzrokiem. Liam wystukał coś w telefonie.
- Mam. Przemieszcza się bardzo szybko... -  przymknął oczy i usiadł na ławce. Niall usiadł obok i przytulił go. Biedny chłopak już raz przechodził przez takie piekło, teraz blondyn widział tę troskę i niepokój, które sam z resztą odczuwał. Nie miał sióstr, a Monica mu je zastępowała. Gdyby coś jej groziło, nie zawahałby się poświęcić. Wyglądało na to, że nie tylko on. Nawet Zayn wyglądał na poruszonego, chociaż z nim to nigdy nic nie wiadomo. Między nim a Monicą nie nawiązała się żadna szczególna więź, a może dobrze ją ukrywali...
- To może przestańmy się zamartwiać i przyjmijmy do wiadomości, że kolejny psychol porwał naszą przyjaciółkę? - rzucił dość brutalnie Zayn.
- "O wilku mowa" - pomyślał Niall i przewrócił oczami. Jego przyjaciel czasem był taki nieczuły.
- Zayn, wiem, że ona cię nic nie obchodzi, ale może miałbyś więcej szacunku dla mojej dziewczyny? - ochrzanił chłopaka Louis. Mulat wzniósł ręce w geście bezbronności.
- Ja tylko nie znoszę bezczynności. Może nie zauważyłeś, ale użyłem słowa NASZA przyjaciółka.
- Zatrzymali się - wciął się Liam, a pozostali kumple przenieśli na niego wzrok. - Pamiętacie, gdzie jest ten stary most nad rzeką?
- Ona tam jest?
- Wiesz, teoretycznie może tam być tylko jej telefon.
- Zayn!
- Dobra, nie drzyj się.
- Można tu gdzieś wynająć motor? - zapytał Harry, rozglądając się wokoło. - Nie wezwiemy przecież taksówki, a ktoś musi zostać z bagażami...
- Tak, ale to kawałek drogi stąd - odparł Liam, drapiąc się po głowie. - Nie pomyślałem o tym, mogłem przewidzieć...
- Poczekajcie, załatwię to - powiedział Zayn i zniknął w tłumie. Po kilku minutach wrócił, w dłoni trzymając kluczyki. - Czasem lubię być sławny - uśmiechnął się triumfalnie.
- Ktoś ci dał swój motor? - Niall zrobił wielkie oczy, Malik się tylko roześmiał.
- Pożyczył. Obiecałem oddać jeszcze dzisiaj, razem z biletami na nasz koncert. Paul się wkurzy, że znowu komuś je daliśmy za free. Łap - rzucił kluczyki Harry'emu.
- Chwila, czemu on ma prowadzić? Bo to chyba jasne, że jedziemy we dwójkę - odezwał się Louis.
- Bo ty jeździsz zbyt nieostrożnie. Mam ci przypomnieć, jak - Liam zaczął swój wykład.
- Dobra, niech będzie. Harry prowadzi. Tylko się nie wlecz!

*

Déjà vu (fr. już widziane) – odczucie, że przeżywana obecnie sytuacja wydarzyła się już kiedyś, w jakiejś nieokreślonej przeszłości, połączone z pewnością, że to niemożliwe.
Dokładnie tak się czułam, kiedy otworzyłam oczy i doszłam do wniosku, że znowu zostałam obezwładniona i porwana. Naprawdę, nie warto chwalić dnia przed zachodem słońca. Jak się spodziewałam, Lucas posadził mnie na krześle i przywiązał. Było jednak kilka elementów, które nie przypominały mi tamtego uwięzienia. Po pierwsze, nie byliśmy w domu, ale na jakimś moście, który skądś kojarzyłam. A przede mną stał stół z białym obrusem i palącą się świeczką. Obok róża w kolorze krwi. Jakże romantycznie.
- Wolałbym spędzić naszą pierwszą randkę w restauracji - usłyszałam jego głos. Wyszedł zza krzaków, ubrany w garnitur. Choć byłam na niego wkurzona i trochę się bałam, wciąż wydawał mi się niesamowicie seksowny.
- Wolałabym spędzić naszą pierwszą randkę nie przywiązana do krzesła.
- Skąd to niezadowolenie, kochana? Czy nie tego chciałaś? Wiem, że mnie pragniesz, nigdy nie przestałaś.
- Porwałeś mnie! Liczysz na coś więcej po tym, co zrobiłeś? - podszedł bliżej, uśmiechając się.
- Stawiałaś duży opór, a ja zawsze dostaję to, czego chcę. Po lunchu zabieram cię na lotnisko, kupiłem bilety na popołudniowy samolot do Las Vegas. Zabawimy się, zaczniemy nowe życie...
- Skąd wziąłeś na to pieniądze? - zapytałam, póki co ignorując jego dalekosiężne plany.
- Zawarłem umowę z pewnym człowiekiem. Powiedział, że jeśli się ciebie pozbędę, w jakikolwiek sposób, zapłaci mi 10 000000 funtów.
- Uwierzyłeś mu?
