To ostatni raz, kiedy dodaję ogłoszenie na WMMB. Serio.
Chciałam Wam przypomnieć, że wszystkie informacje dotyczące kolejnych rozdziałów i blogów będę zamieszczać na Sparkling and Bombing Store, żeby nie spamować tutaj. Oczywiście, jak zwykle odpowiem na wszystkie komentarze, ale po więcej informacji zapraszam na SBS tudzież na mojego Twittera... Na razie wciąż mam słaby odzew, więc jeśli to się zmieni, podzielę się z Wami planami na najbliższe... pół roku? Jak już wspominałam, mam pomysły na wiele nowych opowiadań.
Jeśli pod tym postem (lub na SBS) będzie wystarczająco dużo komentarzy, zdradzę Wam tytuły i opisy tych opowiadań! Być może któreś będzie dla Was szczególnie ciekawe i poprosicie mnie o rozpoczęcie właśnie tego opowiadania?
niedziela, 17 lutego 2013
czwartek, 14 lutego 2013
Rozdział 39
- Naprawdę, jeśli chciałeś z nią porozmawiać na osobności, wystarczyło powiedzieć - mówił Harry, na co Zayn tylko wywracał oczami i się uśmiechał. My szłyśmy za nimi i komentowałyśmy ich dziecinne zachowanie. Zdałam sobie sprawę, że już dawno nie wychodziłam gdzieś ze znajomymi i naprawdę za tym tęskniłam.
- Jesteśmy na miejscu - odezwałam się, pokazując ręką ładną kamienicę w starym, francuskim stylu.
- Gdzie mieszka twoja ciocia? - zapytała Alyssa, przyglądając się zabudowie.
- Widzisz ten balkon na najwyższym piętrze? Ten z największą ilością kwiatów? - pokiwała głową. - No to właśnie tam. Chodźcie! - gestem zaprosiłam wszystkich do klatki schodowej, na której unosił się wręcz odurzający zapach róż. Wchodziliśmy powoli po wąskich schodach, wreszcie zatrzymałam się przed białymi, drewnianymi drzwiami, opatrzonymi złotą tabliczką z nazwiskiem Clannes.
- Chcesz nacisnąć dzwonek? Albo zapukać kołatką, jak wolisz - zwróciłam się do Harry'ego, który chyba ucieszył się, że wreszcie poświęciłam mu odrobinę uwagi. Odnosiłam wrażenie, że zależało mu na tej wycieczce tylko z mojego powodu, żebyśmy się do siebie jeszcze bardziej zbliżyli. Problem w tym, że nawet po tylu tygodniach spędzonych razem w moim domu, widziałam w nim tylko przyjaciela i byłam pewna, że przynajmniej z mojej strony nie wyniknie z tego nic więcej. W każdym razie teraz uśmiechnął się do mnie ciepło i zadzwonił do drzwi. Rozległa się melodyjka, którą dobrze pamiętałam. Po drugiej stronie drzwi ktoś zaszurał kapciami i chwilę potem w zamku zabrzęczał klucz.
- Do jasnej ciasnej, otwórz się w końcu - usłyszałam głos cioci Josephine i wybuchłam śmiechem. Tyle lat, a ona wciąż ma problemy z przekręcaniem klucza w zamku.
- Cześć, ciociu! Najpierw w lewo, potem w prawo, do przodu i dwa razy mocno w prawo. Już się odblokowało? - poinstruowałam ją, zerkając na rozbawionych przyjaciół. Wreszcie drzwi otworzyły się na oścież i stanęliśmy oko w oko z moją ciocią. To znaczy, nie dosłownie oko w oko. - Ach, ciociu. Znowu się zdeptałaś! Niedługo będziesz wzrostu Matta, powinnaś ograniczyć chodzenie - powiedziałam i przytuliłam ją. Faktycznie, wydawała się jeszcze niższa, niż zwykle. Z niemal białymi włosami, okrągłymi okularami i w nałożonym na kwiecistą suknię fartuszku z misternie zawiązaną kokardą, wyglądała jak Pani Mikołajowa. W wersji miniaturowej. Odsunęłam się od cioci, żeby chłopcy i Alyssa również mogli się z nią przywitać. Moja przyjaciółka pozwoliła się uścisnąć, natomiast Zayn zachował się jak na dżentelmena przystało: ujął dłoń starszej pani i ucałował, składając następnie głęboki ukłon.
- Och, jaki czarujący młodzieniec - zarumieniła się ciotka. Jej wzrok przeniósł się na Harry'ego, zmierzył go od stóp do głów, zatrzymując się na włosach.
- Miło mi, jestem Harry Styles - odezwał się z dość pewną miną.
- Masz taką bujną czuprynę, Haroldzie. Zupełnie jak mój szwagier, zanim wyłysiał - powiedziała ciocia Josephine z szerokim uśmiechem na twarzy. - Mam nadzieję, że jesteście głodni, przygotowałam mnóstwo pyszności - zwróciła się do reszty, kompletnie zostawiając Harry'ego. Gdybym nie wepchnęła go siłą do mieszkania, pewnie stałby na tej klatce z głupią miną aż do wieczora.
