sobota, 28 kwietnia 2012

Rozdział 31 cz.1

- Aż tak z nim źle? Uuuh - skrzywiłam się, gdy chłopcy, wzajemnie się przekrzykując, próbowali opisać stan Nialla. Biedak ma zatrucie pokarmowe i siedzi w kiblu all day, all night od przedwczoraj. Louis nie oszczędził mi szczegółów, włącznie z odgłosami, które naprawdę mógł sobie darować. Fajnie jest komuś tak grać na nerwach, sama to często robię, ale jednak być tego ofiarą nie jest już tak miło.
- A mówiłem mu, żeby tyle nie jadł zaraz po przyjeździe. W ogóle, jak on miał czelność zajmować się jedzeniem, skoro mieliśmy do dyspozycji tyle miejscowych atrakcji? - gderał Liam, najwyraźniej odczuwając potrzebę ponownego zaznaczenia swego stanowiska w tej sprawie.
- Powtarzasz się, tatuśku. Dobrze wiesz, że dla Nialla najważniejszą atrakcją w każdym miejscu jest jedzenie.
- Słyszysz, durniu? Nawet ona mówi ci to samo - zaśmiał się Lou, odbierając telefon kumplowi. Po drugiej stronie zrobiło się ciszej. - Wyszedłem z pokoju, strasznie cię zagłuszali. Wiesz, tęsknię. Pusto bez ciebie.
- "Awwww" - pomyślałam. Jaki on jest kochany. - Niedługo wracacie i obiecuję, że będę wyłącznie do twojej dyspozycji.
- Nie będziesz się mogła ode mnie odpędzić ;)
- Nie przeszkadza mi to ;D
- Ej, gołąbeczki, czy inne pierzaste zakochańce - wydarł się Zayn. - Paul ostrzega, że jeżeli tym razem znowu się spóźnimy, nie puści nas nigdzie wieczorem albo ustali godzinę policyjną!
- Popieram go, nie powinniście szaleć - odezwałam się prowokującym tonem.
- Szaleć to ja będę z tobą, jak wrócę - powiedział Louis i się rozłączył. Odłożyłam komórkę na stolik i poszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Żeby zadzwonić do chłopców po południu, musiałam wstać wcześnie rano (klnę na strefy czasowe), a że późno się wczoraj położyłam, mój mózg wysyłał teraz sygnały "spać!".
- Espresso patronum - mruknęłam, wciskając guzik ekspresu do kawy. Jego cichy szum został przerwany dzwonkiem do drzwi. Porządnie zawiązując szlafrok (ostatnio nabyłam beznadziejnego nawyku Harry'ego, a mianowicie łażenia nago, które jest zaskakująco komfortowe), podreptałam do przedpokoju i otworzyłam. Pusto. Wokoło moich krzaczków latały motyle, świeciło poranne słońce: nic nadzwyczajnego. Spuściłam wzrok, a moim oczom ukazało się niewielkie pudełko, pięknie opakowane i przewiązane kokardką. Rozejrzałam się, nie było widać żywej duszy.
- Dobra... - powiedziałam do siebie i podniosłam pakunek. Zupełnie zapominając o swojej kawie, udałam się do salonu, by go otworzyć. W środku była wyrwana z zeszytu kartka, a na niej napisana starannym pismem wiadomość:

"Wiem, że nasza znajomość nie najlepiej się zaczęła i to jest moja wina, ale dużo myślałem... przepraszam, że byłem taki nieczuły i Cię oszukałem, ale to nie było do końca tak, że ja nic nie czułem. Po prostu wtedy z różnych względów nie mogłem,  a Tobie bym tylko zaszkodził. Zobacz, jak daleko zaszłaś, jestem naprawdę z Ciebie dumny. Ale kiedy zobaczyłem Cię wtedy na scenie, zmienioną i pewną siebie... zrozumiałem, że właśnie takiej dziewczyny potrzebuję. Mam nadzieję, że mogę na coś liczyć.

Lucas"

- Kłamca - skomentowałam krótko i podarłam list, po czym wyrzuciłam go do kosza. - Nagle stwierdził, że jednak mnie chce, co za palant! Drugi raz nie dam się nabrać.


- Ładne nogi - wymamrotał Jason, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Dziękuję - odparłam, uśmiechając się do przyjaciela. Dzisiaj zrobiło się niezwykle ciepło, więc postanowiłam założyć krótkie, czarne szorty, jasnoróżową bluzkę z falbankami oraz klasyczne, czarne buty na obcasach, do których przyczepiłam po jednym sztucznym, bladoróżowym kwiatku. Moim znajomym, a w szczególności Jasonowi, ten elegancki zestaw bardzo się spodobał. Chwalili także fryzurę, choć nie była jakaś nadzwyczajna: zwyczajnie spięłam włosy w wysoki kucyk. Szłam właśnie na łacinę, kiedy ktoś chwycił mnie za ramię. Odwróciłam się, stając twarzą w twarz z Lucasem.
- Cudnie wyglądasz. Powinnaś częściej się tak czesać.
- Daj mi spokój, spieszę się. Trzeba było parę lat temu - ruszyłam w stronę sali, zostawiając chłopaka za sobą.
- Nie martw się, jeszcze się zobaczymy! Przepisałem się tu, dokończę studia blisko ciebie - zawołał.
- Nie dość, że idiota, to jeszcze świr, normalnie świr - szepnęłam do Alyssy, ciągnąc ją za sobą. Wkurzyłam się, a na wykładzie nie mogłam się skupić. Ciekawe, jak napiszę ten esej...