- Kotku, sprawdziłem go, mówi prawdę. Nie wnikałem w szczegóły, ale pewnie chodzi mu o twoją pracę. Najwidoczniej uznał cię za wyjątkowo niebezpieczną prawniczkę. Rozumiem go.
- Nie mów do mnie kotku - syknęłam. Lucas złapał mnie za podbródek i przybliżył swoją twarz do mojej.
- Będę mówił, jak chcę. Zobaczysz, kiedy już dostanę te pieniądze, będziesz mnie błagać, żebym z tobą był.
- Żebyś się nie przeliczył.
- Czas na lunch. Spójrz, ten tort zamówiłem specjalnie z myślą o tobie. Ma napisaną lukrem dzisiejszą datę. Zapamiętaj ją, bo właśnie dzisiaj zaczynasz... zaczynamy nowe życie.
- Jesteś nienormalny.
- Przestań! - krzyknął. - Nie chcę na ciebie krzyczeć, ale już nie wiem, jak cię przekonać...
- Chyba zmusić.
- ... do bycia ze mną. Masz mnie kochać, tak jak kiedyś. Potrafisz, bo wciąż coś do mnie czujesz.
- Teraz jedynie obrzydzenie. Wybacz, ale kocham kogoś innego. Niczym mnie nie "przekonasz".
- Jesteś pewna? A ja myślę - oderwał kawałek deski ze starego mostu. - że taki czynnik, jak ból, z pewnością załatwi sprawę.
- Uderzysz kobietę? Uderzysz MNIE?
- Nazwałbym to... pozytywnym bodźcem - zamierzył się, ale nie uderzył. Właśnie w tej chwili usłyszeliśmy głośny ryk silnika motoru. Chwilę potem zobaczyłam ich. Dwóch chłopaków w kaskach. To jednak nie przeszkodziło mi w ich rozpoznaniu.
- Louis! Harry! - krzyknęłam.
- Nie waż się jej tknąć! - zawołał Lou, biegnąc w stronę Lucasa.
- Proszę, proszę, chłopak... w zasadzie już były chłopak Monici... cóż za spotkanie. Właśnie siadaliśmy do lunchu. A ta deska - obrócił kawałek drewna w dłoni. - potrzebowałem jej do perswazji. Monica jest wyjątkowo uparta, nieprawdaż?
- Zrób jej coś, a pożegnasz się z tą twarzą!
- Wiesz, nic mi nie sprawi takiej radości, jak skopanie tyłka temu, który najbardziej utrudnia mi bycie z kobietą mojego życia. Skoro tak się prosisz... - powiedział i ruszył  w stronę Louisa. Tymczasem Harry już był przy mnie i rozwiązywał sznur.
- W samą porę, co? Już dobrze, nic ci nie grozi - szepnął, uwalniając moje ręce. Gdy już mnie oswobodził, mocno go przytuliłam, odczuwając wielką ulgę.
- Wiesz, Lewis...
- Oh, proszę cię. Louis, jestem Louis.
- Czy to ważne? Zupełnie zepsuliście mi mój plan, nie zdążę zabrać Monici na spacer przed odlotem. A jak już dojedziemy... zadowolę ją, jak ty byś nigdy nie potrafił. Jej ciało od dzisiaj należy do mnie.
- Jak śmiesz! - wrzasnął Louisi i uderzył pięścią w twarz chłopaka w garniturze.
- Ty skurwysynu - wydusił zszokowany Lucas i natarł na przeciwnika.
- Harry! - zawołał Louis, unikając ciosu. - zabierz ją stąd!
- Słyszałaś, musimy iść. Proszę, tu się robi niebezpiecznie - powiedział do mnie lokowaty, obserwując walczącego przyjaciela.
- Zwariowałeś? Nie zostawimy go!
- Poradzę sobie! Aaagh! - dostał silnego kopniaka w brzuch. Szybko się jednak poderwał, miał już podbite oko i kilka siniaków na rękach. Mimo to oddawał ze zdwojoną siłą, bardzo imponującą.
- Koniec tej błazenady, niszczę sobie garnitur - Lucas odskoczył w bok i wyciągnął zza marynarki srebrny pistolet. - Wspominałem już, że ten facet dał mi go, w razie, gdyby coś z mojego planu nie wyszło? Jedna kulka. Miała być na Monicę, ale wpakowanie ją w twoją głowę sprawi mi większą radość.
- Chciałeś mnie zabić? - wykrzyknęłam, odwracając jego uwagę. To dało szansę Lou, który rzucił się na niego od tyłu, wytrącając mu broń z ręki. Nierówna dotąd walka przerodziła się w taką jedynie na pięści. Okładali się nimi jak szaleni, wyzywając i grożąc. Wszystko to kręciło się wokół mojej osoby, tak cennej dla Tomlinsona. Obserwatorowi wydawałoby się, że obie strony są we mnie zakochane, ale wiedziałam, że tak nie było. Nagle coś zaczęło się psuć... Louis wyraźnie opadał z sił, tracił przewagę. Lucas załatwił go mocnym ciosem, chłopak padł na deski. Brązowooki dobiegł do pistoletu, szybko przeładował i wycelował.