Po bardzo sutym posiłku chłopcy nie mieli siły się ruszać, więc wyciągnęłam Alyssę i ciocię na długi, wieczorny spacer wzdłuż portu. Pomarańczowe światło ulicznych lamp nadawało temu miejscu specyficzny klimat. Ludzi było niewielu, z wyjątkiem klientów restauracji, którzy siedzieli przy stolikach na zewnątrz. Szłyśmy deptakiem i rozmawiałyśmy o zwyczajnych sprawach: trochę o studiach, trochę o wartych polecenia książkach i filmach, ciocia dzieliła się z nami poradami gospodyni domowej. Trochę się wyciszyłam i gdy wróciłyśmy, po prostu wzięłam gorącą kąpiel i poszłam spać, nie przejmując się niczym. Zayn i Harry ucięli sobie męską pogawędkę w salonie, więc moja przyjaciółka została sam na sam z ciotką Josephine. Chyba jednak nie miała nam tego za złe, bo słyszałam ich śmiechy z kuchni.
Ku mojemu zadowoleniu, obudziłam się na tyle wcześnie, żeby zdążyć na wschód słońca. Jak za dawnych lat, leniwie leżałam w bielutkiej, miękkiej jak puch pościeli i przyglądałam się złocistym promieniom, które wspinały się po sąsiednim budynku. Uśmiechnęłam się, kiedy usłyszałam melodyjny, męski głos. Zarzuciłam na ramiona pachnący konwalią jedwabny szlafrok i wyszłam na balkon. Wychyliłam się, żeby go zobaczyć.
- Dzień dobry! - zawołałam po francusku. Pulchny mężczyzna z krzaczastymi wąsami rozejrzał się wokół, wreszcie spoglądając w górę. - Wciąż prowadzi pan stragan?
- Jak widać! Aleś wyrosła, jesteś teraz przepiękną kobietą! - pomachał mi ręką na powitanie. - Masz może ochotę zjeść mojego bajgla na śniadanie?
- O niczym innym nie marzę! - zaśmiałam się, a sprzedawca zgrabnie podrzucił jednego wysoko w powietrze. Złapałam go w locie, a w głowie zakręciło mi się od cudownego zapachu świeżego pieczywa.
- To prezent powitalny. W piekarni też się za tobą stęsknili, może odwiedzisz nas kiedyś?
- Dziękuję i z chęcią przyjmę wasze zaproszenie! Jestem tu na… - zawahałam się - na czas nieokreślony. Z pewnością przyjdę!
- Będziemy czekać, panienko Monique! - wróciłam do pokoju, pogryzając chrupiącego bajgla. Akurat zdążyłam ubrać się w łososiową sukienkę, kiedy do drzwi ktoś zapukał.
- Przyniosłem ci śniadanie, ciotka Josephine mnie popro… hej, skąd masz tego bajgla? - zdziwił się Harry, prawie upuszczając tacę.
- Tajemnica. Chcesz kawałek?
- Już jadłem, ale chyba dam się skusić. Poczekam na ciebie, wszyscy siedzą w salonie i piją herbatę. Jakie mamy plany na dzisiaj?
- Chciałam odwiedzić parę starych miejsc, nie będzie to wam przeszkadzać, prawda?
- Mnie nic nie przeszkadza, nie sądzę, żeby Alyssa i Zayn mieli inne zdanie. No dalej, jedz. Nie traćmy czasu - powiedział i wpakował mi do ust łyżkę pełną owsianki. W tym samym momencie do pokoju wszedł Malik, na nasz widok wybuchając śmiechem.
- Harry, czemu ty ją karmisz? Ona nie jest aż tak nieporadna, w porównaniu do ciebie - rzekł rozbawiony i mocno poklepał przyjaciela po plecach. Ten niespodziewanie zawył z bólu i upadł na podłogę z wyrazem bólu na twarzy.
- Zayn?! - nie wiedziałam, co mam robić. Hałas zaalarmował ciocię i Alyssę, które natychmiast przybiegły.
- Ale ja wcale nie klepnąłem go tak mocno - wymamrotał zakłopotany chłopak, siadając bezradnie na brzegu łóżka. Pomogliśmy Harry’emu wstać. Trochę protestował, ale pozwolił mojej cioci odkryć jego plecy. Widniał na nich wielki, rozległy, kilkunastocentymetrowy siniak. Wyglądał tak potwornie, że aż przeszył mnie dreszcz.
- To nie wina Zayna, sam się tak urządziłem - powiedział cicho Harry. Wtedy odezwała się Alyssa:
- W zasadzie to wszystko przeze mnie… - spuściła głowę i w kilku zdaniach wyjaśniła, co się wydarzyło wczoraj w parku. - W takim stanie nie powinieneś spacerować. To z mojego powrotu cierpisz, więc ja też dzisiaj zostanę. Trzeba się zająć tym siniakiem - spojrzała na Stylesa, który pokiwał głową bez entuzjazmu.
- Więc zostawiam was samych - ciocia zawiązała na głowie chustę i wzięła wiklinowy koszyk, który stał w przedsionku. - Mam parę spraw do załatwienia, wrócę pod wieczór. Wybaczycie, że nie zrobię dzisiaj obiadu?