 - O co mu znów chodzi? Czy on nie zdaje sobie sprawy, ile krzywdy ci wyrządził? - zastanawiała się głośno Claudia, stukając swoimi niebotycznie wysokimi szpilkami o kafelki w damskiej łazience. Spojrzałam na swoje odbicie w lutrze, byłam niezdrowo blada i trochę kręciło mi się w głowie. Tak, nienawidzę Lucasa i mu nie wierzę. Ale wciąż na mnie w jakiś sposób działa, te jego oczy i uśmiech... przerażające.
- "Koszmar z ulicy Wiązów"... - uśmiechnęłam się pod nosem. Claudia spojrzała na mnie.
- Co?
- Bo to jest jak sen. Ale pora stawić czoła Freddy'emu Kruegerowi i się obudzić.
- Powiedzmy, że cię zrozumiałam. Jak zamierzasz pokonać demona?
- Nie dając mu satysfakcji. Widzisz, on wciąż uważa, że może mnie zdobyć. Otóż nie - podsumowałam, czując się odrobinę pewniej. Jeśli będę wyglądać na opanowaną i zdecydowaną, w końcu taka się stanę. Tak twierdzi Alyssa, a to mądra dziewczyna. Udziela porad psychologicznych chyba całemu kampusowi. Miałam mieć jeszcze zajęcia z retoryki (sztuka publicznego przemawiania), ale kobieta, która je prowadziła, dostała silnego ataku alergicznego (pyłki) i musiała je odwołać. Poszłam więc na przystanek autobusowy, bo akurat nie brałam tego dnia samochodu. Było tak ciepło i słonecznie, że chciałam się trochę przejść.W połowie drogi usłyszałam, że ktoś mnie woła. Nie był to oczywiście nikt inny, tylko Lucas. Wywróciłam oczami i zignorowałam chłopaka, przyspieszając kroku. Niestety, dogonił mnie.
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że mnie unikasz - zaczął, irytując mnie na dzień dobry.
- No właśnie. Nie znasz mnie, a ja faktycznie staram się być jak najdalej od ciebie.
- Oj, wiem, jaka jesteś.
- Mój ulubiony kwiat?
- Yyy - zawahał się, szukając w mózgu informacji. Zacisnęłam usta. - Pewnie róża, równie piękna, co ty.
- Ale róże mają też kolce. Nie lubię róż, są zbyt pyszne. Ale byłeś blisko.
- Serio?
- Nie.
- Zapomnij o tamtym, zacznijmy od nowa. Zobacz, teraz jesteś znana, masz pieniądze, dom...
- Aha, czyli o to ci chodzi? Chcesz poprawić sobie reputację, spotykając się ze mną?
- Nieee, nie to miałem... źle się wyraziłem. Chodzi mi o to, że pasuję do twojego świata. Do ciebie.
- Mój autobus. Bywaj - ucięłam rozmowę i wskoczyłam do pojazdu. Usiadłam daleko i wbiłam wzrok w przeciwległą szybę.
Pogoda się zbuntowała i pod wieczór rozszalała się burza. Pioruny trzaskały, deszcz lał się strumieniami. Brzdąkałam sobie w salonie na gitarze, grając jakąś bliżej nieokreśloną melodię. Dźwięk sms'a wyrwał mnie z zamyślenia.
Od: Hugh Grottman
"Nie wiem, czy wiesz, ale pod twoimi drzwiami od jakiś trzech godzin sterczy młody mężczyzna. Może powinnaś go wpuścić, zanim przemoknie do suchej nitki?"
Odpisałam: "Dziękuję za informację. Miło, ze Pan poświęca tyle czasu na obserwowanie mojego domu ;)" i podeszłam do judasza. Nie byłam specjalnie zaskoczona, widząc Lucasa. Nie zamierzałam go jednak wpuszczać. Skoro chce mu się stać na deszczu, to niech sobie stoi. Wróciłam do swojej gitary, grałam sobie godzinkę, potem zjadłam kolację i poszukałam trochę informacji do eseju. Dostałam kolejny sms.
Od: Hugh Grottman
"Musisz naprawdę nie lubić tego gościa. Ale on nawet się z miejsca nie ruszył. Albo mi się wydaje, albo postanowił przenocować na Twojej wycieraczce..."
Najciszej, jak mogłam, otworzyłam drzwi i zobaczyłam śpiącego Lucasa. Chłód na zewnątrz był przejmujący. Nie miałam serca go tak zostawić.
- Ahh, co ja wyprawiam - uklękłam przy chłopaku i delikatnie nim potrząsnęłam. - Hej, obudź się!
- Cco? - spojrzał na mnie ogłupiałym wzrokiem. - Monica, jak miło cię widzieć.
- Nie gadaj, właź do środka. Jeszcze mnie oskarżysz o narażenie zdrowia. Co ci strzeliło do głowy?
- Zależy mi na tobie. Bardziej, niż przypuszczasz - posłał zniewalający uśmiech, wieszając skórzaną kurtkę na wieszaku.