- Twoje ostatnie życzenie? - zapytał i zaśmiał się złowieszczo. Podniosłam kawałek drewnianej deski, która odłamała się od balustrady, kiedy Harry mnie odwiązywał.
- Tylko jedno: wypierdalaj! - zamachnęłam się, a drewno, lecąc niemal precyzyjnym torem, trafiło prosto w głowę Lucasa. Chłopak jęknął i stracił przytomność.
- Załatwiłaś go - odezwał się Harry. Podbiegliśmy do Louisa i leżącego na ziemi Lucasa. Mój chłopak przez chwilę tylko patrzył mi w oczy, a potem z westchnieniem pochwycił  w objęcia i pocałował. Jak mi tego brakowało...
- Przepraszam, że mnie z tobą nie było. Nigdy więcej, obiecuję. Kocham cię.
- Też cię kocham. Jesteś cały? Walczyłeś dla mnie...
- I zawsze będę.
- Ekhm - chrząknął Harry. Wstałam i uśmiechnęłam się do niego.
- Nie zapomniałam o tobie. Dziękuję, że was tu przywiozłeś. I mnie uwolniłeś.
- Wiesz, nie musiałem - puścił oko. Nie zwróciliśmy uwagi na Lucasa, który odzyskiwał przytomność. Zanim się obejrzeliśmy, stał za mną z zaciśniętą pięścią. To się stało w ułamku sekundy ( i wywołało kolejne déjà vu). Harry odepchnął mnie i przyjął cios na siebie. Runął na barierkę, a stare i spróchniałe drewno zatrzeszczało i połamało się. Poleciał w dół, usłyszeliśmy plusk. A Louis znokautował Lucasa, jednym sprawnym uderzeniem w głowę, pozbawiając go przytomności, tym razem pewnie na dłuższy czas.
- Nie wynurza się, nurkuję tam - powiedziałam i nie pytając o pozwolenie, zrzuciłam buty i wskoczyłam do zimnej wody. Na szczęście ta rzeka nie miała silnych prądów. Rozglądałam się w cichej i ciemnej toni, ale niczego nie widziałam. Wynurzyłam się, byłam tam sama. Spojrzałam w górę, Louis związywał mojego porywacza.
( polecam w tym momencie włączyć to i czytać bardzo wolno, wyobrażając sobie tę chwilę ;) )
- Harry, gdzie jesteś - szepnęłam sama do siebie. Wtedy coś złapało mnie za nogę i wciągnęło pod wodę. Odwróciłam się i zobaczyłam go. Poczułam wtedy coś nieokreślonego, jakbym ujrzała rzecz, której dotąd nie zauważałam. Uśmiechnął się i przytknął palec do ust. Jego bujne włosy falowały, moje również jakby zawisły w chłodnej toni. Moja lejąca się sukienka przypominała wlaną do wody strużkę mleka. Jego ręka delikatnie zbliżyła się do mojej, delikatnie dotknął mojej dłoni, przeszył mnie dreszcz. Podpłynął bliżej, patrząc mi w oczy. Poczułam jego drugą rękę na mojej talii. . Niezauważalnie spletliśmy palce. Był coraz bliżej, czułam ciepło jego ciała. Te oczy, spokojne i takie... nie mogłam. Spojrzałam w górę, rzucając aluzję, że pora się wynurzyć. Zrozumiał, chwycił mnie mocniej i pomógł wypłynąć na powierzchnię. Pierwszy wdech był niesamowity, nigdy nie sądziłam, że powietrze może być tak wspaniałe.
- No, czas najwyższy, ile można siedzieć pod wodą - odezwał się stojący po pas w rzece Louis. Zaraz musiałbym po was nurkować i zamoczyć sobie włosy - zażartował i podpłynął do nas. Wyciągnął mnie, zarzucił mi na ramiona swoją kurtkę. Wdrapaliśmy się z powrotem na most, ale ku naszemu zdziwieniu był zupełnie pusty. Przybyliśmy za późno, na drugiej stronie: Lucas zdążył już odpalić motor. Już nie ważne, jak uwolnił się z uwięzi. Odjechał, a my nie mogliśmy nawet go powstrzymać. Louis wezwał taksówkę, musieliśmy poczekać kilkanaście minut. Usiedliśmy więc na dekach, opierając się o tę całą barierkę. Louis objął mnie, bo trochę drżałam od zimnej kąpieli. Odwróciłam głowę i zerknęłam na Harry'ego. On skierował swój wzrok w moją stronę. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, potem chłopak westchnął i spojrzał w dal. Miałam dziwne wrażenie, że pod wodą wydarzyło się między nami coś ważnego...


No, nawet nie jest tak późno ;) Jest rozdział, nie wiem, czy nie za krótki, ale w gruncie rzeczy całkiem planowy. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Komentujcie ;)
moje gg: 25612098
mój Twitter: @Monika_Mags