- Pewnie, proszę pani - uśmiechnął się Zayn. - To dzisiaj pospacerujemy we dwójkę?
- Na to wygląda. Przepraszam was, tak mi przykro, że musicie zostać - powiedziałam, lecz Alyssa i Harry zgodnie pokręcili głowami, zapewniając, że wszystko w porządku. Ucieszyło mnie, że mój zielonooki przyjaciel wreszcie przestał się obrażać, co ostatnio bardzo często robił. Jakby był zazdrosny o naszych wspólnych przyjaciół.
Z niewiadomych powodów moje myśli odbiegały gdzieś daleko i nie mogłam skupić się na tym, co mówił do mnie Zayn. Najwyraźniej wydawało mu się, że dalej go słucham, bo usta nie zamykały mu się ani na chwilę. Nie sądziłam, że potrafi być taki gadatliwy, być może to miasto skłaniało go do większej otwartości. Albo po prostu potrzebował z kimś pogadać: skąd ja to znam.
- Masz ochotę na lody? Bo ja straszną, jak zaraz jakiegoś nie zjem, to zeświruję - odezwał się w końcu. Wciąż jeszcze zamyślona, kiwnęłam głową i poszłam za nim do pobliskiej cukierni.
- Dwa razy lody waniliowe... - powiedziałam do sprzedawcy, szukając w torebce portfela. Nagle Zayn szturchnął mnie w ramię. - Co jest? Och... - uniosłam głowę i zobaczyłam twarz chłopaka, który podawał mi równiutko nałożone na wafelki lody.
- Co za niespodzianka, prawie cię nie poznałem - uśmiechnął się Lucas. Zachwiałam się, aż mój przyjaciel musiał mnie przytrzymać. Od kiedy znikł po tamtej bijatyce, ani razu go później nie widziałam. Zayn schował mnie za swoimi plecami i spojrzał groźnym wzrokiem.
- Jeśli znów zamierzasz coś jej zrobić, to nie ręczę za siebie - warknął. Lucas uniósł ręce w geście niewinności.
- Masz moje słowo. Tamto to już skończony rozdział w moim życiu. Znalazłem prawdziwą miłość...
- Gdybym potrafiła o wszystkim zapomnieć, zwyczajnie bym ci pogratulowała - zdziwiłam się, że jakaś cząstka mnie potrafi się jeszcze cieszyć ze szczęścia kogoś, kto moje szczęście zrównał z ziemią. - Ile płacę?
- Poczekaj chwilę, chcę ci ją przedstawić. Znacie się, a ona chciała z tobą o czymś porozmawiać. W sumie mógłbym zrobić to sam, ale... jeszcze nie panuję do końca nad swoimi emocjami. Poza tym, dzisiaj ja stawiam - podał mi lody, wyjął z kieszeni kilka banknotów i włożył do kasy. Zayn uprzedził mnie i z lekką nieufnością złapał złociste wafelki.
- Kto to? - spytałam, a wtedy z zaplecza wyłoniła się... Victoria. Spodziewałabym się każdego, ale ona?
- Nie uciekłam z więzienia, wypuścili mnie za dobre sprawowanie. Miesiąc temu się tu przeprowadziłam - wyjaśniła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Dałam znak Zaynowi, że poradzę sobie sama i wróciłam z Victorią na zaplecze.
- Jak się poznaliście? - byłam bardziej ciekawa, niż zszokowana. Oto znajdowałam się w jednym pomieszczeniu z dziewczyną, która chciała mnie skrzywdzić, a parę metrów dalej stał chłopak, który również miał takie zamiary. Chyba zapomniałam, że w takich wypadkach powinnam się bać.
- Kiedy wyszłam z paki okazało się, że wyrzucili mnie ze studiów na dobre. Zostałam na lodzie, zupełnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Na początku chciałam pójść do ciebie i wyrównać rachunki, ale... - urwała, a w jej oku zakręciła się łza. - Mojej mamie pogorszyło się z sercem, bo bardzo się o mnie martwiła. Dzień po tym, jak mnie wsadzili, miała zawał. Lekarz powiedział, że następny może skończyć się śmiercią. Nie mogłam tak, musiałam przełknąć nienawiść do ciebie i spróbować zacząć żyć godnie, dla matki. Wreszcie, czułam wstyd za to, że naraziłam ją na niebezpieczeństwo tylko po to, żeby się odegrać na jakiejś dziewczynie.
- Ja... rozumiem. Staram się ciebie zrozumieć, dlaczego to wszystko zrobiłaś - powiedziałam. Było mi przykro, że z mojego powodu zawsze ktoś musi ucierpieć. Nawet, jeśli to mój własny oprawca. W końcu każdy jest człowiekiem, może mieć rodzinę, przyjaciół, uczucia...
- Masz prawo być na mnie wściekła, w końcu trafiłaś przeze mnie do szpitala i w ogóle... Chyba zapomniałam, że chciałam dać ci tylko nauczkę. Nie wiem, jak to zabrzmi w moich ustach, ale nie jestem bandytką. Po prostu na za dużo sobie pozwalam.