- Hmm, wszystko pomnożone przez zero to nadal zero.
- Wiem, że dobrze trafia do ciebie muzyka, przygotowałem coś...
- To musiał być dla ciebie heroiczny wyczyn.
- Pomyślałem o jakiejś piosence tego zespołu, który lubisz. Specjalnie dla ciebie nauczyłem się śpiewać wszystkich, chciałem teraz przekonać cię "Moments"...
- Mam lepszy pomysł - chwyciłam gitarę i uśmiechnęłam się perfidnie. Zobaczmy ten utwór. Ja zaczynam.
- Dobrze. Cokolwiek chcesz.
- Now that you can't have me
You suddenly want me
Now that I'm with somebody else
You tell me you love me - jego mina była rozbrajająca. Chyba nie tego się spodziewał.
- I slept on your doorstep
Begging for one chance - okazał się mieć całkiem niezły wokal.
- Now that I finally moved on
You say that you miss me all along
 Who do you think you are?
- Who do you think I am?
You only loved to see me breaking
- You only want me cause I'm taken
You don't really want my heart
No, you just like to know you can - wyżywałam się na nim tą piosenką, która idealnie nadawała się do sytuacji. Widzisz, Lucasie, ile może muzyka?
- Still be the one who gets it breaking
- You only want me when I'm taken
You're messing with my head
- Girl that's what you do best
- Saying there's nothing you won't do
To get me to say yes
- You're impossible to resist
But I wouldn't bet your heart on it
- It's like I'm finally awake
And you're just a beautiful mistake
Who do you think you are?
- Who do you think I am?
You only loved to see me breaking
- You only want me cause I'm taken
You don't really want my heart
No, you just like to know you can
- Still be the one who gets it breaking 
- You only want me when I'm taken
Thank you for showing me
Who you are underneath
Thank you I don't need
Another heartless misery
You think I'm doing this to make you jealous
And I know that you hate to hear this
But this is not about you anymore - gdyby Lucas miał serce, z pewnością bym mu je tymi słowami złamała. Ale to moje serce cierpiało przez te wszystkie lata i nie zapomnę mu tego.
- Who do you think you are
Who do you think I am
You only loved to see me breaking - bronił się chłopak, ale wyczerpywała mu się amunicja. Trafiłam.
- You only want me cause I'm taken
You don't really want my heart
No, you just like to know you can
Still be the one who gets it breaking
You only want me when I'm taken
- Monica, proszę...
- Now that you can't have me
You suddenly want me...
- Tak, chcę ciebie! Daj mi szansę!
- Jestem z Louisem, spóźniłeś się. Nie ma już ciebie, rozumiesz? Skrzywdziłeś mnie, nienawidzę cię za to.
- Fajnie - warknął, a w jego oczach pociemniało tak, że stały się niemal czarne. - Jesteś uparta, ale ja też. Zobaczysz, jeszcze będziemy razem.
- Nie chcę - odpowiedziałam oschle, a on zrobił krok w moim kierunku. Myślałam, że mnie uderzy, ale tylko przejechał drżącą dłonią po moim policzku. Drzwi trzasnęły, a mnie przeszył nieprzyjemny dreszcz. Nie mogłam zadzwonić do chłopaków, więc wybrałam numer Claudii i wszystko jej opowiedziałam.
- Nie bój się, kochanie. Po prostu go olej, tak jak mówiłaś. Zniechęci się, jak nie zobaczy efektów.
- Pewnie masz rację... zadzwonię jutro do Liama. Nie powinnam mieć przed nimi sekretów, a jemu zawsze wszystko mówię. Może mi coś poradzi.
- Tak sądzę, dobra myśl. Słuchaj, muszę kończyć, jutro mam wcześnie rano przymiarkę na pokaz.
- A tak, pamiętam. Oczywiście, że przyjdę. Dobranoc - dotknęłam czerwonej słuchawki, odłożyłam telefon na szafkę nocną. Wzięłam długi prysznic, zaciągałam się głęboko parą wodną. Chciałam uciec, uciec chociaż umysłem od tej sprawy z Lucasem. Czemu nie mogłam zaznać spokoju przez dłuższy czas? Zawsze przydarzało się coś niedobrego, co wszystkie dobre rzeczy spychało na drugi plan. Przyłożyłam głowę do poduszki i czekałam na sen.