- Wiesz, że trudno będzie mi ponownie tobie zaufać.
- Ludzie się zmieniają, wiesz o tym. Zapytałaś, jak poznałam Lucasa. Znalazłam go, dosłownie, znalazłam na ulicy. Leżał z nieprzytomnym wzrokiem, opierając się o ścianę budynku. Zaćpany jak cholera.
- On się narkotyzował? - otworzyłam szeroko oczy. - Victoria spojrzała smutno.
- Powiedział mi potem, że brał jakieś eksperymentalne mieszanki, żeby dodały mu siły do, no wiesz, walki o ciebie, kiedy jeszcze mu zależało.
- Idiota... - szepnęłam, zakrywając usta dłonią. Za wszelką cenę musiał dostać to, czego chciał. Takim kosztem.
- To dlatego się tak zachowywał, to mu wypaczało mózg. Kiedy zobaczyłam, jaki z niego wrak, postanowiłam mu pomóc. Dawna ja uznałaby, że to twoja wina, ale po tym wszystkim, co się stało wiedziałam, że to od niego zależało, co ze sobą zrobi. Zastanawiam się, czy kiedyś Lucas będzie zupełnie normalny. Te dziwne zioła mogły mu coś uszkodzić, chociaż dobrze się spisuje na swojej terapii i nie ma już żadnych... akcji. Wiesz, on żałuje tego, co zrobił. Obawiał się, że nie będzie umiał cię przeprosić, więc robię to za niego. Nie oczekuję nawet, że uwierzysz w całą tę historię. Szczerze, też bym nie uwierzyła. Ale może jeszcze kiedyś spotkasz nas, albo zjawisz się na naszym ślubie - zarumieniona, pokazała palec z pierścionkiem zaręczynowym, którego wcześniej nie zauważyłam - i sama się przekonasz.
- Victorio... - zaczęłam powoli. Odetchnęłam głęboko i zdobyłam się na uśmiech. - Cieszę się, że wam się ułożyło. Możesz powiedzieć Lucasowi, że...
- Co proszę? Wybaczyłaś mu? Tak po prostu, bo Victoria opowiedziała ci łzawą historię, zapewne wyssaną z palca? - gderał Zayn, liżąc swojego loda. Wywróciłam oczami.
- Nie wiem, jak długo tu będę, ale wystarczająco długo, żebym mogła ocenić prawdziwość jej słów. To prawda, ludzie mogą się zmienić na lepsze. Zawsze w to wierzyłam.
- Zmień system wartości, bo życie cię kiedyś porządnie wyrucha.
- No wiesz?
- Polecam się na przyszłość.
- Zayn! Nie rozumiesz, że potrzebuję zmian? Dość mam tkwienia w tym życiu pełnym trosk i złośliwości. Kłamstwa. Fałszywości.
- Też mam dość. Moja dziewczyna już nie jest moją dziewczyną i jedyne, co o niej wiem, zawiera się w twoim 'ma się dobrze'.
- Nie mogę zbyt wiele powiedzieć, taką mamy umowę.
- Wy i te wasze umowy. Rozumiem, że ona też musi zacząć nowe życie, w którym na mnie nie ma miejsca, ale żeby tak zupełnie zerwać kontakty...
- Masz coś przeciwko, żebym poszła dalej sama? Chcę trochę pomyśleć - odezwałam się nagle. Obrzucił mnie pełnym wyrzutu wzrokiem, ale zgodził się.
- Tylko uważaj w drodze powrotnej - rzucił przez ramię i odszedł w przeciwną stronę. Stojąc sama na ulicy pełnej obcych ludzi poczułam się... wolna. Nie ciążyło na mnie zupełnie nic, mogłam zająć się wyłącznie sobą, nie dbając o nikogo. Nikt nade mną nie stał, byłam jedyna w tłumie. Weszłam do przypadkowej restauracji i zamówiłam pękaty kieliszek czerwonego wina. Na zewnątrz było już ciemno, a ja siedziałam w niezmiennej pozycji, melancholijnie wpatrując się w płyn, który wyglądał jak świeżo upuszczona krew.
- Rozstałaś się z chłopakiem, co? - usłyszałam za sobą głos. Nie chciałam odpowiadać, więc tylko mruknęłam:
- Mhm. - bingo, aż tak to widać? Co ja na to poradzę, że jakbym mocno się nie starała, i tak będąc sama, myślę o Louisie.
- Jeśli jesteście sobie przeznaczeni, znów się zejdziecie. Chyba, że ta gadka o przeznaczeniu to stek bzdur - ciągnął głos, a ja chcąc, nie chcąc, dalej słuchałam. - Też mam za sobą parę nieudanych związków, klasyka. Nie ma takiego człowieka na świecie, coby miał szczęście w miłości.
- Zapewne tak jest... - westchnęłam. Oto i uroki rozmów o życiu z przypadkowymi osobami. Ile pożytecznego można się czasem dowiedzieć.