*

W hotelu było cicho, co świadczyło tylko o jednym: zmęczeni wywiadami i zdjęciami chłopcy poszli spać. No, z wyjątkiem tego jednego, najcichszego i chyba najpoważniejszego, którego inni goście lubili najbardziej (bo najmniej im przeszkadzał). Sen nie chciał przyjść, chociaż Liam był wykończony. Nudziło mu się w pokoju, więc wyszedł na taras. Słońce przymierzało się do zanurzenia w oceanie, łagodna, ciepła bryza owiewała twarz i nagie ramiona chłopaka. Po raz kolejny spojrzał na ekran komórki, bezczelnie czysty i czarny. Naszła go ochota, żeby zadzwonić do rodziców, ale przypomniał sobie, że o tej godzinie (czasu londyńskiego, oczywiście) są w pracy i nie mogą rozmawiać ze swoim sławnym synem. Zrezygnowany zawrócił więc w stronę wejścia, w tym samym momencie jednak telefon zaczął wibrować.
- Liam...? - w jej głosie wyczuł niepokój.
- Monica? Co się stało? - spytał, pozwalając jej wyjaśnić.
- Staram się o tym nie myśleć, ale nie z takimi miałam do czynienia i naprawdę nie wiem, czy powinnam się bać. Powinnam?
- Nie martw się. Niedługo wracamy, a do tego czasu... uważaj na siebie. Wszystko będzie dobrze.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłam moim telefonem.
- Ależ skąd, nawet chciałem z kimś porozmawiać. I dobrze usłyszeć twój głos. Jestem z tobą myślami.
- Liam?
- Mhm?
- Śpij dobrze. I pozdrów wszystkich.
- Dobrze, Leslie - tylko on używał czasem jej drugiego imienia. Wydawało mu się, że jakkolwiek ją nazwie, zawsze będzie to do niej pasowało. Jakby była zupełnie idealna. Rozłączył się i przejechał dłonią po twarzy. Uspokajał ją, ale sam do końca w to nie wierzył. Podobnie, jak Monica, miewał niezawodną intuicję, która teraz podpowiadała mu "ona jest w niebezpieczeństwie". Z pokoju dobiegł go dźwięk dzwonka komórki Nialla. Blondyn zleciał z łózka z jękiem i sięgnął odebrać.
- Kochanie, mów spokojniej, bo nie łapię. Hmm? Ja o niczym nie wiem. Liaaaam? - krzyknął, budząc resztę śpiących królewiczów.
- Taaak?
- Dzwoniła do ciebie Monica? Claudia się pyta, a ja nie wiem nawet, o co chodzi.
- A o co chodzi? - zainteresował się Louis.
- Coś się stało? - zapytał przejęty Harry, nie próbował nawet tego przejęcia ukryć. Zayn jak zwykle nie okazywał żadnych specjalnych emocji, ale również wstał i spojrzał na stojącego w drzwiach przyjaciela.
- Może powiem to tak: ten cały Lucas ją nagabuje, ona się boi, a ja mam złe przeczucia. Wyjaśnię wam w samolocie.
- Ale wracamy dopiero za dwa dni - odezwał się Niall. Z głośnika telefonu usłyszeli Claudię:
- Jej się może coś stać, ten chłopak jest nienormalny! Louis, ona ci mówiła wszystko! Mówiła ci, ty wiesz!
- Jeśli jest aż tak źle, jak twierdzicie, to wylatuję teraz, zaraz - powiedział Tomlinson, chwytając za swoją walizkę. Liam zatrzymał go gestem.
- Lecimy wszyscy. Pozostałych wywiadów możemy udzielić telefonicznie. Monica liczy na nas wszystkich jednakowo, jesteśmy jej przyjaciółmi. Pokażmy, że nimi jesteśmy. NAPRAWDĘ mam złe przeczucia - rzekł Liam, przełykając ślinę. Chociaż to nie od nich zależało, zostawili dziewczynę samą w najmniej odpowiednim momencie. Kiedy ich potrzebowała, nie było ich. Trzeba raz na zawsze posprzątać ten syf, który zrobiło jej parę wstrętnych osób.


Późny ten wieczór, ale jeszcze nie noc. Witam Was ponownie po dość długiej przerwie. Mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy. Przepraszam za wszystkie głupie zdania i błędy. Walnęłam fabułę jak Sienkiewicz w "Krzyżakach" i musiałam podzielić rozdział na części. Ale to nie pierwszy raz ;) Komentujcie ;*

czwartek, 5 kwietnia 2012

Rozdział 30 cz. 2

- Monica, telefon dzwoni! - zawołał z dołu Jason. Z ciężkim westchnieniem wstałam z łóżka, przeciągnęłam się, bo byłam obolała od uderzeń tych psychofanek, i potruchtałam do salonu, gdzie znajdował się mój stacjonarny.
- Słucham? - odezwałam się do słuchawki. Zazwyczaj nikt z moich znajomych nie dzwoni na domowy.
- Kochanie, miło cię słyszeć. Nie odbierałaś komórki - usłyszałam głos Louisa. Pacnęłam się ręką w czoło.
- No tak, zapomniałam jej podłączyć do ładowarki, przepraszam. Co słychać?
- Wszystko w jak najlepszym porządku. Za to u ciebie z pewnością coś się działo...
- Co? Skąd wiesz? - zdumiałam się, spoglądając na Jasona. Ten wzruszył ramionami na znak, że on nic nie powiedział. - Musiałam wezwać policję, zrobiło się niebezpiecznie.
- Zaraz, chwila, że jak? - niemal krzyknął Lou. - Monica, to był tylko prima aprilisowy żart, przecież nic się nie stało! Głupi list i papier toaletowy na krzakach, sam to wymyśliłem.
- To TY napisałeś ten list z pogróżkami? - tym razem to ja zgłupiałam. - I oprócz papieru ktoś wymazał mi okna jajkami i farbą. No i te napisy...
- List z pogróżkami? W życiu bym czegoś takiego nie zrobił, przecież to w ogóle nie jest śmieszne. Ode mnie był ten bez sensu. Najwyraźniej ktoś jeszcze postanowił ci zrobić psikusa i zepsuł mój żart. Tylko ten ktoś za grosz nie ma poczucia humoru.
- Przez to, że ktoś nakłamał gazetom i wydano przykre artykuły o mnie, psychofanki zaczęły mi grozić i robić świństwa. Zbiły mi szybę, celując kamieniem w moją głowę, a dzisiaj złapały mnie i pobiły. Policja ich szuka.
- Żałuję, że przez tę trasę nie mogę być na bieżąco z newsami. Zaraz się dowiem, o co chodzi i postaram się pomóc. Mam nadzieję, że nic ci nie jest? Mam przyjechać?
- Nie, jest ze mną Jason, dam radę. Dokończcie trasę, niedługo się zobaczymy.
- Będę musiał mu podziękować. I chyba coś zrobię tym dziewczynom... nie będą mi cię tu zastraszać! Paa - rozłączył się, pewnie spieszył się na próbę.
- Stwierdziłem, że wkurza mnie Prima Aprilis - odezwał się Jason, popijając kawę. - Nie wiesz już, co jest żartem, a co serio.

Policja szybko złapała tę piątkę. Wystraszone wyznały całą prawdę, włącznie z głównym mózgiem akcji, czyli Victorią. To ona dała informacje gazetom, a także zaplanowała akt zemsty na rzekomej "niszczycielce serc i zespołów". A zapowiadało się tak pięknie... ostatni raz zobaczę ją na sali sądowej, gdzie ogłoszony zostanie wyrok. No cóż, w końcu dosięgła ją ręka sprawiedliwości i więcej nie będziemy musieli się z nią użerać. Szkoda, że wybrała taką drogę, ale ludzie często błądzą. Może pobyt w celi nauczy jej, jak być tzw. dobrym obywatelem.
Byłam następnego dnia wieczorem w mieszkaniu Meg, chciałam z nią porozmawiać. Zostało kilkanaście godzin do przyjazdu chłopców, dziewczyna denerwowała się. Zabrałam ją do Nando's, żeby odciągnąć ją od rzeczy przypominających jej o Zaynie. Paradoksalnie w jednej z ulubionych knajpek zespołu nie wyczuwałyśmy jego osoby. Przyjemny zgiełk, stoliki, rozmowy, jedzonko. Skutecznie odwracały uwagę od dławiących problemów.
- Byłam u lekarza, mniej więcej określił datę poczęcia - zaczęła Meg, wgryzając się w swoją zapiekankę. Spojrzałam na nią z lekkim zdziwieniem.
- Zamierzasz szukać biologicznego ojca?
- Nie... to znaczy, w sumie to wolałabym wiedzieć. Kilku z moich ekhm... klientów zapamiętałam. Teraz jest większa szansa, że któryś nim jest. Głupia ta sytuacja, nie tak wyobrażałam sobie zajście w ciążę i pierwsze dziecko. Odsłoń mi telewizor, lecą wiadomości - powiedziała, a ja przesunęłam się na krześle i odwróciłam w stronę wiszącego na ścianie ekranu. Prezenterka podawała właśnie informację, że jakiś czas temu z więzienia uciekł niebezpieczny morderca, którego poprzednim razem FBI ścigało przez prawie dwa lata. Kobieta zaleciła szczególną ostrożność przy wieczornych spacerach, a także podała numer, na który można było dzwonić, podając informacje. Na moment ukazano jego fotografię: chłodne, niebieskie oczy, przerzedzone, jasne włosy i charakterystyczna blizna na prawym policzku, przypominająca trochę płetwę wieloryba. Meg niespodziewanie ścisnęła moją rękę, spojrzałam więc na nią. Była blada jak ściana, na czoło wystąpiły kropelki potu.
- Monica, to może być on... - wyszeptała.

*

Tymczasem w dwóch różnych miejscach, dwóch nieznających się nawzajem mężczyzn myślało o tym samym: dziewczynie. Młodszy przewrócił się na drugi bok, a jego łóżko zaskrzypiało. Kolejną noc myślał o NIEJ, nie mógł przez to spać. Tak bardzo jej pragnął, uświadomił to sobie tamtej nocy. To ONA miała nadać sens jego życiu, na nią czekał, ona była mu przeznaczona. Czemu wcześniej tego nie zauważył? Może nie była jeszcze pora... Teraz czuł, że musi ją mieć. A on zawsze dostaje czego chce.
- Ona będzie moja - mruknął do siebie, przymykając oczy. Od razu pojawiła się jej twarz...

- Tak myślę. Nie wiem, ale ją znajdę. Spokojnie, posprzątam to - warknął do telefonu starszy. Zgoda, spieprzył, jego wina. Ale po co od razu tak się denerwować? Nie przemyślał sprawy, mógł JĄ zaciukać na miejscu, jak tylko skończyli. Teraz głupia mogła go wydać, a to ułatwiłoby poszukiwania. Jednak dziwka to niezbyt wiarygodne źródło. Największym problemem było to, że mógł jej niechcący zrobić dziecko. O ile ją zabiłby bez mrugnięcia okiem, własnego syna czy córki wolał nie pozbawiać życia. Miał dylemat, nie był do końca pewny, czy ona jest teraz z nim w ciąży, czy nie. Przez jedną dziewczynę miał runąć jego misterny plan skoku na bank angielski, a on sam mógł stracić głowę (jak głosiła zawarta między nim a Organizacją umowa). Coś trzeba było zrobić w tej sprawie...
- Ona będzie moja - warknął cicho i zamknął na chwilę oczy. Od razu pojawiła się jej twarz...


Wybaczcie, że takie krótkie, ale dowiedziałam się, że być może będziemy musieli się przeprowadzić, a ja zostawię wszystkich znajomych... właśnie się załamałam, nie dam rady napisać nic więcej. Po świętach okaże się, czy to pewne, do tego czasu myślę o egzaminach i staram się normalnie żyć. ;(