- Mogę się dosiąść? Mam wrażenie, że chyba już się nasiedziałaś w samotności. Według mojego zegarka to już czwarta godzina - głos zapytał z rozbrajającą szczerością. Wzruszyłam ramionami.
- Co mi tam... siadaj - powiedziałam. Krzesło za mną poruszyło się i wreszcie zobaczyłam, z kim tak sobie gawędziłam.
Jasne, niebieskie oczy. Wypełnione radością, ciepłem i zaufaniem. Serce... czemu nagle zabiło mocniej?
HA! Jednak się wyrobiłam i proszę, równiutko w Walentynki. Nawet nie tak krótko, jak sądziłam. Z uwagi na zakończenie, nie dodam nic od siebie. Zostawiam przemyślenia i pomysły Wam ^^
- Jesteśmy na miejscu - odezwałam się, pokazując ręką ładną kamienicę w starym, francuskim stylu.
- Gdzie mieszka twoja ciocia? - zapytała Alyssa, przyglądając się zabudowie.
- Widzisz ten balkon na najwyższym piętrze? Ten z największą ilością kwiatów? - pokiwała głową. - No to właśnie tam. Chodźcie! - gestem zaprosiłam wszystkich do klatki schodowej, na której unosił się wręcz odurzający zapach róż. Wchodziliśmy powoli po wąskich schodach, wreszcie zatrzymałam się przed białymi, drewnianymi drzwiami, opatrzonymi złotą tabliczką z nazwiskiem Clannes.
- Chcesz nacisnąć dzwonek? Albo zapukać kołatką, jak wolisz - zwróciłam się do Harry'ego, który chyba ucieszył się, że wreszcie poświęciłam mu odrobinę uwagi. Odnosiłam wrażenie, że zależało mu na tej wycieczce tylko z mojego powodu, żebyśmy się do siebie jeszcze bardziej zbliżyli. Problem w tym, że nawet po tylu tygodniach spędzonych razem w moim domu, widziałam w nim tylko przyjaciela i byłam pewna, że przynajmniej z mojej strony nie wyniknie z tego nic więcej. W każdym razie teraz uśmiechnął się do mnie ciepło i zadzwonił do drzwi. Rozległa się melodyjka, którą dobrze pamiętałam. Po drugiej stronie drzwi ktoś zaszurał kapciami i chwilę potem w zamku zabrzęczał klucz.
- Do jasnej ciasnej, otwórz się w końcu - usłyszałam głos cioci Josephine i wybuchłam śmiechem. Tyle lat, a ona wciąż ma problemy z przekręcaniem klucza w zamku.
- Cześć, ciociu! Najpierw w lewo, potem w prawo, do przodu i dwa razy mocno w prawo. Już się odblokowało? - poinstruowałam ją, zerkając na rozbawionych przyjaciół. Wreszcie drzwi otworzyły się na oścież i stanęliśmy oko w oko z moją ciocią. To znaczy, nie dosłownie oko w oko. - Ach, ciociu. Znowu się zdeptałaś! Niedługo będziesz wzrostu Matta, powinnaś ograniczyć chodzenie - powiedziałam i przytuliłam ją. Faktycznie, wydawała się jeszcze niższa, niż zwykle. Z niemal białymi włosami, okrągłymi okularami i w nałożonym na kwiecistą suknię fartuszku z misternie zawiązaną kokardą, wyglądała jak Pani Mikołajowa. W wersji miniaturowej. Odsunęłam się od cioci, żeby chłopcy i Alyssa również mogli się z nią przywitać. Moja przyjaciółka pozwoliła się uścisnąć, natomiast Zayn zachował się jak na dżentelmena przystało: ujął dłoń starszej pani i ucałował, składając następnie głęboki ukłon.
- Och, jaki czarujący młodzieniec - zarumieniła się ciotka. Jej wzrok przeniósł się na Harry'ego, zmierzył go od stóp do głów, zatrzymując się na włosach.
- Miło mi, jestem Harry Styles - odezwał się z dość pewną miną.
- Masz taką bujną czuprynę, Haroldzie. Zupełnie jak mój szwagier, zanim wyłysiał - powiedziała ciocia Josephine z szerokim uśmiechem na twarzy. - Mam nadzieję, że jesteście głodni, przygotowałam mnóstwo pyszności - zwróciła się do reszty, kompletnie zostawiając Harry'ego. Gdybym nie wepchnęła go siłą do mieszkania, pewnie stałby na tej klatce z głupią miną aż do wieczora.
Po bardzo sutym posiłku chłopcy nie mieli siły się ruszać, więc wyciągnęłam Alyssę i ciocię na długi, wieczorny spacer wzdłuż portu. Pomarańczowe światło ulicznych lamp nadawało temu miejscu specyficzny klimat. Ludzi było niewielu, z wyjątkiem klientów restauracji, którzy siedzieli przy stolikach na zewnątrz. Szłyśmy deptakiem i rozmawiałyśmy o zwyczajnych sprawach: trochę o studiach, trochę o wartych polecenia książkach i filmach, ciocia dzieliła się z nami poradami gospodyni domowej. Trochę się wyciszyłam i gdy wróciłyśmy, po prostu wzięłam gorącą kąpiel i poszłam spać, nie przejmując się niczym. Zayn i Harry ucięli sobie męską pogawędkę w salonie, więc moja przyjaciółka została sam na sam z ciotką Josephine. Chyba jednak nie miała nam tego za złe, bo słyszałam ich śmiechy z kuchni.
Ku mojemu zadowoleniu, obudziłam się na tyle wcześnie, żeby zdążyć na wschód słońca. Jak za dawnych lat, leniwie leżałam w bielutkiej, miękkiej jak puch pościeli i przyglądałam się złocistym promieniom, które wspinały się po sąsiednim budynku. Uśmiechnęłam się, kiedy usłyszałam melodyjny, męski głos. Zarzuciłam na ramiona pachnący konwalią jedwabny szlafrok i wyszłam na balkon. Wychyliłam się, żeby go zobaczyć.
- Dzień dobry! - zawołałam po francusku. Pulchny mężczyzna z krzaczastymi wąsami rozejrzał się wokół, wreszcie spoglądając w górę. - Wciąż prowadzi pan stragan?
- Jak widać! Aleś wyrosła, jesteś teraz przepiękną kobietą! - pomachał mi ręką na powitanie. - Masz może ochotę zjeść mojego bajgla na śniadanie?
- O niczym innym nie marzę! - zaśmiałam się, a sprzedawca zgrabnie podrzucił jednego wysoko w powietrze. Złapałam go w locie, a w głowie zakręciło mi się od cudownego zapachu świeżego pieczywa.
- To prezent powitalny. W piekarni też się za tobą stęsknili, może odwiedzisz nas kiedyś?
- Dziękuję i z chęcią przyjmę wasze zaproszenie! Jestem tu na… - zawahałam się - na czas nieokreślony. Z pewnością przyjdę!
- Będziemy czekać, panienko Monique! - wróciłam do pokoju, pogryzając chrupiącego bajgla. Akurat zdążyłam ubrać się w łososiową sukienkę, kiedy do drzwi ktoś zapukał.
- Przyniosłem ci śniadanie, ciotka Josephine mnie popro… hej, skąd masz tego bajgla? - zdziwił się Harry, prawie upuszczając tacę.
- Tajemnica. Chcesz kawałek?
- Już jadłem, ale chyba dam się skusić. Poczekam na ciebie, wszyscy siedzą w salonie i piją herbatę. Jakie mamy plany na dzisiaj?
- Chciałam odwiedzić parę starych miejsc, nie będzie to wam przeszkadzać, prawda?
- Mnie nic nie przeszkadza, nie sądzę, żeby Alyssa i Zayn mieli inne zdanie. No dalej, jedz. Nie traćmy czasu - powiedział i wpakował mi do ust łyżkę pełną owsianki. W tym samym momencie do pokoju wszedł Malik, na nasz widok wybuchając śmiechem.
- Harry, czemu ty ją karmisz? Ona nie jest aż tak nieporadna, w porównaniu do ciebie - rzekł rozbawiony i mocno poklepał przyjaciela po plecach. Ten niespodziewanie zawył z bólu i upadł na podłogę z wyrazem bólu na twarzy.
- Zayn?! - nie wiedziałam, co mam robić. Hałas zaalarmował ciocię i Alyssę, które natychmiast przybiegły.
- Ale ja wcale nie klepnąłem go tak mocno - wymamrotał zakłopotany chłopak, siadając bezradnie na brzegu łóżka. Pomogliśmy Harry’emu wstać. Trochę protestował, ale pozwolił mojej cioci odkryć jego plecy. Widniał na nich wielki, rozległy, kilkunastocentymetrowy siniak. Wyglądał tak potwornie, że aż przeszył mnie dreszcz.
- To nie wina Zayna, sam się tak urządziłem - powiedział cicho Harry. Wtedy odezwała się Alyssa:
- W zasadzie to wszystko przeze mnie… - spuściła głowę i w kilku zdaniach wyjaśniła, co się wydarzyło wczoraj w parku. - W takim stanie nie powinieneś spacerować. To z mojego powrotu cierpisz, więc ja też dzisiaj zostanę. Trzeba się zająć tym siniakiem - spojrzała na Stylesa, który pokiwał głową bez entuzjazmu.
- Więc zostawiam was samych - ciocia zawiązała na głowie chustę i wzięła wiklinowy koszyk, który stał w przedsionku. - Mam parę spraw do załatwienia, wrócę pod wieczór. Wybaczycie, że nie zrobię dzisiaj obiadu?
- Pewnie, proszę pani - uśmiechnął się Zayn. - To dzisiaj pospacerujemy we dwójkę?
- Na to wygląda. Przepraszam was, tak mi przykro, że musicie zostać - powiedziałam, lecz Alyssa i Harry zgodnie pokręcili głowami, zapewniając, że wszystko w porządku. Ucieszyło mnie, że mój zielonooki przyjaciel wreszcie przestał się obrażać, co ostatnio bardzo często robił. Jakby był zazdrosny o naszych wspólnych przyjaciół.