środa, 4 kwietnia 2012

Rozdział 30 cz. 1

Przepychałam się w gąszczu ludzkich rąk i nóg, by stanąć bliżej sceny. Starając się uniknąć ciosów nieuważnych i rozentuzjazmowanych nastolatek, które machały dziko ogromnymi transparentami, wreszcie udało mi się dojść do barierki. Co prawda Louis proponował mi przepustkę za kulisy, ale wolałam doświadczyć ich występu z perspektywy przeciętnej, nowojorskiej fanki. Tak, byłam w Nowym Jorku, chłopcy postanowili mnie sprowadzić na trochę, bo doskwierał im brak bliskich. Claudia miała przyjechać zraz po sobotniej sesji zdjęciowej (wiosenna kolekcja Stelli McCartney). Oparłam dłonie na zimnym metalu w samą porę, bo sekundę później zgasły wszystkie światła i zapanowały iście egipskie, jak na Nowy Jork, ciemności. Jeśli ktoś postanowił zmienić teraz miejsce, musiał się liczyć z niebezpieczeństwem zostania znokautowanym przez dziewczyny, które zamiast ucichnąć i wyczekiwać na swój zespół, zaczęły piszczeć jeszcze głośniej.
- Nowy Jork, jesteście tam? - usłyszałam jak zwykle ciepły głos Liama. Po tych słowach fanki przekroczyły bezpieczny poziom decybeli, a mi nie pozostawało nic innego, jak zatkanie uszu. Zignorowałam pełne zdziwienia spojrzenia stojących najbliżej nastolatek.
- A jesteście gotowi? - tym razem odezwał się Harry, a moje uszy aż skuliły się z bólu. Wrzask, będący odezwą na to (bardzo retoryczne, z resztą) pytanie, był tak głośny, że odgłos startującego samolotu wydawał się muzyką relaksacyjną. Nie wliczając kilku innych koncertów One Direction, kiedy to byłam za o wiele cichszymi kulisami, ostatni koncert na jakim miałam okazję być, był występem jakiejś miejscowej kapeli. Wszystko działo się w niewielkim, ale przytulnym barze i to był pierwszy, jak również ostatni raz, kiedy byłam na koncercie jako widz, a nie VIP. Widownia liczyła wtedy około 20 osób, więc mój aparat słuchowy mógł czuć się bezpiecznie. To, co działo się tutaj było prawdziwą rzeźną.
- Zróbcie hałas dla...
- O nie, tylko nie to - jęknęłam.
- One Direction! - krzyknął tajemniczy głos, którego nie rozpoznałam. Uczepiłam się barierki, bo stojące za mną fanki wpadły w jakiś amok, który uznałam za mocno przesadzony. Rozległa się muzyka, na scenę wbiegli chłopcy. Louis odnalazł mnie wzrokiem i puścił oko, które odebrałam pewnie nie tylko ja, ale i cały mój sektor. Zaczęli śpiewać, muszę przyznać, że z widowni wszystko to inaczej brzmi. Na pewno gorzej słychać, bo wszyscy się drą. Koncert przebiegał pomyślnie, zmienili trochę kolejność wykonywania utworów, ale nikomu to nie przeszkadzało. Jako ostatni zaśpiewali "Moments", który jest drugim w kolejności moim ulubionym. Piosenka wyszła nieziemsko, zauważyłam, że Zayn i Niall bardzo się podszkolili i brzmią zdecydowanie lepiej, niż na początku trasy. Ich głosy są pewniejsze, a blondynek wreszcie poprawnie używa płuc i wyciąga wszystko jak należy.
- Before you leave me todaaaay - ostatni wers piosenki i koncert dobiegł końca. Chłopcy zrobili zbiorowy uścisk, machając fanom. Byli naprawdę zmęczeni, chociaż wyglądali na odświeżonych (te zakulisowe triki!).
- Zanim na dobre się z wami pożegnamy, chcielibyśmy zaprosić na scenę pewną osobę - powiedział Liam, uśmiechając się do mnie. Spiorunowałam go wzrokiem. - Monica, podejdź tu na chwilę - poprosił, a tłum rozkrzyczał się i poruszył. Do przodu wystąpiły wszystkie obecne Monici, to było trochę nieprzemyślane wezwanie. Louis szybko sprostował:
- Monica Leslie Whister proszona na scenę.
- Ale już! - wtrącił się Niall, a potem zarechotał, bo Zayn spojrzał się na niego z głupią miną. Ochroniarz umożliwił mi przedostanie się przez barierkę i po chwili szłam w kierunku moich przyjaciół. Czułam na sobie zazdrosne spojrzenia fanek, które znały mnie już jako dobrą znajomą zespołu i wielką szczęściarę.
- Chciałem wam coś ogłosić - zaczął Lou, chwytając moją dłoń. To było odważne z jego strony. - Poznajcie moją dziewczynę - wyszczerzył się w uśmiechu, ale widziałam, że był spięty. Przyznanie się na scenie do skończenia ze statusem singla przez kogoś takiego, jak Louis Tomlinson to wstąpienie na pole minowe z zawiązanymi oczami. Wstrzymałam oddech, wyczekując reakcji paru setek zakochanych w 1D osób.
- Gratulacje! - krzyknął ktoś, a piątka chłopaków oraz ja odetchnęliśmy z ulgą. Po chwili dało się słyszeć brawa i okrzyki uznania, a z męskiej części publiczności - gwizdy.
- Ej, ona teraz jest moja, proszę mi tu nie gwizdać, bo się robię zazdrosny - zażartował Lou. Chłopcy kolejno mnie uściskali i poklepali przyjaciela po plecach. Zeszliśmy ze sceny w aurze oklasków i ochoczych: gorzko, gorzko! Byliśmy już prawie za kulisami, kiedy Louis spojrzał się na mnie, jakby coś knuł.
- No bez przesady - zaśmiałam się, bo dobrze wiedziałam, co ten wariat zamierza zrobić. Opór był jednak bezcelowy, chłopak jednym sprawnym ruchem porwał mnie na ręce i zaniósł z powrotem na scenę, by potem ku uciesze tłumu (i dziesiątki reporterów) pocałować.
- To taka rekompensata za tę męczącą podróż, jaką odbyłaś - szepnął mi do ucha, kiedy szliśmy wąskim korytarzykiem do garderoby.
- Nie była męcząca.
- No to tak bez okazji. Miałem na to szaleńczą ochotę.

Musiałam wrócić wcześniej, bo zbliżał się egzamin z historii i wolałam się trochę pouczyć. Amerykańskie tabloidy huczały od śmiesznych plotek o mnie i Lou, ale przeważały ozdobione zdjęciami pocałunku artykuły, w których wyrażano aprobatę naszego związku i stwierdzano, że świetnie do siebie pasujemy. Spodziewałam się więc podobnej sytuacji w Wielkiej Brytanii, ale spotkało mnie zaskoczenie. Pierwszą rzeczą, która mi w tym wszystkim nie pasowała, był mail od szefa z The Times, w którym poprosił mnie o niezwłoczne stawienie się w jego gabinecie zaraz po powrocie, bo muszę mu wytłumaczyć, co oznaczają te artykuły. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić, nie miałam okazji zobaczyć jeszcze żadnej "naszej" gazety, bo moja blackberry się rozładowała w samolocie, a w Nowym Jorku zrobiłam sobie przerwę od technicznych wynalazków, które i tak mnie tam otaczały. Zupełnie niedoinformowana pojechałam więc do redakcji. Gdy weszłam do środka, wszyscy zmierzyli mnie pełnym niechęci wzrokiem. Wszystko to bardzo mi się nie podobało, ze ściśniętym gardłem weszłam do gabinetu szefa. Stał za biurkiem, na którym rozłożone były popularne brytyjskie gazety i kilka chętnie czytanych szmatławców. Byłam na każdej z okładek lub pierwszych stron.
- "Czy to przez nią One Direction się rozpadnie?" - przeczytał jeden z tytułów. - "Oto dziewczyna, która złamała Harry'emu serce!". Albo to: "Koniec One Direction - oto winowajczyni". Możesz mi, moja droga, wyjaśnić, co TO jest? - dźgnął palcem w stosik.
- Nie rozumiem, skąd te plotki o rozpadzie zespołu? - spytałam, uginając się pod jego spojrzeniem.
- Ktoś poinformował wszystkie czasopisma tuż po twoim wyjeździe, że złamałaś serce Harry'emu, umawiając się w Walentynki z tym całym Tomlinsonem. Podobno chłopak załamał się, pokłócił z nimi, a kiedy ogłosiliście publicznie swój związek, podjął próbę samobójczą. Na tym zdjęciu wygląda, jakby płakał.
- Szefie, to są wyssane z palca brednie! Ja nawet nie umawiałam się z Harrym, a wtedy on nie płakał, tylko oczy mu łzawiły od tego dymu spod sceny. Nic się nie dzieje w zespole, to wszystko to steka bzdur.
- Monico, jesteś zaufaną pracownicą i świetną felietonistką, ale ta sprawa robi ci fatalną opinię. W dodatku może na tym ucierpieć całe The Times, bo my jako jedyni nie opublikowaliśmy niczego na ten temat. Tracimy wiarygodność, a to niedobrze. Jeśli do następnego tygodnia nie wyjaśnicie tego, będę musiał cię zwolnić, dla dobra gazety. Przykro mi.
- Rozumiem. Postaram się wszystko sprostować.
- Na sobotę napisz mi artykuł o Invisible Children i KONY 2012. Ma być obszerny i wnikliwy.
- Oczywiście. Do widzenia - powiedziałam i wyszłam. Po drodze kupiłam parę gazet, z których dowiedziałam się bardzo przykrych i zupełnie nieprawdziwych informacji o mnie. Jakiś gówniany młodzieżowy magazyn zrobił ze mnie taką wywłokę, że aż mi szczęka opadła. Najgorsze, że ludzie bezwzględnie w to uwierzyli, a przynajmniej tak sądziłam. Zaszyłam się w domu i zaczęłam się uczyć. Gdy przyszłam na uczelnię, czułam na sobie nienawistne spojrzenia studentek (może miałam tylko takie wrażenie...). Spotkałam na korytarzu Victorię, na mój widok zrobiła usta w podkówkę i podeszła mnie przytulić.
- O ty biedna, widziałam te straszne artykuły. Ale nie przejmuj się, my znamy prawdę i wszystko się ułoży.
- Ale nie rozumiem, kto w ogóle miał informacje o mojej randce z Lou i kto wiedział, że Harry mnie... no wiesz... - zerknęłam na nią, ona potrząsnęła głową.
- Nie mam pojęcia, ale to był chwyt poniżej pasa.
- Idealnie wredne wykorzystanie sytuacji i tego, że cię nie było - usłyszałam za sobą głos Alyssy.
- Chłopcy wracają we wtorek, po gali. Wyjaśnimy to. Publicznie - oznajmiłam z zaciętą miną. Wieczór tego i przedpołudnie następnego dnia spędziłam na zbieraniu materiałów i redagowaniu artykułu. Po południu próbowałam skontaktować się z Meg, ale odzywała się automatyczna sekretarka. Na szczęście oddzwoniła koło piątej po południu i zapewniła, że wszystko w porządku, była w pracy. Korzystając ze znajomości załatwiłam jej robotę w kawiarni, bo akurat zwolniło się jedno miejsce. Powiedziałam, że absolutnie się nie zgadzam, by dalej zajmowała się "dawaniem dupy". Na szczęście nie robiła problemów i bez gadania przyjęła tę posadę.