Z niewiadomych powodów moje myśli odbiegały gdzieś daleko i nie mogłam skupić się na tym, co mówił do mnie Zayn. Najwyraźniej wydawało mu się, że dalej go słucham, bo usta nie zamykały mu się ani na chwilę. Nie sądziłam, że potrafi być taki gadatliwy, być może to miasto skłaniało go do większej otwartości. Albo po prostu potrzebował z kimś pogadać: skąd ja to znam.
- Masz ochotę na lody? Bo ja straszną, jak zaraz jakiegoś nie zjem, to zeświruję - odezwał się w końcu. Wciąż jeszcze zamyślona, kiwnęłam głową i poszłam za nim do pobliskiej cukierni.
- Dwa razy lody waniliowe... - powiedziałam do sprzedawcy, szukając w torebce portfela. Nagle Zayn szturchnął mnie w ramię. - Co jest? Och... - uniosłam głowę i zobaczyłam twarz chłopaka, który podawał mi równiutko nałożone na wafelki lody.
- Co za niespodzianka, prawie cię nie poznałem - uśmiechnął się Lucas. Zachwiałam się, aż mój przyjaciel musiał mnie przytrzymać. Od kiedy znikł po tamtej bijatyce, ani razu go później nie widziałam. Zayn schował mnie za swoimi plecami i spojrzał groźnym wzrokiem.
- Jeśli znów zamierzasz coś jej zrobić, to nie ręczę za siebie - warknął. Lucas uniósł ręce w geście niewinności.
- Masz moje słowo. Tamto to już skończony rozdział w moim życiu. Znalazłem prawdziwą miłość...
- Gdybym potrafiła o wszystkim zapomnieć, zwyczajnie bym ci pogratulowała - zdziwiłam się, że jakaś cząstka mnie potrafi się jeszcze cieszyć ze szczęścia kogoś, kto moje szczęście zrównał z ziemią. - Ile płacę?
- Poczekaj chwilę, chcę ci ją przedstawić. Znacie się, a ona chciała z tobą o czymś porozmawiać. W sumie mógłbym zrobić to sam, ale... jeszcze nie panuję do końca nad swoimi emocjami. Poza tym, dzisiaj ja stawiam - podał mi lody, wyjął z kieszeni kilka banknotów i włożył do kasy. Zayn uprzedził mnie i z lekką nieufnością złapał złociste wafelki.
- Kto to? - spytałam, a wtedy z zaplecza wyłoniła się... Victoria. Spodziewałabym się każdego, ale ona?
- Nie uciekłam z więzienia, wypuścili mnie za dobre sprawowanie. Miesiąc temu się tu przeprowadziłam - wyjaśniła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Dałam znak Zaynowi, że poradzę sobie sama i wróciłam z Victorią na zaplecze.
- Jak się poznaliście? - byłam bardziej ciekawa, niż zszokowana. Oto znajdowałam się w jednym pomieszczeniu z dziewczyną, która chciała mnie skrzywdzić, a parę metrów dalej stał chłopak, który również miał takie zamiary. Chyba zapomniałam, że w takich wypadkach powinnam się bać.
- Kiedy wyszłam z paki okazało się, że wyrzucili mnie ze studiów na dobre. Zostałam na lodzie, zupełnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Na początku chciałam pójść do ciebie i wyrównać rachunki, ale... - urwała, a w jej oku zakręciła się łza. - Mojej mamie pogorszyło się z sercem, bo bardzo się o mnie martwiła. Dzień po tym, jak mnie wsadzili, miała zawał. Lekarz powiedział, że następny może skończyć się śmiercią. Nie mogłam tak, musiałam przełknąć nienawiść do ciebie i spróbować zacząć żyć godnie, dla matki. Wreszcie, czułam wstyd za to, że naraziłam ją na niebezpieczeństwo tylko po to, żeby się odegrać na jakiejś dziewczynie.
- Ja... rozumiem. Staram się ciebie zrozumieć, dlaczego to wszystko zrobiłaś - powiedziałam. Było mi przykro, że z mojego powodu zawsze ktoś musi ucierpieć. Nawet, jeśli to mój własny oprawca. W końcu każdy jest człowiekiem, może mieć rodzinę, przyjaciół, uczucia...
- Masz prawo być na mnie wściekła, w końcu trafiłaś przeze mnie do szpitala i w ogóle... Chyba zapomniałam, że chciałam dać ci tylko nauczkę. Nie wiem, jak to zabrzmi w moich ustach, ale nie jestem bandytką. Po prostu na za dużo sobie pozwalam.
- Wiesz, że trudno będzie mi ponownie tobie zaufać.
- Ludzie się zmieniają, wiesz o tym. Zapytałaś, jak poznałam Lucasa. Znalazłam go, dosłownie, znalazłam na ulicy. Leżał z nieprzytomnym wzrokiem, opierając się o ścianę budynku. Zaćpany jak cholera.
- On się narkotyzował? - otworzyłam szeroko oczy. - Victoria spojrzała smutno.
- Powiedział mi potem, że brał jakieś eksperymentalne mieszanki, żeby dodały mu siły do, no wiesz, walki o ciebie, kiedy jeszcze mu zależało.