Niedzielny poranek był ciężki, do późna w nocy pisałam. Przetarłam zmęczone oczy, ziewnęłam szeroko i zwlokłam się z łóżka. Na pół przytomna zeszłam na dół, do kuchni. Jak zawsze najpierw podeszłam odsłonić rolety. Jednak moim oczom nie ukazał się piękny jak zawsze widok mojej ulicy. Szyby upstrzone były w zaschniętych, rozbitych jajkach i farbie. Czyżbym była wczoraj tak pochłonięta pracą lub tak twardo spałam, że nie usłyszałam, jak walą mi jajkami w okna? Otworzyłam drzwi wejściowe, a na moją głowę wylało się wiadro zimnej wody. Wrzasnęłam, a potem zatrzęsłam się z zimna, bo okropnie wiało. Zauważyłam, że ktoś zostawił list obok wycieraczki, podniosłam go więc i zaniosłam na kuchenny blat. Poszłam się przebrać, chwilę potem przygotowywałam sobie kakao i kanapki z masłem orzechowym, próbując otworzyć kopertę.
Ugryzłam kawałek chleba i zaczęłam czytać: "Od początku wiedziałyśmy, że ty zła kobieta jesteś, siła nieczysta! Odkryłyśmy Twój sekret, jesteś czarownicą..." czytałam dalej, z coraz większym niedowierzaniem i rozbawieniem. A to dopiero historia. Postanowiłam nie brać tego zbyt poważnie, przeczekać ten związany z plotkami cyrk w spokoju.
- Ale najpierw pościągam ten papier toaletowy z krzaczków - mruknęłam sama do siebie i w tym momencie usłyszałam brzęk tłuczonego szkła, a sporej wielkości kamień przemknął kilka centymetrów od mojej głowy. Spojrzałam na rozbitą w drobny mak szybę, przez powstałą dziurę przedostawał się poranny chłód. Teraz zaczęłam się bać. Czyżby list został napisany jakimś dziwacznym szyfrem i tak naprawdę był listem z pogróżkami? Zadzwoniłam po firmę, która obiecała przyjechać za pół godziny i wstawić nową szybę. Dobrze, że miałam ubezpieczony od aktów wandalizmu dom. Naprawianie szkody kosztowało mnie kilku godzin, ze względu na konieczność nadzorowania ekipy. Musiałam jeszcze dodatkowo umyć te okna. Później pojechałam tylko do sklepu po zakupy i do knajpki po kurczaka curry na wynos, bo jakoś nie miałam ani nastroju ani chęci na gotowanie. Zbliżając się moim smukłym mercedesem do willi mina rzedła mi coraz bardziej, a i tak nie byłam zbytnio uśmiechnięta. W ogrodzie ktoś poustawiał mnóstwo transparentów z napisami "dziwka", "suka', "szmata' itp. Okna były wymazane jakąś lepką mazią, a na wycieraczce czekała kolejna koperta. Tym razem list napisany był w jasny i dobitny sposób: "Jesteś samolubną, głupią dziwką, przez ciebie możemy stracić naszych chłopców (...) Nie darujemy ci tego, co zrobiłaś Harry'emu. Zerwij z Louisem i znikaj z miasta, bo obiecujemy, że długo nie pożyjesz. Wiemy więcej, niż myślisz (...) nigdy nie zadziera się z Directionerkami, szmato!". Tak, to bez wątpienia były pogróżki i nie miałam wątpliwości, że te same osoby są odpowiedzialne za wybicie szyby. Zmroziło mnie, gdy zdałam sobie sprawę, że kamień był wycelowany w moją głowę. Nie mogłam zadzwonić do Lou, bo był u nich środek nocy, ale ściągnęłam do domu Jasona, bo nie czułam się bezpiecznie. Zgodził się nawet u mnie nocować, przyjechał w mgnieniu oka. W nocy prawie nie spałam, obserwowałam okolicę, czy aby nikt nie zamierza wtargnąć mi do domu czy coś w tym rodzaju. Następnego dnia pojechaliśmy rano na uczelnię jego samochodem (albo rzęchochodem, jak ja nazywam jego autko), musiałam więc wrócić autobusem. Wysiadłam na przystanku i poszłam ulicą w kierunku domu.
- Brać ją! - usłyszałam nagle, a z krzaków wyskoczyła piątka dziewczyn i rzuciła się na mnie. Dwie przytrzymały mnie, a pozostałe trzy uderzały w twarz, kopały z całej siły, aż zabrakło mi oddechu. Krzyczały, że to jest ostatnie ostrzeżenie, że czeka mnie kara za skrzywdzenie Hazzy.
- Zginiesz, szmato! Dobrze Victoria powiedziała! - wydarła się któraś, a ja podniosłam głowę, otwierając szeroko oczy. Stojąca obok dziewczyna szturchnęła tamtą.
- Głupia jesteś? Po co to mówisz? Przecież ona ją zna!
- O kurwa, sorry...
- Kopcie mocniej, może straci przytomność i zapomni! - odezwała się blondynka o pomarańczowym odcieniu twarzy i bardzo długimi tipsami.
- Proszę, wy nie rozumiecie... - jęknęłam słabo, kątem oka dostrzegając znajomy samochód. Wyskoczył z niego Jason, piątka dziewczyn szybko uciekła na jego widok. Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do domu. Położył mnie do łóżka i poszedł zadzwonić na policję. W głowie huczała mi tylko jedna informacja: Victoria powiedziała. Victoria...

Jednak w częściach. Ale nawet długi wyszedł. Jutro część druga, a potem zawieszam bloga na "do po egzaminach". Teraz nauka najważniejsza.