- Idiota... - szepnęłam, zakrywając usta dłonią. Za wszelką cenę musiał dostać to, czego chciał. Takim kosztem.
- To dlatego się tak zachowywał, to mu wypaczało mózg. Kiedy zobaczyłam, jaki z niego wrak, postanowiłam mu pomóc. Dawna ja uznałaby, że to twoja wina, ale po tym wszystkim, co się stało wiedziałam, że to od niego zależało, co ze sobą zrobi. Zastanawiam się, czy kiedyś Lucas będzie zupełnie normalny. Te dziwne zioła mogły mu coś uszkodzić, chociaż dobrze się spisuje na swojej terapii i nie ma już żadnych... akcji. Wiesz, on żałuje tego, co zrobił. Obawiał się, że nie będzie umiał cię przeprosić, więc robię to za niego. Nie oczekuję nawet, że uwierzysz w całą tę historię. Szczerze, też bym nie uwierzyła. Ale może jeszcze kiedyś spotkasz nas, albo zjawisz się na naszym ślubie - zarumieniona, pokazała palec z pierścionkiem zaręczynowym, którego wcześniej nie zauważyłam - i sama się przekonasz.
- Victorio... - zaczęłam powoli. Odetchnęłam głęboko i zdobyłam się na uśmiech. - Cieszę się, że wam się ułożyło. Możesz powiedzieć Lucasowi, że...
- Co proszę? Wybaczyłaś mu? Tak po prostu, bo Victoria opowiedziała ci łzawą historię, zapewne wyssaną z palca? - gderał Zayn, liżąc swojego loda. Wywróciłam oczami.
- Nie wiem, jak długo tu będę, ale wystarczająco długo, żebym mogła ocenić prawdziwość jej słów. To prawda, ludzie mogą się zmienić na lepsze. Zawsze w to wierzyłam.
- Zmień system wartości, bo życie cię kiedyś porządnie wyrucha.
- No wiesz?
- Polecam się na przyszłość.
- Zayn! Nie rozumiesz, że potrzebuję zmian? Dość mam tkwienia w tym życiu pełnym trosk i złośliwości. Kłamstwa. Fałszywości.
- Też mam dość. Moja dziewczyna już nie jest moją dziewczyną i jedyne, co o niej wiem, zawiera się w twoim 'ma się dobrze'.
- Nie mogę zbyt wiele powiedzieć, taką mamy umowę.
- Wy i te wasze umowy. Rozumiem, że ona też musi zacząć nowe życie, w którym na mnie nie ma miejsca, ale żeby tak zupełnie zerwać kontakty...
- Masz coś przeciwko, żebym poszła dalej sama? Chcę trochę pomyśleć - odezwałam się nagle. Obrzucił mnie pełnym wyrzutu wzrokiem, ale zgodził się.
- Tylko uważaj w drodze powrotnej - rzucił przez ramię i odszedł w przeciwną stronę. Stojąc sama na ulicy pełnej obcych ludzi poczułam się... wolna. Nie ciążyło na mnie zupełnie nic, mogłam zająć się wyłącznie sobą, nie dbając o nikogo. Nikt nade mną nie stał, byłam jedyna w tłumie. Weszłam do przypadkowej restauracji i zamówiłam pękaty kieliszek czerwonego wina. Na zewnątrz było już ciemno, a ja siedziałam w niezmiennej pozycji, melancholijnie wpatrując się w płyn, który wyglądał jak świeżo upuszczona krew.
- Rozstałaś się z chłopakiem, co? - usłyszałam za sobą głos. Nie chciałam odpowiadać, więc tylko mruknęłam:
- Mhm. - bingo, aż tak to widać? Co ja na to poradzę, że jakbym mocno się nie starała, i tak będąc sama, myślę o Louisie.
- Jeśli jesteście sobie przeznaczeni, znów się zejdziecie. Chyba, że ta gadka o przeznaczeniu to stek bzdur - ciągnął głos, a ja chcąc, nie chcąc, dalej słuchałam. - Też mam za sobą parę nieudanych związków, klasyka. Nie ma takiego człowieka na świecie, coby miał szczęście w miłości.
- Zapewne tak jest... - westchnęłam. Oto i uroki rozmów o życiu z przypadkowymi osobami. Ile pożytecznego można się czasem dowiedzieć.
- Mogę się dosiąść? Mam wrażenie, że chyba już się nasiedziałaś w samotności. Według mojego zegarka to już czwarta godzina - głos zapytał z rozbrajającą szczerością. Wzruszyłam ramionami.
- Co mi tam... siadaj - powiedziałam. Krzesło za mną poruszyło się i wreszcie zobaczyłam, z kim tak sobie gawędziłam.
Jasne, niebieskie oczy. Wypełnione radością, ciepłem i zaufaniem. Serce... czemu nagle zabiło mocniej?
HA! Jednak się wyrobiłam i proszę, równiutko w Walentynki. Nawet nie tak krótko, jak sądziłam. Z uwagi na zakończenie, nie dodam nic od siebie. Zostawiam przemyślenia i pomysły Wam ^^
Subskrybuj:
Posty (Atom)